Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Triste

Zamieszcza historie od: 22 stycznia 2012 - 20:50
Ostatnio: 11 lutego 2019 - 2:58
  • Historii na głównej: 8 z 12
  • Punktów za historie: 4657
  • Komentarzy: 77
  • Punktów za komentarze: 376
 

#66333

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kilka słów o tym, że nie każdy powinien być weterynarzem.

W wieku lat ośmiu byłam współwłaścicielką uroczej, długowłosej świnki morskiej - Pigi. Zwykle zajmowała się nią moja babcia, ale wiadomo, jako dzieciak przejęty własnym zwierzakiem, starałam się dużo czasu spędzać na opiece nad świnką. I pewnego razu zauważyłam, że od dwóch dni jedzenie leży nieruszone, a Pigi jest apatyczna i mało się rusza.

Poszłyśmy z babcią i świnką do miejscowego weterynarza, który na zwierzaka rzucił okiem, coś tam pomruczał, powzdychał, obciął jej siekacze (przednie ząbki, które czasem przerastają i uniemożliwiają jedzenie) oraz przepisał jakieś tabletki i kropelki. Policzył sobie za to bodajże 20 złotych plus coś za samą wizytę. Oczywiście stwierdził, że to nic poważnego i za parę dni wszystko będzie w porządku.

Kilka dni później Pigi zmarła, nie było żadnej poprawy po magicznych kropelkach.

Gdzie piekielność? Po kilku latach, gdy zainteresowałam się hodowlą świnek na poważnie, odkryłam, że świnkę niejedzącą koniecznie trzeba karmić przez strzykawkę bez igły, o czym weterynarz słowem nie wspomniał. Co więcej, bardziej prawdopodobną przyczyną niejedzenia był przerost zębów trzonowych, które trzeba oglądać przy pomocy specjalnego "rozwieracza". Żadna farmakologia nie ma tu nic do rzeczy.

No i do dziś nie wiem, czy rzeczywiście sądził, że wszystko będzie w porządku, czy skasował te 20 złotych za magiczne leki, bo akurat tego dnia był mały ruch w lecznicy, i chciał zarobić cokolwiek...

P.S. Ilość dni jest orientacyjna, niestety nie pamiętam, ile dokładnie trwała cała sytuacja.

Wiejska przychodnia weterynaryjna

Skomentuj (26) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 63 (225)

#69062

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Sklepy zoologiczne. Często niestety temat rzeka, jeśli idzie o piekielność, ale ostatnie praktyki, o których słyszałam, zwaliły mnie z nóg. Historię opiszę z punktu widzenia miłośniczki świnek morskich, ale nie wątpię, że inne małe zwierzaki sprzedawane w tych miejscach cierpią równie mocno.

To nic, że sprzedawcy w zoologach często nie mają pojęcia o zwierzakach, którymi się opiekują. Nic to, że wciskają najtańsze, kiepskiej jakości karmy, klatki tak o połowę za małe, żeby zwierzak czuł jakikolwiek komfort. Ostatnio próbowano mi sprzedać transporter dla świnki, w którym nie miałaby się nawet jak wyprostować. Trudno.

Świnki trzymane razem z królikami? E, kto by się przejmował przenoszeniem potencjalnie śmiertelnych chorób. Świnki trzymane w akwarium? A co im przeszkadzają opary amoniaku? Sprzedaż świnki ważącej 200 gramów, gdy wolno sprzedawać dopiero od 350? Najwyżej nie przeżyje, tym lepiej, klient kupi następną. Sprzedaż zwierząt wychudzonych, przedwcześnie oddzielonych od matki, chorych... Standard. Zresztą, to wszystko można nadrobić samodzielnym poszukiwaniem informacji, i dość szybko zagwarantować zwierzakowi dobre warunki.

Ale ostatnio na pewnym forum miłośników gryzoni pojawiła się historia, jak chłopak chciał kupić swojemu samcowi kolegę (co było bardzo mądre, bo świnki to zwierzęta stadne, i źle się czują w samotności), ale sprzedawca przekonał go, że dwa samce się zagryzą, i wcisnął mu malutką samiczkę. Powiedział, że jak będą młode, to ma je przynieść do sklepu. Nie wspomniał natomiast, jak często ciąża kończy się powikłaniami genetycznymi, śmiercią młodych i matki, nawet nie pisnął słowa o tym, jak opiekować się samiczką w ciąży. I że po kilku takich ciążach pod rząd samiczka i tak padnie z wyczerpania. Tego błędu już nie da się tak łatwo naprawić.

