Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#57553

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W mojej historii opiszę jak to inni ludzie lubią żyć czyimś życiem oraz dlaczego się przeprowadziłam.

Na wstępie powiem, że w tym roku w lutym będziemy obchodzić z mężem szesnastą rocznicę ślubu. Poznaliśmy się gdy miałam 17 lat. Między nami są 24 lata różnicy. Ani mi ani jemu to nie przeszkadza. Oboje wiemy na co się piszemy. Problem jednak tkwi w tym, że bardziej to przeszkadza "osobom z zewnątrz". Dlaczego? Nie wiadomo.

Mieszkaliśmy oboje w niewielkiej miejscowości, to jedna z tych, gdzie wszyscy się znają, dwa markety na całe miasto, a plotki rozprzestrzeniają się szybciej niż najgorsza epidemia. Przez rok udawało nam się spotykać potajemnie, później się wydało. I tutaj zaczynają się kolejne piekielności:

- Reakcja moich rodziców natychmiastowa- albo my, albo On. Jako, że już byłam pełnoletnia, spakowałam się i od tamtego czasu nie mamy ze sobą większego kontaktu. Od koleżanki, która nadal tam mieszka dowiedziałam się, że moi rodzice rozwiedli się, a mama spotyka się z o wiele młodszym od siebie mężczyzną. Na początku próbowałam dzwonić, chociażby z życzeniami na święta, jednak po kolejnej telefonicznej awanturze, jakiego to ja im wstydu przed ludźmi narobiłam, dałam sobie spokój.

- Przez długi czas znosiłam obelgi, że jestem taka i taka (zbyt dużo niecenzuralnych słów), która chce wykorzystać starszego faceta. Zaś on jest alfonsem, któremu "na stare lata" odbiła palma i znalazł młodą, głupią. Czara zaczęła się przelewać, gdy pewnego dnia ktoś na drzwiach naszego mieszkania napisał "Tu mieszka ku*wa ze swoim fagasem." I tym podobne, równie chamskie sytuacje. Co się później okazało? Moja kochana mamusia namówiła jakichś opryszków z sąsiedztwa na takie akcje, co więcej - płaciła im za to całkiem spore pieniądze. Niestety za wyrządzone szkody również musiała zapłacić.

- Część znajomych odwróciła się. Ot tak, nagle brak odzewu, nic. Na szczęście zostało kilka osób, którym nasz związek nie przeszkadzał i wszyscy potrafiliśmy się świetnie dogadać.

- Przygarnęliśmy z ulicy kotka. Jako, że dzieci mieć nie planowaliśmy ani nie planujemy (mąż mój ma z poprzedniego związku syna, bardzo fajny chłopak, również nie miał problemów z zaakceptowaniem mnie) zwierzak w domu to też przecież członek rodziny. Nie minęło więcej niż dwa tygodnie, gdy mąż znalazł naszą pociechę przy furtce, z wydłubanym okiem, złamaną łapką, przypaloną sierścią i innymi, poważnymi obrażeniami. O dziwo - zwierzak żył. Ledwo, ale dychał. Reakcja była natychmiastowa, weterynarz itp. jednak nie udało się kociątka uratować, odchodził w potwornych męczarniach. Nie opiszę tutaj co zrobiłabym bydlakowi, który to zrobił. A pewność mam, że to dzieło człowieka, a nie jakiegoś zwierzęcia, sam weterynarz to potwierdził.

- Ostatecznie postanowiliśmy się przeprowadzić po tym, jak ksiądz proboszcz odmówił udzielenia nam ślubu. Czy mógł z takiego powodu? Ano nie, dlatego wymyślał różne farmazony, że nas w kościele nie ma (jako osoby wierzące i mąż i ja pojawialiśmy się tam praktycznie co niedzielę), że my bardzo grzeszymy, że to nie przystoi i w ogóle najlepiej żebyśmy się z parafii wypisali... Cóż, ostatecznie po przeprowadzce dopełniliśmy aktu małżeństwa, ksiądz nie miał z tym żadnych problemów.

Obecnie od ponad 10 lat mieszkamy w jednym z większych, polskich miast. Mąż pracuje, ja pracuję, studia takie jakie chciałam ukończyłam, oboje nie zarabiamy wybitnie dużo, jak chyba większość ludzi. Żyjemy sobie spokojnie i nikt tutaj nigdy nie robił problemów z tego, że jesteśmy razem i że się kochamy. Mamy dużo wspaniałych znajomych. Jednak tamtego potwornego okresu nie zapomnę nigdy. Tylko po co? Po co to wszystko było? Nie mam pojęcia. Mam świadomość czego oboje się podjęliśmy. Przecież nikt za nas życia nie przeżyje. Nie kierujmy się stereotypami ;).

Brassel

Skomentuj (156) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 718 (1022)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…