Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

paella

Zamieszcza historie od: 22 listopada 2012 - 7:50
Ostatnio: 8 października 2015 - 8:11
  • Historii na głównej: 4 z 14
  • Punktów za historie: 4602
  • Komentarzy: 9
  • Punktów za komentarze: 35
 
zarchiwizowany

#68973

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Pewna sieć hipermarketów ma od dzisiaj ciekawą promocję - jak się zrobi zakupy za 100 zł to dostaje się 10 zł rabatu. Gazetkę mają w sumie ciekawą, wybrałam dla siebie kilkanaście pozycji, ale że rozumiem, że czegoś może nie być, to listę zakupów zrobiłam na 150 zł, żeby potem w razie czego nie chodzić i nie kręcić się szukając rzeczy, które trzeba dokupić do tej wymaganej kwoty 100 zł. Pojechałam przed pracą, ludzi jeszcze niewiele, można spokojnie zrobić zakupy. Tylko że nie znalazłam większości produktów z mojej listy gazetkowej... Nie znam sklepu na pamięć, może coś jest w innym miejscu niż szukałam, postanowiłam zapytać pracownika, który uprzejmie mi odpowiedział, że poszukiwanych przeze mnie rzeczy po prostu nie ma. Niby promocja, ale towar nie przyjechał i nie wiadomo, czy przyjedzie w ogóle. Przeliczyłam szybko na kalkulatorze w telefonie, w wózku miałam towar na 54 zł, więc jeszcze trzeba coś dobrać... (Czyli całkiem sporo rzeczy z mojej listy nie było w ogóle...) Żeby był sens tego rabatu chciałam wziąć artykuły, które mi się przydadzą, a nie cokolwiek, bo co by to była za oszczędność, jakbym wydała 46 zł na głupoty do niczego nie przydatne tylko po to, żeby dostać zniżkę 10 zł. I tak chodziłam po sklepie, wzięłam a to długopis, a to serek, pomidorka, makaron, jakiś sos, powoli uzbierało się z tych drobnych rzeczy trochę. Idę na kasy, a tam niespodzianka - jedna kasjerka, a kasy wyłącznie samoobsługowe... Trudno, jakoś damy radę, mimo że skanowanie tam odbywa się powoli, kasa przelicza wagę wszystkiego, co chwilę wysyła jakieś komunikaty, które pracownik musi zatwierdzić, w końcu koniec - i tu przy próbie zapłaty i wbiciu tej zniżki kasa się zacięła. Kasjerka prosi o cierpliwość, że "może kasa myśli dłużej", ale okazało się, że zawiesiła się na amen. Dostałam polecenie spakowania wszystkiego do wózka i przeniesienia się na inną kasę, również samoobsługową, gdzie miałam skanować wszystko jeszcze raz. Zapytałam, czy nie ma jeszcze jakiegoś pracownika, który mógłby mnie obsłużyć na zwykłej kasie - usłyszałam, że niestety nie. Całą żmudną operację trzeba było ponawiać. Przy próbie wbicia zniżki 10zł - powtórka z rozrywki, kasa się zacięła. Nie ukrywałam już swojego poirytowania, a z drugiej strony jednak nie wina kasjerki pełniącej tam dyżur, to nie ma co wylewać swoich żali... Ostatnimi resztkami cierpliwości zeskanowałam po raz trzeci zakupy, przypominam że kupę drobnicy miałam i w końcu kupon przeszedł i mogłam zapłacić za zakupy i się spakować. Sama czynność na kasach samoobsługowych zajęła mi sporo czasu, a jeszcze trzeba dodać chodzenie po sklepie, więc ładna "chwila" wyjęta z mojego życiorysu. I nie, zniżka 10 zł nie rekompensuje mi straconego czasu i nerwów. Ja tam już więcej na zakupy w każdym bądź razie nie pójdę. W sumie to się nie dziwię, że krążą plotki o zamknięciu tej sieci, skoro tak się tam traktuje klientów i zamiast żywych ludzi w godzinach rannych obsługują tylko bardzo awaryjne maszyny.

