Tytułem wstępu: trzy lata temu rozpocząłem studia na kierunku fizjoterapia na prywatnej uczelni (sic!), jednakże miałem trochę problemów zdrowotnych, na które nałożył się zawał i (nieco późniejszy) udar ojca, więc studia zarzuciłem. W tym roku chciałem się reaktywować, więc poszedłem do dziekanatu uczelni i wywiązuje się rozmowa między mną - [j] a [p]iekielną panią z dziekanatu, która, w tamtym dniu, była wyjątkowo miła:
[j] Dzień dobry. chciałbym się reaktywować i mam w związku z tym pytanie jakie dokumenty muszę mieć, jakie opłaty wnieść jakie podanie złożyć.
[p] No na pewno musi pan zaliczyć niezaliczone przedmioty (w liczbie 3 - anatomia, w-f i TI), oprócz tego świadectwo ukończenia szkoły, świadectwo maturalne, ksero dowodu, kwestionariusz osobowy, badania od lekarza medycyny pracy - tu przeleciała cała lista dokumentów, które już tam były ponieważ nie odbierałem ich od momentu rzucenia studiów.
[j] Ale te wszystkie dokumenty powinny u państwa być bo ich nie odbierałem...
[p] A jak się pan nazywa?
No więc przedstawiam się i tu następuje seria pytań od ppzd o adres zamieszkania, zameldowania, imiona rodziców itp.
[j] To może dam dowód i będzie łatwiej?
[p] No dobrze.
Ppzd coś sobie pospisywała poprzerzucała trochę papierów i w te słowa do mnie:
[p] Ale pan jest na liście do skreślenia.
[j] Słucham? To jest niemożliwe bo 3 lata temu dostałem z uczelni pisemko z podpisem rektora, że zostałem skreślony.
[p] No to proszę przynieść to pismo.
Potem ppzd poinformowała mnie o opłatach, jakie podanie złożyć itd., dostałem numery do kilku ośrodków z lekarzami medycyny pracy na osobnej kartce. Wszystko sobie zapisałem, grzecznie się pożegnałem i poszedłem.
Tuż po wyjściu zadzwoniłem do WOMPu przedstawiłem pokrótce sytuację i pytam o najbliższy termin. Pierwsze co się dowiedziałem, to że muszę mieć koniecznie i obligatoryjnie skierowanie z uczelni (o czym ppzd nie raczyła mnie poinformować), więc obróciłem się na pięcie i z powrotem do dziekanatu po skierowanie. Ppzd nie była zadowolona, że jej znowu głowę zawracam, ale wystawiła, poszedłem, po drodze wstąpiłem do WOMPu zarejestrowałem się (termin miałem mieć jakiś tydzień później) i wróciłem do domu.
Jeszcze tego samego dnia ze wszystkimi wymaganymi dokumentami, podaniami i innego rodzaju biurokratyczną pożywką poszedłem do dziekanatu, złożyłem i zostałem poinformowany, że przyjdzie pismo z decyzją.
Po dwóch tygodniach ciszy (gdzie uczelnia zobowiązuje się w regulaminie do załatwiania wszelakich spraw studenckich w przeciągu tygodnia) zaniepokojony pojechałem na uczelnię.
Wchodzę do dziekanatu, gdzie ppzd przy wczesnopopołudniowej kawce ogarnia coś na komputerze. I tu zaczyna się piekielność pani z dziekanatu:
[j] Dzień dobry. Ja z takim pytaniem czy jest już decyzja w mojej sprawie?
[p] Nazwisko i numer indeksu!
Przedstawiłem się, podałem numer.
[p] Jeszcze decyzji nie ma! Musi jeszcze poczekać!
[j] Ale ile dokładnie? bo ja jeszcze w tym roku chciałbym zaliczyć te przedmioty, których nie zaliczyłem ostatnio żeby móc być na kolejnym roku.
[p] Nie wiem! Pójdzie do dziekana i się dowie!
Poszedłem więc do [d]ziekana i kolejna rozmowa.
[j] Dzień dobry, przepraszam że przeszkadzam, ale mam pytanie kiedy będzie decyzja w mojej sprawie?
[d] A o co chodzi? Jaka sprawa?
[j] No bo chciałem się reaktywować i złożyłem wszystkie dokumenty razem z podaniem ze dwa tygodnie temu, a jeszcze nie dostałem odpowiedzi i nie wiem jaka jest decyzja.
[d] No to jest nas dwóch, bo ja na przykład nic nie wiem o żadnej reaktywacji kogokolwiek w tym roku.
Tak więc poszliśmy do dziekanatu, gdzie ppzd już z nową kawką nadal ogarnia coś na komputerze.
[d] Dzień dobry paniom. Czy do mnie nie przyszło jakieś podanie?
[p] Dzisiaj? Nie.
[d] A może pani sprawdzi dokładnie przegródkę? Może coś sprzed 2 tygodni?
[p] No jest podanie o reaktywację, ale...
[d] Ale co?
[p] To jest fizjoterapia.
[d] To co z tego? Każde podanie które przychodzi niezależnie od kierunku ma do mnie docierać jeszcze tego samego dnia, albo maksymalnie dzień później. KAŻDE.
Ppzd się zmieszała, dała dziekanowi podanie, gość przeczytał, zatwierdził i mnie przyjął z powrotem przebąkując coś o poważnej rozmowie z ppzd. Ja oczywiście nakreśliłem mu jej niezbyt miłe zachowanie, co chyba jeszcze bardziej go wkurzyło.
