zarchiwizowany
Skomentuj
(8)
Pobierz ten tekst w formie obrazka
Moja siedemnastoletnia córka od 4 miesięcy nie mogła wyzdrowieć. Dokuczał jej katar, zatkane uszy, kaszel, w końcu pojawiły się duszności. Po bezskutecznej antybiotykoterapii dostała od lekarza rodzinnego receptę na leki przeciw astmie i skierowanie do alergologa.
Jeszcze tego samego dnia próbowałam zapisać ją do renomowanego specjalisty w pobliskim sporym mieście. Terminy - sierpień, wrzesień. Postanowiłam zaryzykować i skorzystać z przychodni w moim Piekiełkowie. Po zaledwie 3 tygodniach wchodzimy do doktora Piekielnego.
Jegomość nie bawił się w uprzejmości. Od początku posługiwał się tonem kojarzonym raczej z mundurem (coś jak krzyżówka kaprala i złego gliny). Zapytał o dotychczas przyjmowane leki i bez ŻADNYCH badań wyznaczył datę spirometrii oraz testów na alergeny.
Wyznaczył, oznajmił, obwieścił. Córka otwarła tylko usta, zdążyła powiedzieć "ale..." a doktor jak nie wrzasnął: Cicho bądź! Ja się nie pytam! Jak mówię, tak ty przychodzisz! Albo idziecie do innego lekarza!
Moja pierwsza myśl: Jasne, że idziemy, buraku jeden. Druga: idziemy, ale dokąd? Tak więc potulnie przyjęłyśmy nowy termin (choć kolidował z umówioną wcześniej wizytą u innego lekarza) i kolejną porcję wrzasków.
Piekielnik, cały czas tym samym tonem, żądał całkowitego podporządkowania się zaleceniom, posłusznej współpracy i ogólnie bycia wzorowym pacjentem (a jak nie, to won). Cóż, miałam tylko nadzieję, że za tą chamską fasadą kryje się rzetelny lekarz.
Ustaliliśmy przy tym, że córka może przychodzić w przyszłości sama. Tak więc przebieg drugiej wizyty (zwracam uwagę, że na pierwszej nawet jej nie osłuchał) znam już tylko z jej opowieści.
Hoży doktor nie przeprowadził testów, tylko samą spirometrię. Popatrzył w wyniki, pochrząkał i oznajmił:
Bardzo ładnie. Jest duża poprawa!
Aaaaach, będzie wesoło, bo w tym roku jesteśmy już na niego skazane. I to podwójnie - mamy też iść do laryngologa. Którym jest on sam.
Jeszcze tego samego dnia próbowałam zapisać ją do renomowanego specjalisty w pobliskim sporym mieście. Terminy - sierpień, wrzesień. Postanowiłam zaryzykować i skorzystać z przychodni w moim Piekiełkowie. Po zaledwie 3 tygodniach wchodzimy do doktora Piekielnego.
Jegomość nie bawił się w uprzejmości. Od początku posługiwał się tonem kojarzonym raczej z mundurem (coś jak krzyżówka kaprala i złego gliny). Zapytał o dotychczas przyjmowane leki i bez ŻADNYCH badań wyznaczył datę spirometrii oraz testów na alergeny.
Wyznaczył, oznajmił, obwieścił. Córka otwarła tylko usta, zdążyła powiedzieć "ale..." a doktor jak nie wrzasnął: Cicho bądź! Ja się nie pytam! Jak mówię, tak ty przychodzisz! Albo idziecie do innego lekarza!
Moja pierwsza myśl: Jasne, że idziemy, buraku jeden. Druga: idziemy, ale dokąd? Tak więc potulnie przyjęłyśmy nowy termin (choć kolidował z umówioną wcześniej wizytą u innego lekarza) i kolejną porcję wrzasków.
Piekielnik, cały czas tym samym tonem, żądał całkowitego podporządkowania się zaleceniom, posłusznej współpracy i ogólnie bycia wzorowym pacjentem (a jak nie, to won). Cóż, miałam tylko nadzieję, że za tą chamską fasadą kryje się rzetelny lekarz.
Ustaliliśmy przy tym, że córka może przychodzić w przyszłości sama. Tak więc przebieg drugiej wizyty (zwracam uwagę, że na pierwszej nawet jej nie osłuchał) znam już tylko z jej opowieści.
Hoży doktor nie przeprowadził testów, tylko samą spirometrię. Popatrzył w wyniki, pochrząkał i oznajmił:
Bardzo ładnie. Jest duża poprawa!
Aaaaach, będzie wesoło, bo w tym roku jesteśmy już na niego skazane. I to podwójnie - mamy też iść do laryngologa. Którym jest on sam.
słuzba_zdrowia
Ocena:
-13
(37)
Komentarze