Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Przemek77

Zamieszcza historie od: 20 listopada 2013 - 9:06
Ostatnio: 3 listopada 2015 - 21:45
  • Historii na głównej: 10 z 16
  • Punktów za historie: 6222
  • Komentarzy: 372
  • Punktów za komentarze: 2902
 

#61849

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia jakich wiele, nawet tutaj. Do dziś nie mogę wyjść ze zdumienia, że mądry z pozoru facet dał się "zrobić" jak dziecko.

A więc, kolega zmienił samochód. Jego wysłużony VW golf zbliżał się niestety do kresu istnienia, poza tym powiększyła mu się rodzina, więc postanowił nabyć coś większego.

Spytał mnie o radę. Nie bardzo chciałem mu coś konkretnego zaproponować, zresztą nawet nie bardzo się znam, rzadko zmieniam auta, poza tym wiadomo jak jest z tymi osobami co "dobre rady dają" - nieraz potem są obwiniane o całe zło tego świata.
Niechcący wymknęło mi się, że mógłby nabyć 2-3 letniego Peugeota czy Forda, albo nową z salonu Dacię czy Skodę na gwarancji w całkiem niezłej wersji za planowaną na zakup kwotę.

No i usłyszałem - że jestem idiota, że tylko "Niemce" to prawdziwe auta (bo tyle lat śmigał golfem "dwójką" i nic), że reszta to szmelc, że samochodów na "F" nikt normalny nie kupuje, wreszcie, że jakby Dacią, Kią czy Skodą zajechał po zakład pracy, to koledzy przestaliby się do niego odzywać. No cóż...

Po tygodniu przyjechał. Pięknym, błyszczącym, pachnącym kombi. Na pierwszy rzut oka wydawało mi się, że maska odcieniem lakieru nieznacznie odbiega od reszty, więc poradziłem znajomemu, żeby pojechał do serwisu sprawdzić auto. Ale "nie, co ci do łba ci przyszło, auto jest lalka, przecież od razu widać, sprzedawca tak zachwalał...".

Z jego słów wynikało, że auto kupił u handlarza, który to z kolei odkupił go od niemieckiego lekarza, który tknięty paraliżem nóg, musiał z bólem sprzedać swój wychuchany skarb.

Tak, tak, żartobliwe powiedzonka o "Niemcu, co jak sprzedawał to płakał" nie biorą się znikąd. Myślałem, tylko, że ci, którzy wierzyli w takie gadki albo wymarli, albo nauczeni doświadczeniem przestali w to wierzyć. No ale jednak kolega pojechał sprawdzić samochód. Co się okazało - tony szpachli na nadkolach, dachu i drzwiach, krzywe podłużnice, brak poduszki powietrznej - auto było po jakimś niezłym wypadku. No ale to dopiero początek.

Co się okazało w trakcie rocznej eksploatacji?

- kretyn, który "uzdatniał" samochód założył lampy od "anglika", co wyszło podczas przeglądu i nieco uszczupliło zasoby finansowe kolegi.
- padł filtr cząstek stałych (kupowanie diesla, żeby jeździć 2 km w tę i z powrotem do pracy to faktycznie świetny pomysł) - kolejny spory wydatek
- pojawiły się pęknięcia w głowicy - kolejne kilka tysięcy w plecy
- rozwaliło pompę oleju - wymiana 1/3 silnika (stary rozrząd nie pasuje do nowej pompy) i kolejny kosmiczny wydatek
- regularne usterki niemal wszystkiego - pompa paliwa, przeróżne czujniki, elektryka itp.
- wreszcie padły byle jak regenerowane wcześniej wtryskiwacze i znowu serwis sporo zarobił

Słowem - w te wszystkie awarie mój szanowny kolega władował kwotę niemal równą wartości swego wymarzonego auta. Dlatego, że raz - bezkrytycznie uwierzył w łgarstwa handlarza, dwa - został tak wierny polskim stereotypom motoryzacyjnym, że gotów był ponieść dla nich każde koszty.

