Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
zarchiwizowany

#60401

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Spotkałem dzisiaj w sklepie chłopaka, który chodził ze mną do jednej klasy w podstawówce i tak mnie wzięło na wspomnienia. Kto był w tej sytuacji najbardziej piekielny – on, jego matka czy nauczyciele, którzy nie zareagowali w odpowiednim momencie? Oceńcie sami.

Kolega doszedł do nas w 3. klasie szkoły podstawowej z równoległej klasy. Dlaczego? Teraz już nie pamiętam. Zakładam, że tam za mocno mu dokuczali. Jak się z czasem okazało, wpadł spod deszczu pod rynnę. U nas też nie miał łatwego życia, ale sam sobie na to zasłużył.

Co miało wpływ na to jak był traktowany? 4 rzeczy – donosicielstwo przy jednoczesnym robieniu z siebie ofiary losu, lepkie ręce, celowe denerwowanie wszystkich wokół oraz jego matka. Obserwowałem to wszystko przez kilka lat wspólnego chodzenia razem do klasy. Dodatkowo mieszkaliśmy razem na jednym osiedlu, więc byłem też na niego skazany i poza zajęciami.

Zacznijmy od lepkich rąk – w czasach jak chodziłem do szkoły, zbierało się różne pokemony, naklejki do albumów, tazosy i inne bajery. Często porównywaliśmy swoje kolekcje i zdarzało się, że jak ktoś pokazywał koledze Piekielnemu swój zbiór, to coś mu ginęło. Dziwnym trafem ta sama zaginiona naklejka znajdowała się po kilku minutach u niego w kieszeni. Jak dostał za (było nie było) kradzież gonga w łeb, to szedł na skargę do mamy albo do nauczycieli. Reakcją na to, że Piekielny próbował nam coś ukraść, było „kto by się przejmował jakimiś tam głupimi pokemonami, dajcie dzieci spokój”. Natomiast my wielokrotnie dostawaliśmy naganę albo upomnienie za pobicie kolegi. Sytuacja powtarzała się kilka razy. Wielokrotnie zdarzało mu się kraść jakieś fanty młodszym dzieciakom czy zwędzić z wózka zostawionego na klatce schodowej paluszki albo ciastka. Niesamowicie nas tym denerwował. Wszystko, ale to dosłownie wszystko, uchodziło mu na sucho.

No, prawie wszystko. Raz ukradł coś jakiemuś chłopaczkowi. Nie wiedział jednak, że ten jest bratem człowieka, którego bało się pół osiedla. Jak go po kilku tygodniach ten młody zobaczył będąc z bratem na placu zabaw, to piekielny dostał w ryj. Od którego? Od młodszego, starszy się tylko przyglądał. Wiem bo byłem naocznym świadkiem ;) . Piekielny poleciał na skargę do matki. Nie wstydzilibyście się przyjść do domu i powiedzieć rodzicom, że dostaliście w cymbał od 5 czy 6 letniego dziecka, samemu będąc już nastolatkiem? No właśnie...

Jako dzieci nie chcieliśmy się z nim bawić, bo jak coś szło nie po jego myśli, to biegł do matki albo nauczycieli na skargę. Jak już trochę podrośliśmy, to nie chcieliśmy grać z nim w piłkę bo nie było pewności, czy przy mocniejszym kontakcie fizycznym nie pójdzie do domu z tekstem, że go pobiliśmy. Bójki owszem, zdarzały się, jak to wśród chłopaków, którzy dorastali na blokowisku. Sam wiele razy dostawałem klapsa i czasami leciałem do domu z płaczem. Nie raz i nie dwa ja dałem komuś w nos i ktoś inny się wtedy popłakał. Bywa. Ale moi rodzice ani razu nie interweniowali u rodziców drugiej strony konfliktu, że coś mi się stało. I działało to w drugą stronę, do moich rodziców też nikt nie wydzwaniał ani nie skarżył się na mnie w sklepowej kolejce.

Natomiast jeśli agresorem albo ofiarą był kolega Piekielny, to wszyscy mieli ze strachu pełne majtki. Nie ze strachu przed nim ale przed tym, co może nam się przydarzyć po powrocie do domu. Wiadomym było, że zanim wrócimy, to matka Piekielnego już zdąży telefonicznie poinformować naszych rodziców, że „mój biedny Diabełek został zaatakowany bez powodu przez całą bandę tych niewychowanych gówniarzy, a pani syn był głównym prowodyrem”. A reakcja ojca na słowa o tym, że w kilku chłopaków pobiliśmy jednego potrafiła być różna...

A skoro wspomniałem już o jego matce. Wielokrotnie przychodziła do szkoły na skargę, jak to źle jej syn jest tutaj traktowany. Raz jeden jedyny wylądowałem na dywaniku u szkolnego pedagoga właśnie ze względu na rzekome dokuczanie Piekielnemu. Pani pedagog wysłuchawszy tego, co mam do powiedzenia machnęła na wszystko ręką i zrozumiała, że sprawa jest wyolbrzymiona. Po tej sytuacji, gdzie przez pedagoga została „przesłuchana” niemal cała klasa i najbardziej winny okazał się Piekielny i jego matka, wychowawcy zaczęli patrzeć na niego trochę mniej przychylnym wzrokiem. Zdali sobie chyba sprawę, że to nie my jesteśmy tutaj tymi najgorszymi.

Po jakimś czasie zaczęły wychodzić na wierzch różne kwiatki związane z edukacją Piekielnego. Jakie? Np. takie – praca domowa odrobiona innym charakterem pisma niż temat zajęć. Każde wypracowanie pisane na lekcji na ocenę 1 lub na 2, natomiast te zadawane do domów – na 4 albo 5. Pewnego razu jedna z nauczycielek po sprawdzeniu pracy domowej kazała usiąść mu w pierwszej ławce i napisać ją jeszcze raz przy niej. Nie sklecił ani jednego zdania. Kiedyś mówiliśmy na ocenę jakiś wierszyk. Po kolei każdy był wywoływany na środek i musiał powiedzieć ten, którego się nauczył. Gdy przyszła pora na Piekielnego, ten stanął pod tablicą, złożył dłonie jak do kołyski, opuścił głowę w dół i zaczął recytować. Ale tak jakoś dziwnie, jakby czytał. Co się okazało? Na dłoniach miał kartkę z wypisanym tekstem wiersza. Tekst wypisany był takim samym charakterem pisma jak prace domowe...

Odkąd skończyłem gimnazjum, czyli prawie 10 lat temu, nie mam bladego pojęcia, jak sobie Piekielny daje teraz w życiu radę.

Polska

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 210 (354)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…