I może nie byłoby to tak bardzo poruszające, gdyby nie to, że kilka dni temu w "Pytaniu na Śniadanie" pojawił się właściciel sklepu zoologicznego, twierdzący, że jeśli brać gryzonie w parach, to tylko samiec+samica, bo inaczej będą się gryźć. A małe świnki można oczywiście oddać do sklepu. Sklep bardzo się ucieszy - przecież normalnym hodowcom trzeba płacić, a te z domowe są darmowe. Zawsze parę złotych do przodu, zagrożone życie i zdrowie zwierzęcia jest nieistotne.

Nikt publicznie się zająknie nawet, że świnki można też adoptować. Że domy tymczasowe, w których przebywają porzucone albo uratowane z psueudohodowli zwierzaki są przepełnione. Co gorsza, adopcja jest darmowa, zatem stanowi przerażającą konkurencję dla zoologów.

Dlatego radzę, proszę i apeluję - uważajcie. Nie wszyscy, ale wielu sprzedawców ma Wam wcisnąć produkt, a nie zadbać o dobro zwierzęcia. A kto kupi dwie świnki tej samej płci, jak usłyszy, że za kilogram karmy musi zapłacić 20-30 złotych, klatka minimum 120 cm długości, a jedyne zabawki to hamaczki i legowiska, zamiast fantastycznych kołowrotków, drabinek i kul do biegania? I nawet słodkich maluchów z tego nie będzie? No właśnie.

Sklepy zoologiczne

Skomentuj (54) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 268 (344)

#66758

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Krótko o niekulturalnej młodzieży w tramwaju.

Jedziemy sobie z przyjaciółką tymże środkiem transportu. Wsiada staruszka, która ma ewidentne problemy z poruszaniem się. Ludzie się rzucają, żeby jej pomóc, podsadzić, robi się trochę zamieszania. My siedziałyśmy względnie daleko, więc się nie przyłączyłyśmy, acz z radością obserwowałyśmy taki wysyp postaw obywatelskich i ludzkiej życzliwości. W tym wszystkim pani w średnim wieku chwyta demonstracyjnie starszą kobietę za ramię, sadza ją na swoim miejscu, i w te słowy rzecze:

- Ależ proszę, proszę, niech pani siada, ja postoję. Gówniary niech siedzą, takie to wszystko niewychowane, głupie, starszemu człowiekowi miejsca nie ustąpi! A jak same kiedyś będą potrzebować, to niech sobie nogi połamią, o!

Oczywiście było to skierowane bezpośrednio do mnie i przyjaciółki, bośmy były najmłodsze w towarzystwie. Ludzie panią zdecydowanie poparli. A nam pozostało wpatrywać się w dwa miejsca przed nami, bliżej wejścia niż nasze, które niezmiennie, od przystanku początkowego do chwili ówczesnej, pozostawały wręcz dziewiczo nieskażone obecnością jakiegokolwiek pasażera. Ot, niewychowana młodzież, nie ustępuje miejsca.

Przejażdżka tramwajem

Skomentuj (30) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 466 (548)

#66226

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W zeszłym roku 1/3 maturzystów nie zdała matury z matematyki. A jak patrzę na moją klasę, to jakoś mnie to nie dziwi.

Klasa humanistyczna. Boje były od pierwszego roku. Matematyczka straszna, niedobra, robi sprawdziany, zapowiedziane kartkówki i wstawia jedynki, jak ktoś nie umie dzielić i mnożyć! Klasa chciała zmiany nauczyciela, bo za ciężko. Dyrekcja klasę wyśmiała.

