Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#63464

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jeśli nie potrafisz, nie pchaj się na afisz, mówi stare przysłowie. Problem bohatera tej historii, zwanego dalej Januszem, polegał na tym, że był święcie przekonany o tym, że potrafi i na afisz pchał się z całej siły.

Ojciec kolegi w wyniku jakiegoś dosyć poważnego urazu w pracy przeszedł na rentę. Piekielnie wprost mu się na tej rencie nudziło, bo Janusz to był człowiek czynu - mógł robić cokolwiek, byle tylko czymś się zajmować. Rodzina nie miała z nim łatwego życia, bo gość miał okropny charakter. Ot, klasyczny zrzęda, któremu nigdy nic nie pasowało, a w dodatku uważał się za człowieka wszechwiedzącego. Nie uznawał czegoś takiego jak dyskusja z wymianą argumentów, bo argumenty miał tylko on - rozmówca w jego opinii chrzanił od rzeczy. Wszyscy w domu mieli już dość, postanowiono więc, że ojcu trzeba znaleźć jakieś hobby. Starsza córka postanowiła pokazać Januszowi czym jest Internet. Oj, gdyby bidulka wiedziała, jaki bicz na siebie i bliskich kręci...

Janusz w ciągu zaledwie kilku miesięcy stał się pasjonatem komputerów. Pasjonatem... Pasjonatem to mogę być sobie ja, chodząc po przedziwnych miejscach, byle tylko zdjęcia wyszły "niebanalnie" i klient nie płakał. Janusz stał się bowiem FANATYKIEM komputerów, psychokomputerowcem niemalże. Chłonął wiedzę z sieci całym sobą, od wczesnego rana do wieczora. Kłopot w tym, że facetowi ta wiedza totalnie się mieszała, do tego uzupełniał tę mieszankę tworzonymi przez siebie neologizmami i pseudożargonem. Powstawały więc kwiatki typu "pamięć DRR64 ale na płaskim śledziu", "zasilacz 23 cale watowany co pół wolta, dla lepszego chłodzenia" czy "grafika na złączkę europejską". Jego syn na początku próbował dyskutować, poprawiać, no ale przecież Janusz był człowiekiem nieomylnym i każda korekta kończyła się kłótnią oraz zarzutami nieuctwa. Kolega machnął więc ręką.

Niestety, Januszowi teoria nie wystarczyła. Skoro uznał, że o komputerach wie już wszystko, postanowił przejść do praktyki. I w tym momencie prywatne piekiełko tej rodziny stało się także i moim. Pracowałem wtedy w serwisie komputerowym. Zaczęło się niewinnie, od telefonu siostry kumpla z prośbą o poskładanie do kupy ich domowego peceta - ojciec rozebrał, złożyć nie umie, a po mieszkaniu lata już tyle kurtyzan, że zastanawiają się nad otwarciem domu uciech.

Przybyłem. Rodzina przywitała mnie z ulgą, ojciec zaś zobaczył we mnie śmiertelnego wroga. Niemalże siłą wyprowadzono go z pokoju, bo co sekunda "coś do mnie miał" - to źle podłączam, to było nie tak, "nie wiem, samo się urwało", "gdzie jest co? No mów że po ludzku chłopaku... jakbyś powiedział, że hardziak albo blacha... ale co ty tam wiesz jak się mówi..." Szlag mnie trafiał, ale przez wzgląd na kumpla zacisnąłem zęby. Poskładałem.

Za kilka dni kolejny telefon. Przybywam. To samo - komputer w częściach, Janusza nie ma w domu, wraz z Januszem wyparował także procesor. Bez "mózgu" maszyna nie ruszy, trzeba więc czekać. Po jakimś czasie wpada Janusz, zły jak sto diabłów. Od progu wydziera się, że znowu ten partacz przylazł, że co ja narobiłem najlepszego. Nie wiedziałem, więc chciałem się dowiedzieć, jaką to zbrodnię popełniłem. Ano jak poskładałem, to "procesor obrotów nie trzymał", więc Janusz pół dnia łaził z tym procesorem po serwisach, żeby mu "wyregulowali podziałkę, bo on teraz nie wie gdzie co ma". Pomyślałem "Psychiatry! Szybko! Bo mnie się zaraz podziałka rozreguluje i nie będę wiedział co gdzie mam...". Zacisnąłem zęby, poskładałem i zapewniłem, że robię to ostatni raz. Usłyszałem, że to powinien być w ogóle ostatni raz, kiedy dotykam "systemów", bo moja wiedza jest jak "system dwójkowy - same zera, czasem jedynka i dwójka".

Przygoda Janusza z technologią trwała nadal. Jej ciąg dalszy znam już z opowieści kumpla. Facet przestał już rozbierać wspólny komputer, kupił sobie swój. Święty Izydor z Sewilli wie jak on się dogadał ze sprzedawcą, grunt że kupił i... oczywiście regularnie go "naprawiał". Sprzęt wytrzymał kilka miesięcy i zwyczajnie zakończył żywot. Pasja jakby przygasła.

Janusz jednak pochwalił się wśród swoich kumpli jakim to jest specem. Rzucił kilkoma swoimi neologizmami, udzielił kilku z kosmosu wziętych rad i niestety, jeden z jego kolegów dał się złowić. Poprosił on Janusza o założenie drugiego dysku w komputerze swojego dziecka. Pecet był dosyć nowy, kosztował sporo, ale cóż... szarlatani jakoś tak mają, że potrafią wzbudzać zaufanie. Janusz wziął maszynę w obroty.

Finał? Spalony zasilacz i większość rzeczy "za nim" - płyta główna, procesor, elektronika dysku... Nie pomogło tłumaczenie, że "on chciał tylko siłę podwatować, bo dwóch hardziaków na tym prądzie nie uruchomisz, no jakbyś nie patrzył, no... a że to teraz wszystko chińszczyzna, nie to co dawniej, to... no Feluś, błysk był tylko, jak Boga kocham! Ja myślałem, że za takie pieniądze to będzie chociaż oporowość większa..." Nie pomogła też kłótnia i wyzwiska od nieuków i bandytów znęcających się nad niepełnosprawnym, co chciał pomóc. Nic nie pomogło. Warga do szycia.

I tak skończyła się pasja Janusza. Została po niej blizna na wardze i... ta historia, napisana rzecz jasna za zgodą kolegi. A Janusz szuka nowej pasji. Oby długo nie znalazł, bo pasjonatem to trza umić być :)

Skomentuj (38) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 810 (876)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…