sklepy

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -5 (27)
zarchiwizowany

#67829

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Opiszę co się przydarzyło mojej koleżance z pracy (za jej zgodą). Obie z Gosią jesteśmy szczupłe, jednak ona bardzo, bardzo - nie cierpi na anoreksję, je normalnie, po prostu ma taką urodę po rodzicach i już. Bardzo uczynna dziewczyna, zawsze jak ją klient zaczepi to ładnie wytłumaczy, zawsze uśmiechnięta, wszyscy ją lubią. Dodam, że pracujemy w hipermarkecie. Któregoś dnia podchodzi do niej staruszka, malutka, strasznie wysuszona. Uprzejmie zagaduje (często klienci pytają, gdzie coś leży, bo z racji wielkości sklepu nieraz ciężko odnaleźć konkretną rzecz, bez przechodzenia się po wszystkich alejkach): "Przepraszam panią, czy ja mogłabym się o coś zapytać?". Gosia jak zawsze uśmiechnięta mówi, że oczywiście, przekonana, że pani chce zapytać o umiejscowienie jakiegoś konkretnego produktu. Staruszka kontynuuje "Bo tutaj jest tyle rzeczy, tyle jedzenia..." Koleżanka nadal pewna, że staruszka chce zapytać o makaron czy ryż, cierpliwie stoi i czeka, a babcia kończy "...a pani taka sucha. Trzeba żreć!". Małgosia stanęła jak wryta, bo takiego komentarza się na pewno nie spodziewała... I po prostu odeszła. Nie wiem w jakim celu babcia tak powiedziała, czy chciała jej dokuczyć, czy po prostu udzielić 'dobrej rady'... :)

sklepy

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -3 (49)
zarchiwizowany

#67651

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Cytając historię Kateriny http://piekielni.pl/67623 przypomniała mi się sytuacja z mojego ślubu sprzed kilku lat. Mąż miał kolegę, któremu pożyczył 250 zł. Kolega został zaproszony na wesele. Na uwagi, że przydałoby nam się przed ślubem więcej pieniędzy i że może by oddał, odparł, że teraz nie da rady, ale za to odda w kopercie razem z pieniędzmi od siebie. Na imprezie bawił się świetnie z osobą towarzyszącą (przyprowadził jakąś przypadkową koleżankę poznaną 2 dni wcześniej), skorzystał z darmowego noclegu i został na poprawinach. A skąd wiem, że nie oddał? Bo w podpisanych kopertach nie było jego imienia, a w każdej z 6 niepodpisanych było maksymalnie 200 zł ;)

wesele ślub prezenty

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 78 (200)

#66178

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Czytałam ostatnio tutaj o karmieniu lub nie karmieniu pracowników remontowych. Aktualnie kładę u siebie kostkę brukową, dzisiaj już kolejny dzień, przyszło czterech chłopaków. Ja jestem zdania, że jak podam obiad to nie zbiednieję, nie przepracuję się, a i chłopakom się będzie lepiej pracować z pełnymi brzuchami.
I dzisiaj podczas obiadu opowiadali taką historię...

Parę miesięcy temu kładli kostkę u pewnej urzędniczki, babka dawała im obiadki, kanapeczki, kawki i kompociki. Przepracowali u niej kilka dni, jak przyszedł czas rozliczenia się, przyjechał szef, a ona przedstawiła mu rachunek za to serwowane jedzonko, wyliczoną dokładnie ilość i koszt wszystkiego, np. kawa po 5 zł. A że chłopaków było kilku, to się nazbierała z tego ładna suma. Koniec końców szef poodejmował od pensji pracowników po kilka stówek. Chłopaki mówili, że oni nie wymagają jedzenia, wiadomo, jak ktoś chce to daje, jak nie to jedzą kanapki przyniesione z domu.