Jak się dowiedziałem później ppzd dostała konkretny op***dol. Niestety o zwolnieniu (nawet dyscyplinarnym) mowy nie ma, bo to znajoma rektora czy kanclerza i się jej ruszyć nie da.
[j] Dzień dobry. chciałbym się reaktywować i mam w związku z tym pytanie jakie dokumenty muszę mieć, jakie opłaty wnieść jakie podanie złożyć.
[p] No na pewno musi pan zaliczyć niezaliczone przedmioty (w liczbie 3 - anatomia, w-f i TI), oprócz tego świadectwo ukończenia szkoły, świadectwo maturalne, ksero dowodu, kwestionariusz osobowy, badania od lekarza medycyny pracy - tu przeleciała cała lista dokumentów, które już tam były ponieważ nie odbierałem ich od momentu rzucenia studiów.
[j] Ale te wszystkie dokumenty powinny u państwa być bo ich nie odbierałem...
[p] A jak się pan nazywa?
No więc przedstawiam się i tu następuje seria pytań od ppzd o adres zamieszkania, zameldowania, imiona rodziców itp.
[j] To może dam dowód i będzie łatwiej?
[p] No dobrze.
Ppzd coś sobie pospisywała poprzerzucała trochę papierów i w te słowa do mnie:
[p] Ale pan jest na liście do skreślenia.
[j] Słucham? To jest niemożliwe bo 3 lata temu dostałem z uczelni pisemko z podpisem rektora, że zostałem skreślony.
[p] No to proszę przynieść to pismo.
Potem ppzd poinformowała mnie o opłatach, jakie podanie złożyć itd., dostałem numery do kilku ośrodków z lekarzami medycyny pracy na osobnej kartce. Wszystko sobie zapisałem, grzecznie się pożegnałem i poszedłem.
Tuż po wyjściu zadzwoniłem do WOMPu przedstawiłem pokrótce sytuację i pytam o najbliższy termin. Pierwsze co się dowiedziałem, to że muszę mieć koniecznie i obligatoryjnie skierowanie z uczelni (o czym ppzd nie raczyła mnie poinformować), więc obróciłem się na pięcie i z powrotem do dziekanatu po skierowanie. Ppzd nie była zadowolona, że jej znowu głowę zawracam, ale wystawiła, poszedłem, po drodze wstąpiłem do WOMPu zarejestrowałem się (termin miałem mieć jakiś tydzień później) i wróciłem do domu.
Jeszcze tego samego dnia ze wszystkimi wymaganymi dokumentami, podaniami i innego rodzaju biurokratyczną pożywką poszedłem do dziekanatu, złożyłem i zostałem poinformowany, że przyjdzie pismo z decyzją.
Po dwóch tygodniach ciszy (gdzie uczelnia zobowiązuje się w regulaminie do załatwiania wszelakich spraw studenckich w przeciągu tygodnia) zaniepokojony pojechałem na uczelnię.
Wchodzę do dziekanatu, gdzie ppzd przy wczesnopopołudniowej kawce ogarnia coś na komputerze. I tu zaczyna się piekielność pani z dziekanatu:
[j] Dzień dobry. Ja z takim pytaniem czy jest już decyzja w mojej sprawie?
[p] Nazwisko i numer indeksu!
Przedstawiłem się, podałem numer.
[p] Jeszcze decyzji nie ma! Musi jeszcze poczekać!
[j] Ale ile dokładnie? bo ja jeszcze w tym roku chciałbym zaliczyć te przedmioty, których nie zaliczyłem ostatnio żeby móc być na kolejnym roku.
[p] Nie wiem! Pójdzie do dziekana i się dowie!
Poszedłem więc do [d]ziekana i kolejna rozmowa.
[j] Dzień dobry, przepraszam że przeszkadzam, ale mam pytanie kiedy będzie decyzja w mojej sprawie?
[d] A o co chodzi? Jaka sprawa?
[j] No bo chciałem się reaktywować i złożyłem wszystkie dokumenty razem z podaniem ze dwa tygodnie temu, a jeszcze nie dostałem odpowiedzi i nie wiem jaka jest decyzja.
[d] No to jest nas dwóch, bo ja na przykład nic nie wiem o żadnej reaktywacji kogokolwiek w tym roku.
Tak więc poszliśmy do dziekanatu, gdzie ppzd już z nową kawką nadal ogarnia coś na komputerze.
[d] Dzień dobry paniom. Czy do mnie nie przyszło jakieś podanie?
[p] Dzisiaj? Nie.
[d] A może pani sprawdzi dokładnie przegródkę? Może coś sprzed 2 tygodni?
[p] No jest podanie o reaktywację, ale...
[d] Ale co?
[p] To jest fizjoterapia.
[d] To co z tego? Każde podanie które przychodzi niezależnie od kierunku ma do mnie docierać jeszcze tego samego dnia, albo maksymalnie dzień później. KAŻDE.
Ppzd się zmieszała, dała dziekanowi podanie, gość przeczytał, zatwierdził i mnie przyjął z powrotem przebąkując coś o poważnej rozmowie z ppzd. Ja oczywiście nakreśliłem mu jej niezbyt miłe zachowanie, co chyba jeszcze bardziej go wkurzyło.
Jak się dowiedziałem później ppzd dostała konkretny op***dol. Niestety o zwolnieniu (nawet dyscyplinarnym) mowy nie ma, bo to znajoma rektora czy kanclerza i się jej ruszyć nie da.
uczelnia
Ocena:
429
(507)
Komentarze