Tylko kto tu był "piekielny"? Handlarz czy mój szanowny znajomek? A może obaj?

I zagadka na przysłowiowy "deser" - proszę podać markę i typ auta kupionego przez mojego kolegę.....:)

handel samochodami

Skomentuj (52) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 359 (439)

#61851

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Przy sklepie w mojej miejscowości stał sobie plac zabaw dla dzieci. Kilka ładnych lat temu Gmina szarpnęła się na wydatek i zrobiono ładny plac zabaw - huśtawki, drabinki, piaskownica, zjeżdżalnia... Okoliczne maluchy często tam przesiadywały.

Ale wszystko co dobre ma swój koniec. Niedawno w jednym z pobliskich domów odbył się zlot "młodzieży bydlęcej" pod mylącą nazwą "osiemnastka".

W zasadzie całą noc mieliśmy "w plecy" - pijana w sztok młodzież płci obojga biegała po okolicy rycząc, bijąc się, kłócąc, śpiewając, rzucając butelkami itp. Policja? Owszem była dwa razy, po każdej wizycie stróżów prawa następował kilkunastominutowy spokój by znowu przerodzić się w "wesołą zabawę". Potem chyba dali sobie spokój. I tak do rana.

Co się okazało rano? Nie wiem ile trzeba mieć siły i zawziętości, żeby tak zdemolować plac zabaw. Huśtawki - poprzewracane, siedziska połamane. Zjeżdżalnia - wywrócona i połamana (skakali po niech chyba). Piaskownica - pełna potłuczonych butelek.

Po prostu - wykształcona i obyta młodzież z miasta, raczyła odwiedzić młodzież ze wsi (mieszkam na wsi) i pokazać jej jak się bawi w "wielkim świecie" i jak się dziś urządza imprezy.

Policja wezwana następnego dnia oczywiście nic nie stwierdziła.

wandalizm

Skomentuj (23) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 597 (685)

#60516

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Z cyklu "Chamstwo na drodze". Albo nie chamstwo, sam nie wiem co to miało być.

Jadę sobie wczoraj grzecznie szosą wracając z zakupów. Przede mną jedzie facet na motocyklu - żaden tam "ścigant", ot zwykły jakiś "bzyczek". Gdy do niego dojeżdżam, ten zjeżdża do prawej krawędzi jezdni robiąc mi miejsce. Zbieram się do wyprzedzenia, nagle on lekko przyspiesza i odbija w lewo wjeżdżając mi prosto przed maskę. Zimny pot mnie oblał, ledwo wyhamowałem jakieś milimetry przed nim.

Za minutę sytuacja się powtarza, motocykl znowu zjeżdża maksymalnie na prawą stronę i jeszcze (uwaga!) - daje mi ręką znak żebym wyprzedzał. Już o wiele ostrożniej przymierzam się do wyprzedzania i.... znowu zajeżdża mi drogę.

Sytuacja znowu się powtórzyła, ale ja po prostu trzęsąc się ze złości jechałem za nim, na szczęście po chwili skręcił w boczną uliczkę.

Ma ktoś z Was jakiś pomysł o co gościowi chodziło?

polskie drogi

Skomentuj (24) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 512 (556)
zarchiwizowany

#59130

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
W moim mieście (nie wiem jak w innych) istnieje szlachetna w swoich założeniach instytucja "ruchomych znaków STOP" - że się tak wyrażę.
Po prostu - w okolicach miejsc w rodzaju szkoła, przedszkole, plac zabaw stoi sobie odblaskowo ubrany pan/pani ze znakiem "STOP" na kiju i przeprowadza przez ulicę dzieciaki, żeby bezpiecznie przeszły. To w teorii.
Jak wygląda praktyka?
Otóż w większości przypadków jest tak, że ów pan/pani widząc zbliżające się do przejścia dzieci, wchodzi nagle na przejście z tym swoim znakiem "STOP", nie oglądając się czy jakiś pojazd zbliża się do przejścia czy nie. Przynajmniej raz w tygodniu zaliczam ostre hamowanie przed czymś takim, doszło do tego, że zbliżając się do przejścia boję się, że mogę narobić nieszczęścia, bo "pan/pani od bezpieczeństwa" nagle wyjdzie mi pod koła i nie dam rady zahamować.

