Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
zarchiwizowany

#56697

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Zobaczyłam dzisiaj przez okno moją dawną katechetkę. I przypomniało mi się, jakim 'wspaniałym' była pedagogiem. Uczyła dzieci od klasy zerowej do klasy szóstej. Pamiętam, że zawsze bolał mnie brzuch z nerwów, jak tylko miała być tego dnia religia. Katechetka wymagała naprawdę wiele (kazała dzieciom z zerówki znać na pamięć wszystkie modlitwy, a dzieci z pierwszej klasy to już musiały większość litanii znać też oczywiście na pamięć, pytała przerywając jednemu dziecku - drugie musiało od tego momentu kontynuować), na każdym kroku nazywała nas bezbożnikami i groziła, że nie dopuści do komunii. Potrafiła rzucić sporym pękiem kluczy komuś w głowę tylko dlatego, że się zamyślił lub (o zgrozo!) zagadał. Miała na biurku kilkanaście tomów Pisma Św., jak ktoś nie znał odpowiedzi na jej pytania (często w stylu - czy Pan Jezus chodził do sklepu) lub odpowiedział nie tak jak trzeba - dostawał w głowę kilkoma takimi grubaśnymi tomami... Na sprzątanie świata wzięła nas pod swoją opiekę (wychowawczyni była chora) i kazała wyrywać gołymi rękami trawę ze szpar między płytkami chodnikowymi koło plebanii, często zamiast spotkań oazowych zaganiała do plewienia ogródka, zrywania jabłek i fasoli, wyrywania marchewki, oczywiście na każdym kroku słyszeliśmy, że jesteśmy leniwi i nie myślimy. Jak koleżanka się raz porządnie zacięła i chciała iść przemyć ranę i przyłożyć do niej przynajmniej jakąś chusteczkę, usłyszała, że Jezus też cierpiał i że nic jej nie będzie. Pozwolenia na wyjście do 'plebaniowej' łazienki nie dostała. Podczas procesji, gdy dziewczynki sypały kwiaty, zawsze upatrywała sobie jakąś, koło której szła, ściskając jej ramię niesamowicie mocno (siniaki potrafiły się potem utrzymywać nawet 3 miesiące) i powtarzała bez przerwy 'myśl, co robisz', gdzie naprawdę dziewczynka wszystko robiła jak należy, potem jej się nudziło i podchodziła do kolejnej dziewczynki i sytuacja się powtarzała. Dzieciom od zerówki kazała chodzić na roraty (msza o godz. 6 rano w grudniu), pamiętam jak razem z siostrą wstawałam o piątej, żeby iść na mszę 2 km w śniegu po kolana - katechetka rozdawała za to obrazki, kto miał mniej niż połowę dostawał jedynkę, potem były pozytywne oceny, z tym, że piątkę można było dostać tylko za obecność na wszystkich roratach, czwórkę - jak się nie było na jednej mszy, trójkę - jak na dwóch... Byłam szczęśliwa, jak w końcu po wielu zjedzonych nerwach zostałam 'dopuszczona' do komunii (mimo, że wszystkie dzieci były obryte w modlitwach i obrzędach). Myślałam, że to koniec, że najgorsze za nami... Jednak potem były przygotowania do bierzmowania (w szóstej klasie) i było jeszcze gorzej... O dziwo ta kobieta uczy do dzisiaj, na szczęście najmłodsze klasy przejął młody i sympatyczny ksiądz.
Uprzedzając pytania - tak, rodzice wiedzieli o wszystkim i nie, nikt nic z tym nie zrobił.

pedagodzy

Skomentuj (47) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 16 (298)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…