Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Autoryzacja żądania nie powiodła sięx

#66333

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kilka słów o tym, że nie każdy powinien być weterynarzem.

W wieku lat ośmiu byłam współwłaścicielką uroczej, długowłosej świnki morskiej - Pigi. Zwykle zajmowała się nią moja babcia, ale wiadomo, jako dzieciak przejęty własnym zwierzakiem, starałam się dużo czasu spędzać na opiece nad świnką. I pewnego razu zauważyłam, że od dwóch dni jedzenie leży nieruszone, a Pigi jest apatyczna i mało się rusza.

Poszłyśmy z babcią i świnką do miejscowego weterynarza, który na zwierzaka rzucił okiem, coś tam pomruczał, powzdychał, obciął jej siekacze (przednie ząbki, które czasem przerastają i uniemożliwiają jedzenie) oraz przepisał jakieś tabletki i kropelki. Policzył sobie za to bodajże 20 złotych plus coś za samą wizytę. Oczywiście stwierdził, że to nic poważnego i za parę dni wszystko będzie w porządku.

Kilka dni później Pigi zmarła, nie było żadnej poprawy po magicznych kropelkach.

Gdzie piekielność? Po kilku latach, gdy zainteresowałam się hodowlą świnek na poważnie, odkryłam, że świnkę niejedzącą koniecznie trzeba karmić przez strzykawkę bez igły, o czym weterynarz słowem nie wspomniał. Co więcej, bardziej prawdopodobną przyczyną niejedzenia był przerost zębów trzonowych, które trzeba oglądać przy pomocy specjalnego "rozwieracza". Żadna farmakologia nie ma tu nic do rzeczy.

No i do dziś nie wiem, czy rzeczywiście sądził, że wszystko będzie w porządku, czy skasował te 20 złotych za magiczne leki, bo akurat tego dnia był mały ruch w lecznicy, i chciał zarobić cokolwiek...

P.S. Ilość dni jest orientacyjna, niestety nie pamiętam, ile dokładnie trwała cała sytuacja.

Wiejska przychodnia weterynaryjna

Skomentuj (26) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 63 (225)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…