Zastanawiam się, jaką osobą trzeba być, żeby się tak zachować, jeżeli już paniusia zamierzała brać za jedzenie pieniądze, to mogła uprzedzić, że to płatne, a nie częstować chłopaków ‘z dobrego serca’, żeby potem skasować rachunek jak w restauracji...

robotnicy

Skomentuj (31) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 692 (780)
zarchiwizowany

#56697

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Zobaczyłam dzisiaj przez okno moją dawną katechetkę. I przypomniało mi się, jakim 'wspaniałym' była pedagogiem. Uczyła dzieci od klasy zerowej do klasy szóstej. Pamiętam, że zawsze bolał mnie brzuch z nerwów, jak tylko miała być tego dnia religia. Katechetka wymagała naprawdę wiele (kazała dzieciom z zerówki znać na pamięć wszystkie modlitwy, a dzieci z pierwszej klasy to już musiały większość litanii znać też oczywiście na pamięć, pytała przerywając jednemu dziecku - drugie musiało od tego momentu kontynuować), na każdym kroku nazywała nas bezbożnikami i groziła, że nie dopuści do komunii. Potrafiła rzucić sporym pękiem kluczy komuś w głowę tylko dlatego, że się zamyślił lub (o zgrozo!) zagadał. Miała na biurku kilkanaście tomów Pisma Św., jak ktoś nie znał odpowiedzi na jej pytania (często w stylu - czy Pan Jezus chodził do sklepu) lub odpowiedział nie tak jak trzeba - dostawał w głowę kilkoma takimi grubaśnymi tomami... Na sprzątanie świata wzięła nas pod swoją opiekę (wychowawczyni była chora) i kazała wyrywać gołymi rękami trawę ze szpar między płytkami chodnikowymi koło plebanii, często zamiast spotkań oazowych zaganiała do plewienia ogródka, zrywania jabłek i fasoli, wyrywania marchewki, oczywiście na każdym kroku słyszeliśmy, że jesteśmy leniwi i nie myślimy. Jak koleżanka się raz porządnie zacięła i chciała iść przemyć ranę i przyłożyć do niej przynajmniej jakąś chusteczkę, usłyszała, że Jezus też cierpiał i że nic jej nie będzie. Pozwolenia na wyjście do 'plebaniowej' łazienki nie dostała. Podczas procesji, gdy dziewczynki sypały kwiaty, zawsze upatrywała sobie jakąś, koło której szła, ściskając jej ramię niesamowicie mocno (siniaki potrafiły się potem utrzymywać nawet 3 miesiące) i powtarzała bez przerwy 'myśl, co robisz', gdzie naprawdę dziewczynka wszystko robiła jak należy, potem jej się nudziło i podchodziła do kolejnej dziewczynki i sytuacja się powtarzała. Dzieciom od zerówki kazała chodzić na roraty (msza o godz. 6 rano w grudniu), pamiętam jak razem z siostrą wstawałam o piątej, żeby iść na mszę 2 km w śniegu po kolana - katechetka rozdawała za to obrazki, kto miał mniej niż połowę dostawał jedynkę, potem były pozytywne oceny, z tym, że piątkę można było dostać tylko za obecność na wszystkich roratach, czwórkę - jak się nie było na jednej mszy, trójkę - jak na dwóch... Byłam szczęśliwa, jak w końcu po wielu zjedzonych nerwach zostałam 'dopuszczona' do komunii (mimo, że wszystkie dzieci były obryte w modlitwach i obrzędach). Myślałam, że to koniec, że najgorsze za nami... Jednak potem były przygotowania do bierzmowania (w szóstej klasie) i było jeszcze gorzej... O dziwo ta kobieta uczy do dzisiaj, na szczęście najmłodsze klasy przejął młody i sympatyczny ksiądz.
Uprzedzając pytania - tak, rodzice wiedzieli o wszystkim i nie, nikt nic z tym nie zrobił.

pedagodzy

Skomentuj (47) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 16 (298)
zarchiwizowany