Ludzie, zdajcie sobie sprawę, że każdy poruszający się pojazd posiada drogę hamowania zależną od prędkości, warunków pogodowych, reakcji kierowcy itp. Nie działa to tak jak w kreskówkach, że rozpędzony samochód od razu zatrzymuje się. Wiem, że jesteście przejęci swoją funkcją - i dobrze - ale niech to bezpieczeństwo będzie tak naprawdę, a nie jedynie w założeniach.

przejście dla pieszych

Skomentuj (50) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 53 (263)

#56689

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mam wujka, który jest księdzem. Na stałe mieszka w Kanadzie, dlatego każdy jego przyjazd do kraju jest zawsze dla rodziny swego rodzaju świętem.

Mam też piekielną ciotkę - stara panna, zdewociała do jakichś tam granic, dodatkowo przekonana o własnej nieomylności i świętości - z tych, które niektórzy z Was nazywają "moher-commando".

Któregoś roku przyjechał wujek. Oczywiście cały cykl rodzinnych obiadków, spotkań i tak dalej, wuj przyjeżdża dość rzadko, więc zawsze chce się zobaczyć z naszą - sporą w sumie - rodziną.
Poza tym - nie wiem czy wszyscy wiedzą - każdy ksiądz, który przyjeżdża do rodziny na urlop, jest zobowiązany do odprawiania mszy w parafii, w której przebywa - czyli wujek codziennie stawiał się w naszym kościele i odprawiał mszę, spowiadał i takie tam.

Dnia pewnego piekielna ciotka - która z racji "zawodu" wujka nie odstępowała go niemal na krok (czym wujo był mocno zdegustowany, no ale rodzina.....) - wymyśliła, że wujek pojedzie do jakiejś parafii w Zadupczewie Pancernym odprawić mszę w niedzielę. No i w przeddzień wieczorem przyjeżdża i mówi:
- Słuchaj, jutro odprawiasz mszę, jedziemy tam i tam, wszystko jest już uzgodnione.
Wujek na to:
- Ale słuchaj, ja w niedzielę odprawiam u nas, poza tym proboszcz mnie na obiad zaprosił, już tego nie odkręcę, trzeba mi było kilka dni wcześniej powiedzieć.

W ciotkę wstąpił szatan. Dosłownie. Nagle skończyło się ekstatyczne uwielbienie dla wuja. Jak stała tak zwyzywała go dosłownie od najgorszych. Nigdy nie przypuszczałem, że ta kobieta umie tak straszliwie bluzgać. W końcu odwróciła się na pięcie i wybiegła.

Wujek napisał do niej później list, który nam pokazał. Było tam kilka bardzo taktownych i delikatnych wskazówek co do jej zachowania, a na końcu "wisienka na torcie" - "Jesteś katoliczką, przestrzegasz Dekalogu i pewnie wiesz, że teraz po tym wszystkim wypadałoby pójść do spowiedzi".

Wyobrażam sobie zgrzytanie zębów ciotki, gdy to czytała...

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 612 (776)
zarchiwizowany

#56586

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Przypomniała mi się pewna historyjka z czasów szkolnych.

Wracamy w kilka osób z klasy do domu autobusem. Jako, że byliśmy fajną, zgraną paczką to oczywiście rozmawialiśmy - oczywiście nie robiliśmy krzyku na cały pojazd, nie bluzgaliśmy, jak to dziś robi "gimbaza". Taka normalna rozmowa, chwilami ktoś się zaśmiał, ale ogólnie pełna kultura.

