Mam wujka, który jest księdzem. Na stałe mieszka w Kanadzie, dlatego każdy jego przyjazd do kraju jest zawsze dla rodziny swego rodzaju świętem.
Mam też piekielną ciotkę - stara panna, zdewociała do jakichś tam granic, dodatkowo przekonana o własnej nieomylności i świętości - z tych, które niektórzy z Was nazywają "moher-commando".
Któregoś roku przyjechał wujek. Oczywiście cały cykl rodzinnych obiadków, spotkań i tak dalej, wuj przyjeżdża dość rzadko, więc zawsze chce się zobaczyć z naszą - sporą w sumie - rodziną.
Poza tym - nie wiem czy wszyscy wiedzą - każdy ksiądz, który przyjeżdża do rodziny na urlop, jest zobowiązany do odprawiania mszy w parafii, w której przebywa - czyli wujek codziennie stawiał się w naszym kościele i odprawiał mszę, spowiadał i takie tam.
Dnia pewnego piekielna ciotka - która z racji "zawodu" wujka nie odstępowała go niemal na krok (czym wujo był mocno zdegustowany, no ale rodzina.....) - wymyśliła, że wujek pojedzie do jakiejś parafii w Zadupczewie Pancernym odprawić mszę w niedzielę. No i w przeddzień wieczorem przyjeżdża i mówi:
- Słuchaj, jutro odprawiasz mszę, jedziemy tam i tam, wszystko jest już uzgodnione.
Wujek na to:
- Ale słuchaj, ja w niedzielę odprawiam u nas, poza tym proboszcz mnie na obiad zaprosił, już tego nie odkręcę, trzeba mi było kilka dni wcześniej powiedzieć.
W ciotkę wstąpił szatan. Dosłownie. Nagle skończyło się ekstatyczne uwielbienie dla wuja. Jak stała tak zwyzywała go dosłownie od najgorszych. Nigdy nie przypuszczałem, że ta kobieta umie tak straszliwie bluzgać. W końcu odwróciła się na pięcie i wybiegła.
Wujek napisał do niej później list, który nam pokazał. Było tam kilka bardzo taktownych i delikatnych wskazówek co do jej zachowania, a na końcu "wisienka na torcie" - "Jesteś katoliczką, przestrzegasz Dekalogu i pewnie wiesz, że teraz po tym wszystkim wypadałoby pójść do spowiedzi".
Wyobrażam sobie zgrzytanie zębów ciotki, gdy to czytała...
Mam też piekielną ciotkę - stara panna, zdewociała do jakichś tam granic, dodatkowo przekonana o własnej nieomylności i świętości - z tych, które niektórzy z Was nazywają "moher-commando".
Któregoś roku przyjechał wujek. Oczywiście cały cykl rodzinnych obiadków, spotkań i tak dalej, wuj przyjeżdża dość rzadko, więc zawsze chce się zobaczyć z naszą - sporą w sumie - rodziną.
Poza tym - nie wiem czy wszyscy wiedzą - każdy ksiądz, który przyjeżdża do rodziny na urlop, jest zobowiązany do odprawiania mszy w parafii, w której przebywa - czyli wujek codziennie stawiał się w naszym kościele i odprawiał mszę, spowiadał i takie tam.
Dnia pewnego piekielna ciotka - która z racji "zawodu" wujka nie odstępowała go niemal na krok (czym wujo był mocno zdegustowany, no ale rodzina.....) - wymyśliła, że wujek pojedzie do jakiejś parafii w Zadupczewie Pancernym odprawić mszę w niedzielę. No i w przeddzień wieczorem przyjeżdża i mówi:
- Słuchaj, jutro odprawiasz mszę, jedziemy tam i tam, wszystko jest już uzgodnione.
Wujek na to:
- Ale słuchaj, ja w niedzielę odprawiam u nas, poza tym proboszcz mnie na obiad zaprosił, już tego nie odkręcę, trzeba mi było kilka dni wcześniej powiedzieć.
W ciotkę wstąpił szatan. Dosłownie. Nagle skończyło się ekstatyczne uwielbienie dla wuja. Jak stała tak zwyzywała go dosłownie od najgorszych. Nigdy nie przypuszczałem, że ta kobieta umie tak straszliwie bluzgać. W końcu odwróciła się na pięcie i wybiegła.
Wujek napisał do niej później list, który nam pokazał. Było tam kilka bardzo taktownych i delikatnych wskazówek co do jej zachowania, a na końcu "wisienka na torcie" - "Jesteś katoliczką, przestrzegasz Dekalogu i pewnie wiesz, że teraz po tym wszystkim wypadałoby pójść do spowiedzi".
Wyobrażam sobie zgrzytanie zębów ciotki, gdy to czytała...
Ocena:
612
(776)
Komentarze