#55557

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Starszy sąsiad kupił dla swojej córki samochód. Zakupu dokonał od sąsiada, który sprowadza auta z Francji. Za pięknego chevroleta dał 12,5 tys. Córcia wniebowzięta, samochód pojechał do niej na drugi koniec Polski. Jednak podczas wizyty u mechanika okazało się, że może być mały problem z dokupieniem części zamiennych w razie, jak coś się zepsuje, bo... samochód złożony jest z trzech różnych - chevroleta, fiata i seata (marki przykładowe, nie pamiętam, jakie to były konkretnie). W tym momencie córce się auto odwidziało, w sumie ciężko jej się dziwić, dzwoni do sąsiada ojca, wyłuszcza sprawę (pewna, że sąsiada też nabili w butelkę), na co sąsiad, że trzeba było się zastanowić przed zakupem, na umowie kupna-sprzedaży jest zapis, że stan techniczny pojazdu jest kupującemu znany, więc nic mu nie mogą zrobić. Pieniędzy nie odda, od samochodu umywa ręce. Nie był to jego pierwszy samochód sprowadzany na sprzedaż, ma doświadczenie w kupowaniu aut, więc możliwe, że wiedział o wszystkim... Ojciec dziewczyny jest strasznie smutny, bo kilkanaście lat oszczędzał te pieniądze, nie brał mechaników do oglądania auta, bo sąsiad sam jest mechanikiem i lakiernikiem, więc mu ufał. I teraz, drodzy czytelnicy Piekielnych, może macie jakiś pomysł, co z tym dalej można zrobić? W końcu na umowie jest samochód marki chevrolet, a nie składak z jakichś trzech rozbitków...

zakup samochodu

Skomentuj (30) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 223 (295)
zarchiwizowany

#55397

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Od dzieciństwa przyjaźniłam się z sąsiadką, Ewką. Mieszkałyśmy obok siebie, był między nami rok różnicy. Ona poszła do zerówki - ja też koniecznie chciałam, dlatego poszłam jako pięciolatek. W szkole, po szkole, cały czas razem. I tak było mniej więcej do 5 klasy, potem nasze drogi zaczęły się rozchodzić, ona miała inne towarzystwo, z którym piła, paliła i robiła inne rzeczy, o których ja nawet bałam się pomyśleć. W gimnazjum uznała, że jestem za porządna dla niej, nie chciałam z nią chodzić po dyskotekach i chodzić do łóżka z przypadkowo poznanymi chłopakami, 'widziałam tylko książki i platoniczny związek z Karolem'. I tak w szkole średniej zaszła w pierwszą ciążę, chłopak jak się o tym dowiedział - uciekł do Niemiec. Chciała go podać o ustalenie ojcostwa, ale dowiedziała się, że w przypadku, jeżeli to nie on okaże się ojcem - będzie musiała zapłacić wszystkie koszty - a że pewna nie była, więc zrezygnowała. Potem zapoznała kolejnego chłopaka, z którym zaszła w ciążę. Tym razem chłopak dziecko uznał, pobrali się. Przekonała go, żeby adoptował starszą córkę - bo mieszkają na wsi, bo pójdzie do szkoły i będą ją dzieci wyśmiewać, że ma inne nazwisko niż jej młodsza siostra, bo to, bo tamto. I mąż ją adoptował, chwilę po tym nakrył ją w łóżku z innym i się rozwiedli. Ale skoro adoptował jej pierwszą córkę - musi teraz płacić alimenty na dwójkę dzieci. Po drodze był jeszcze kolejny poród, trzecia córka. Ostatnio widziałam ją z kolejnym partnerem - i kolejnym, czwartym już dużym brzuszkiem. Ojciec każdego dziecka inny. A pamiętam jak się przyjaźniłyśmy to mówiła - "pani Wanda (sąsiadka, która miała dziecko za pannę) ma dzieci z dwójką różnych facetów - jaki wstyd!"

