Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#65195

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Będąc nastolatką miałam okazję przekonać się o tym jak wygląda życie w internacie. I to jakim - żeńskim katolickim. Wylądowałam tam z powodów rodzinnych i uprzedzając komentarze i dobre rady - nie, nie miałam możliwości zmienić miejsca pobytu :)

Opieką, ewangelizacją, administracją i wszystkim oprócz stołówki i sprzątania zajmowały się siostry zakonne. Jadalnię miałyśmy w dość odległej części budynku od naszych sypialni, za to ściana w ścianę z jadalnią naszych opiekunek. Oto kilka piekielności z czasów, które aktualnie wspominam nawet czasem z uśmiechem na ustach ;)

1) Przydział jedzenia. Kolacja była wydawana o określonej godzinie i w celu jej odebrania ustawiano się w kolejce przy kuchni. Zazwyczaj na ostatni posiłek przychodziło około 20 na 50 lokatorek. Kiedy w jadłospisie było podane, że oprócz chleba, masła i serka będzie jajko, kucharki gotowały 50 jajek. Nawet jeżeli przyszło się wygłodniałym ze szkoły i stołówka świeciła pustkami, a biedne dziewczę prosiło o drugie jajko (widząc, że jest ich cała miska), nie było możliwości dokładki. Bo to dla innych lokatorek. Nie przyjdą? Trudno. Chcesz czyjeś jajko/kawałek pomidora/pasztetu/plaster szynki? Odstępująca musi przyjść i zgłosić, choćby całe kosze jedzenia miały się zmarnować. Absurd? Może. Zdychaj.

2) Siedzę w jadalni, dzieląc te dwa plasterki sera tak żeby wystarczyło na więcej kanapek. Chleb suchawy. Jestem głodna. Nagle widzę jak korytarzem przemyka kucharka, niosąc świeżutkie, pachnące drożdżówki z kruszonką. Niespodzianka? Święty Mikołaj przyszedł wcześniej? A skąd. Ty płać i chodź głodna, dobre żarcie jest tylko dla obsługi.

3) Obiad różnił się od innych posiłków sposobem wydawania. Brało się najpierw naczynia z szafki, wchodziło się do kuchni i prosiło o pierwsze lub/i drugie danie, które było wręcz rzucane w Twoją stronę (jak śmiesz zakłócać spokój kucharki). Potem wracało się do jadalni, gdzie po posiłku trzeba było naczynia wyszorować i odstawić do okienka. Jeśli miało się pecha to biorąc 'czyste' naczynia można było trafić na fragmenty obiadu sprzed tygodnia, bo komuś myć się nie chciało. Ale do meritum.

Przychodzę raz prosto po zajęciach, biorę talerze i udaję się do kuchni, a tuż przy drzwiach wita mnie niezwykle uśmiechnięta kucharka, nawet 'dzień dobry' odpowiada. Robię wielkie oczy, próbuję wejść, ale zagradza mi drogę. 'Nie trzeba przecież, hihi, przecież ja podam, nie ma problemu, poczekaj chwilkę'. W tym momencie opada mi szczęka, ale dzielnie odbieram obiad i idę usiąść. Po chwili do jadalni wpada ta sama kucharka, pyta się czy mi smakowało (?!), po czym mówi, że za mnie umyje naczynia. Poczułam, że ktoś mnie wkręca albo internat pomyliłam, więc zapytałam pani wprost, dlaczego jest dla mnie miła i w ogóle o co chodzi. Konspiracyjnym szeptem otrzymuję odpowiedź, że dostali cynk i SANEPID przyjechał, więc się przygotowały. Przez chwilę miałam nadzieję, że już tak będzie codziennie. Niestety, nazajutrz wszystko wróciło do normy.
Ach, te siostry miłosierdzia :)

internat

Skomentuj (37) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 372 (568)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…