Traf chciał, że przyczepiła się do nas jakaś piekielna babcia. Po usłyszeniu od niej, że w autobusie nie wolno w ogóle rozmawiać zostaliśmy poinformowani o prowadzeniu się kobiet w naszych rodzinach do czwartego pokolenia wstecz. Jedna z koleżanek zapytała tej pani, czemu nas obraża - na co babcia rozwrzeszczała się wyzywając koleżankę od "bezczelnych k**** i bezwstydnych, puszczalskich łachudr".

Kolejny traf chciał, że wraz z kolegą wysiadaliśmy na tym samym przystanku co piekielnica. Postanowiliśmy się troszeczkę odegrać.

Mieliśmy obaj na sobie bluzy z kapturami - no więc kaptury nasunęliśmy głęboko na głowy i idziemy tuż za babcią. Ona się niepewnie ogląda za siebie co chwila i przyspiesza kroku. My też. Ona znowu szybciej. My też. W końcu zaczyna biec, co jej śmiesznie wychodzi bo co chwila się ogląda za siebie w strachu.
Wreszcie roześmieliśmy się i daliśmy spokój.

komunikacja_miejska

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -3 (57)
zarchiwizowany

#56572

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia z mojej miejscowości.

Od kilku lat działa u nas ośrodek dla ludzi lekko upośledzonych umysłowo. Polega to na tym, że oni codziennie przyjeżdżają do tej instytucji a tam organizuje się im różne zajęcia, warsztaty, seanse filmowe, pogadanki itp.

Jedną z "pacjentek" była dziewczyna w wieku ok. 25-28 lat - powiedzmy, że Marysia. Jakieś przedziwne koleje losu zadecydowały o tym, że zaczęła "chodzić" (trudno mi to inaczej nazwać) z jednym z najgorszych i najbrzydszych meneli w okolicy - nazwijmy go Mareczek. Facet po kilku (nastu?) wyrokach, wiecznie pijany, w śmierdzących ciuchach, na twarzy zbiór wszelakich blizn, całości dopełniał odgryziony kawałek nosa (sic!). No ale podobnież "każda potwora....." i tak dalej...

No i Marysia cała w skowronkach codziennie każdej przypadkowo spotkanej osobie opowiadała jaka to jest szczęśliwa z Mareczkiem, jak to będzie jego żoną, planuje ślub - i co najgorsze - zdawała każdemu relację ze szczegółami co z nim wyprawia w łóżku. A z tego co opowiadała - działo się :)

Minął tydzień, potem drugi, wreszcie miesiąc...

Okazało się, że Mareczek - czy to znudzony swoją młodą kochanką, czy to wkurzony tym, co ona po wsi rozpowiadała - wziął i ją pobił i to tak zdrowo - po czym schował się w jakiejś dziurze aż sprawa przycichnie.

Marysia wróciła ze szpitala - no i zaczęła za Mareczkiem biegać, mimo tego, że on się opędzał jak od natrętnej muchy. Kto wie, czy by jej znowu nie pobił, ale wkroczyła do akcji rodzina Marysi i wymogła na władzach instytucji przeniesienie jej do ośrodka w innej miejscowości.

A zawsze mówię, że nic mnie już nie zdziwi...

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 9 (49)

#56468

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Trochę obrzydliwe.

Naprawdę żal mi ludzi bezdomnych, ale... czasami chyba należy wykazać brak empatii.

Zima. Może nie z tych "stulecia", ale lekkie mrozy były. Wieczór. Mieszkałem jeszcze w bloku (4 piętra, więc bez windy). Wracam z zajęć na uczelni i gdy tylko otworzyłem drzwi klatki schodowej, dotarł do mnie straszny smród - woń przetrawionego alkoholu, ruskich fajek i brudnych skarpet.

W okolicach 2 piętra natknąłem się na tego osobnika. Stał oparty o ścianę ćmiąc peta. Wywiązał się dialog.

[Ja] - Panie, co pan tu robi, kto tu pana wpuścił?
[Menel] - błe.. błe.. błebłebłe... błebłe...
[J] - Pójdziesz pan stąd, czy mam pomóc?!