znajomi

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 7 (35)
zarchiwizowany

#53955

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Poszłam ostatnio do marketu, sklep po sporej przebudowie, unowocześniony, prezentował się dużo lepiej niż wcześniej, więc uznałam, że może znowu dam im szansę (zniechęcona poprzednimi sytuacjami). Kas koło 20, a czynna jedna. Mówi się trudno, stanęłam i grzecznie stoję w kolejce. Kasjerka, która mnie obsługiwała, niechcący nabiła zamiast 2 bułek 2 chleby - żeby anulować trzeba było czekać, aż kierowniczka raczy przyjść i coś tam zatwierdzić, a zajęło to dokładnie 10 minut. Do pani na kasie nie miałam pretensji, pomyłka ludzka rzecz, zasady, że trzeba wołać kierowniczkę też sobie ona nie wymyśliła, nie twierdzę, że kierowniczka była na plotach i papierosku, bo pewnie też pewnie miała swoje zajęcia, dlatego tyle jej zeszło, ale kasjerka bardzo nerwowo przepraszała, spoglądając co chwilę na coraz większą kolejkę. Wiadomo jak klienci potrafią reagować. W końcu skasowała mnie, zapłaciłam, ale po odejściu od kasy sprawdziłam jeszcze paragon, żeby sprawdzić, czy na pewno wszystko jest ok. I okazało się, że zamiast jednego wafelka pani nabiła mi 2 sztuki. Poszłam więc do niej i jej to powiedziałam, na co ona, że niestety nic teraz nie może zrobić i że mnie zaprasza po odbiór różnicy do punktu obsługi, który znajdował się trzy kroki dalej. Pracująca tam kobieta była sporych rozmiarów, nie oceniam jednak ludzi po wyglądzie i zaczynam jej nakreślać sytuację. Ona jakby się obudziła, popatrzyła na mnie nieprzytomnym wzrokiem i spytała: "Że co niby?". To mówię jeszcze raz (chociaż nie byłam zadowolona z jej tonu), że kupiłam jeden wafelek prince polo, a pani na kasie się pomyliła i wbiła mi 2 sztuki, więc chciałabym odzyskać różnicę. Kobieta zapowietrzyła się, wydymała wargi, przez co wyglądała dosłownie jak ropucha, zaczęła uważnie analizować paragon i w końcu - odkrycie: "Ale pani się zrabatowało to prince polo o 40 gr właśnie dlatego, że miała wbite 2 sztuki! Więc pani skorzystała.", po czym zadowolona oddała mi paragon i wróciła do swoich zajęć. Ja jednak byłam nieugięta i powiedziałam: "Co mi po rabacie, skoro za jednego wafelka zapłaciłam ponad 2 złote?", babsko znowu chciało mnie przewrócić wzrokiem, łypiąc na mnie co chwilę spode łba, aż w końcu powiedziała "To czego pani ode mnie oczekuje?", ja ponownie mówię, że chciałabym różnicę - a ona, że to niemożliwe, bo oni nie wypłacają różnic. Ale jak mi tak strasznie zależy to pójdzie mi na rękę i pozwoli wrócić się na sklep po drugiego takiego wafelka, skoro i tak już za niego zapłaciłam. W tym momencie zadzwonił mój mąż, że już pozałatwiał wszystko i czeka na parkingu, więc poszłam szybko po tego wafelka i wyszłam ze sklepu. A co gdyby kasjerka nabiła mi drugą rzecz za 50 zł? Też bym musiała iść dobrać, bo nie oddają? Dodam tylko, że chodziło mi o zasadę, a nie o te 1,40 zł :)

