Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
zarchiwizowany

#61261

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Jako, że poprzedni pies łapał chyba każdą chorobę, jaką podają podręczniki (albo i nie podają), a i poprzednia kotka na przestrzeni lat zaliczyła kilka wizyt u weterynarza, obecna sunia i dwa kocurki są wychuchane i każdą niepokojącą sprawę natychmiast konsultuję z weterynarzem (czytaj - nie daję się tekstom, że samo przejdzie i nie mam panikować). A weterynarzy znam cały zastęp. Słucham u nich różnych opinii na różne sprawy, ale wszelkie rutynowe operacje (np. szczepienia, sterylizacje) a także poważniejsze sprawy natychmiast powierzam najbardziej zaufanemu, który nie raz pokazał, że ma podejście i serce do zwierzaków.

Ostatnio przyszła pora na pozbawienie męskości młodszego kocurka, a akurat z kasą krucho, więc poszukiwania, czy nie dałoby się taniej (w końcu operacja tak prosta, że sama potrafię ją zrobić, ale niestety nie mam uprawnień).

Szef - zrobiłby za darmo, ale nie chcę pakować się w długi wdzięczności wobec pracodawcy.

Znajomy lekarz - spoko, policzy taniej, ale pod warunkiem, że wcześniej kocurek pokryje jego kotkę. - Jaaasne, ale po 1 - kot ma w papierach i umowie kupna obowiązkową kastrację i zakaz krycia, czego zamierzałam dotrzymać, po 2 - kotka owszem, rasowa, tylko rasa się nie zgadza, po 3 - nigdy nie zgodziłabym się pokryć kotki ważącej niecałe 3 kg (a i to po porządnym posiłku i przed wypróżnieniem) kocurem, może i młodym i jeszcze nie wyrośniętym, ale mającym w genach ponad 10 kg.

Po dłuższych poszukiwaniach pozostała decyzja - robimy zrzutę i płacimy normalnie za operację, za to fachową i bez głupich warunków - u zaufanego doktora.

Kotek ma się dobrze, wszystko ok., dopóki kolejny znajomy lekarz nie dowiedział się przypadkiem, że poszłam do konkurencji. Awantura na sto fajerek, że jestem taka, siaka, że idąc do kogoś innego podważam JEGO kompetencje. Wytłumaczyłam, że jego nie brałam nawet pod uwagę, ponieważ nie podoba mi się jego podejście do leczenia i jego dość specyficzne poczucie humoru. Dlaczego? Otóż doktor pytany kilka razy o opinię, zanim zastanowił się nad konkretną odpowiedzią, z kamienną twarzą stwierdzał "UŚPIĆ". Ok, przywykłam, zwykle drążyłam temat póki nie skończył "żartować". Ale odkąd taka odpowiedź padła w sytuacji, gdy pytanie dotyczyło chorującej na serce kotki, nie drążyłam i przestałam prosić szanownego o konsultacje.

Tłumaczenie - przecież to tylko dowcipy, czego się czepiam. Moja odpowiedź (a w zasadzie pytanie) czy nie pomyślał, że czasem takie dowcipy mogą sprawiać przykrość? Czego się dowiedziałam? Że nie mam poczucia humoru i nie znam się na żartach.

Weterynarze

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 2 (44)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…