Otwierają się drzwi, wychodzi sąsiadka.

[Sąsiadka] - Pan go zostawi, zimno na dworze, pozwoliłam mu przenocować.

Klnąc w myśli na czym świat stoi, machnąłem ręką i poszedłem do siebie.

Rano mieszkańcy znaleźli na klatce schodowej prezent pozostawiony z wdzięczności przez Menela: naprawdę olbrzymią kałużę moczu pomieszanego z kałem, w której stała pusta butelka po "bełcie".

Rajski aromat czuć było jeszcze 2 tygodnie.

Skomentuj (28) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 706 (750)

#56431

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Biurokrążcy *. Temat-rzeka.

Puk-puk. Otwierają się drzwi. Dzień dobry, dzień dobry - pani w brudnych ciuchach zionąca wonią wczorajszego jabola i dzisiejszych papierosków trzymając w dłoniach jakiś wymięty papier, nawija jak to jest przedstawicielką fundacji i zbierają na jakiegoś "Krzysia". Gdy nie chcę "okazać serca", pani staje się namolna i niemalże agresywna wyzywając mnie od "bezdusznych bandytów". Dopiero groźba wezwania ochrony studzi ją trochę i wychodzi.

Puk-puk. Sytuacja podobna jak powyżej, tyle, że pań jest dwie, również wyglądają nieco niepewnie, również są "z fundacji", ale gdy odmawiam podzielnia się "sercem" wychodzą bez szemrania. O piętnastej spotykam je jak siedzą na ławce obok monopolowego licząc drobne monety.

Puk-puk. Pani z dzieckiem. Ze łzami w oczach referuje jak to dziecko od rana nic nie jadło i "wspomóż pan". Wrażliwy ze mnie człowiek na krzywdę dzieci, więc oddaję im swoje drugie śniadanie - cztery duże kanapki z szynką.
Dwie godziny później idąc do sklepiku na dół, znajduję moje kanapki nietknięte na parapecie na półpiętrze.

Puk-puk. Młody człowiek z pudełkiem z długopisami. Sprzedaje długopisy po 5 złotych za sztukę (!!!!). Tłumaczę mu, że pracodawca wyposaża nas w materiały piśmiennicze i pokazuję kilka pudełek długopisów. Facet zaczyn krzyczeć "Panie ja jestem bezrobotny, masz pan kupić długopis!!! Do cholery kupuj pan, bo ja nie mam na chleb!!!". Po propozycji wezwania ochrony wykrzyczawszy "K**** m** co za znieczulica!!!" opuszcza pokój.

Przypadki takie jak powyższe - a przytoczyłem tylko co ciekawsze przykłady z ostatniego półrocza - nauczyły mnie jednego - NIKOMU NIC NIE DAJĘ.

* osoby podobne w idei i działaniu do domokrążców, tyle, że zamiast po domach chodzą po urzędach, biurach i zakładach pracy licząc na "drapane'.

Skomentuj (35) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 450 (500)

#56404

przez (PW) ·
| Do ulubionych
U mnie w mieście jest takie przejście dla pieszych koło targowiska, no i osiedlowe lobby jakichś straszliwych emerytów doprowadziło do tego, że przejście zyskało sygnalizację świetlną. Bo "niebezpiecznie", bo to, bo tamto... Że 50 m dalej jest drugie przejście osygnalizowane - to już mało kogo obchodziło, bo przecież muszą mieć pod nosem jak na targ po pomidorki popylają.

No ale do rzeczy. Jeżdżę tamtędy dość często i co robi szanowna "emerytura"? Często-gęsto przebiega sobie na czerwonym. Bo po co czekać na bezpieczne przejście..?

Konkluzja - trzeba było narobić szumu, miasto pod naporem jojczących dziadków wydało kasę na sygnalizację świetlną, a sytuacja wróciła do punktu wyjścia, gdyż emeryci olewając owe światła włażą kierowcom pod koła.

Coraz częściej nie rozumiem tego świata.

Skomentuj (24) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 511 (605)