market

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 128 (182)
zarchiwizowany

#53936

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Jak byłam jeszcze w gimnazjum pojechałam na wakacje do rodziny do dużego miasta. Dziewucha ze wsi (jak mnie tam określili) nie umiała się zachować, chciała ściągać buty w korytarzu obok ich butów (zamiast zostawiać na klatce, gdzie bez przerwy łaziły jakieś bezpańskie koty i załatwiały się gdzie popadnie), chciała siadać na wersalce na kocu (zamiast go podnosić, żeby się przypadkiem nie uklepał), po skorzystaniu z toalety zamykała klapę (a powinna zostawiać podniesioną deskę, bo w domu są mężczyźni i nie będą co chwilę podnosić) i nie miała gustu (została skrytykowana, bo nie chciała kupić spódnicy za 95% swoich wszystkich pieniędzy przeznaczonych na te wakacje). Nie wspomnę o tym, że byłam siłą wypychana przez ciotkę na spotkania kuzynki z jej przyjaciółkami,gdzie nikt się do mnie ani słowem nie odzywał i czułam się jak piąte koło u wozu, byłam zmuszana do jedzenia zupek w proszku, bo u nas na wsi pewnie takich nie mamy, jak mnie wysyłali do sklepu to proponowali, żebym skorzystała ze schodów, bo pewnie będę miała problemy z obsługą windy (14 piętro), jak się myłam to musiałam się wycierać w ręcznik, który akurat jest suchy (bo nie będą specjalnie dla mnie wyciągać czystego), a jak robili pranie to sobie w automacie, a moje rzeczy były prane we frani z roboczymi ciuchami wujka. Sobie kupowali porządne napoje i soki, dla mnie brali takie najtańsze biedronkowe (bo pewnie na wsi nawet na takie nie możemy sobie pozwolić). Zaczęło mnie momentami bardzo boleć serce (po powrocie leczyłam się u kardiologa), na co kochana rodzinka uznała, że wymyślam, że wiedziałam, że jadę na 3 tygodnie i żebym sobie nie myślała, że teraz rzucą wszystko i będą mnie odwozić przez pół Polski. Takich sytuacji było multum, zadzwoniłam do mamy, że wracam pociągiem, bo tam dłużej nie wytrzymam, mama kazała dać wujka do telefonu i wspólnie ustalili, że jednak się poświęcą i mnie odwiozą. Po przyjeździe do domu czułam się już pewnie, natomiast rodzinka pokazała, jak się prawidłowo powinni zachowywać goście - wujek idąc do wc pytał, czy znalazłabym jakąś gazetę, bo musi grubszą sprawę załatwić (dom piętrowy, w łazience kolorowy papier - zachowywał się jakbyśmy korzystali z wychodka za stodołą), kuzyn jak się bawił z psem sąsiada i niechcący wdepnął w kupę - przyszedł do pokoju i wytarł buty w dywan (oczywiście oni nie ściągali butów, bo po co, są przecież na wsi), ciotka cały czas rekwirowała pilota i oglądała telenowele wyznając zasadę, że gość swoje prawa ma, co do jedzenia oczywiście full serwis, wszystko podstawione pod sam nos, ciągle wymyślali, na co mają ochotę i jakie ciasto im upiec, jak wujek chodził się myć (głośno zaznaczając, że chciałby czysty ręcznik mimo, że specjalnie dla każdego z nich były poskładane w łazience), brudne majtki zostawiając na środku pokoju, a skarpetki koło sedesu, przy stole bekanie i pierdzenie było dla nich normą. Nie pamiętam już wszystkiego, co wyrabiali, a było tego naprawdę dużo. Do dzisiaj nie mogą zrozumieć, dlaczego jak przyjeżdżają to nie skaczę z radości i nie ubóstwiam ich na każdym kroku. Tak że pamiętajcie - ludzie ze wsi to chamy bez kultury, ale tacy z miasta to zawsze się potrafią zachować :)

rodzina

Skomentuj (26) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 334 (422)
zarchiwizowany

#52976

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Jechałam ostatnio do pracy autobusem (normalnie jeżdżę samochodem, ale wtedy akurat coś wypadło i korzystałam z komunikacji publicznej). Na drugim przystanku wsiadło czterech 14-15 latków, jeden zawzięcie opowiadał, ile to on nie wypił, cytuję: "Tak się zapierdo**lem, że nie pamiętam jak do domu wróciłem", ja byłam zniesmaczona, bo nie ma się czym chwalić, dla mnie byłby to raczej powód do wstydu, ale jego paczka zareagowała zupełnie inaczej - z wielkim zachwytem wykrzyczeli: "Łaaaaaaał" i z podziwem na niego patrzyli...

komunikacja_miejska

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -5 (25)