Pierwszy i drugi rok jakoś przeszły, ale w trzecim bezczelność pani profesor sięgnęła zenitu. Wyobraźcie sobie, że kazała pisać arkusze maturalne na zaliczenie! Żeby zdać, trzeba było mieć zaliczonych pięć takich arkuszy na 45% (maturę zdaje się od 30%). Nauczycielka organizowała zajęcia w poniedziałki o 6:00 rano, we wtorki o 7:00, w soboty o 9:00, czasem po lekcjach, żeby uczniowie mieli te trzy godziny na pisanie. No i cóż, 5 z 25 osób nie podołało tak trudnemu zadaniu, chociaż terminów było z 10. Rok niezaliczony, uczeń niedopuszczony do matury.

Jedna osoba jakoś zdała. Jedna, pomimo świetnych osiągnięć z angielskiego, nie dała rady. Zdarza się, może za rok. A trzy pozostałe awanturowały się, odgrażały prawnikami, kuratorium i plagami egipskimi. Rodzice stali za nimi murem. W końcu będzie wstyd wśród kolegów lekarzy i prawników przyznać się, że dziecko zna na pamięć co najwyżej menu wszystkich klubów nocnych w mieście, ale działania na ułamkach to już jakoś gorzej...

Awanturnicy coś osiągnęli. Co prawda biedne, pokrzywdzone duszyczki nie przystąpiły do matury, ale nauczycielka nie może więcej robić arkuszy maturalnych na ocenę. Wszak to stresowanie uczniów i w ogóle obraza majestatu. Ma ich przygotować do matury inaczej, ale równie skutecznie. Tak, klasy humanistyczne, które uczyła, miały średnią z matmy w okolicach 70%.

I nie wiem, czy bardziej mi żal nauczycielki, czy następnych roczników...

Liceum

Skomentuj (66) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 450 (604)

#65777

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dziadek studiował medycynę, będzie już z pół wieku temu. Na jego kierunku był jeden kolega czarnoskóry, dość niecodzienny przypadek jak na tamte czasy. No i się student nie nauczył na jeden egzamin... Ale! Młody człowiek jest kreatywny, umie sobie z takimi drobnostkami radzić.

Profesor zadaje pytanie, ale kolega coś kręci, wzdycha, pomrukuje, no nie idzie mu zbytnio. W końcu mówi:

- Bo polski to taka trudna język być! Ja umieć angielski...
- Aaaa, to się świetnie składa, bo akurat angielski znam. So my question is...

Student zbity z tropu, mina mu trochę rzednie. Na szczęście, nie wszystko stracone.

- Ale ja ten angielski też mało. Francuski mocniej, studiowałem w Paryż.
- Pan też? To się dogadamy - odparł profesor radośnie.

I egzamin się odbywał po francusku. Niestety, stan wiedzy studenta w żadnym języku na zaliczenie nie wystarczył, więc profesor-poliglota kazał delikwentowi wrócić kiedy indziej. Dodał, że język egzaminu jest mu zupełnie obojętny :)

Uniwersytet

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 803 (851)
zarchiwizowany

#65496

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Czytając piekielnych, można dojść do wniosku, że świat pełen jest ludzi nie wykazujących oznak procesów myślowych. Kończąc klasę licealną, na dodatek humanistycznej, stwierdziłam, że niemałą rolę w tym produkcji ujemnego ilorazu inteligencji naszego społeczeństwa może odgrywać właśnie szkoła. Kilka wybranych cytatów i sytuacji z lekcji języka polskiego (czyt. źródła wiedzy, kultury, artyzmu wszelakiego):

N - nauczycielka
U - uczniowie

1. Na kartkówce:
N: Wypiszcie jeszcze kilka przykładów kontekstów i motywów literackich.
U: Ile dokładnie?
N: Wszystkie.

2. Odpowiedź ustna:
(Uczeń odpowiadał przy tablicy ponad kwadrans, szczegółowo omówił bohaterów dużej lektury, fabułę itd., nie znał odpowiedzi na ostatnie pytanie dotyczące sprawy prozaicznej, typu "gdzie rozgrywała się ta i tamta akcja")
N: No niby trochę wiedziałeś... Siadaj, trzy.

3. Przy omawianiu "Jądra ciemności", dyskusja o mieszkańcach Afryki.
N: Bohater udał się do serca Afryki, gdzie poprzez wpływ tubylców, sam stał się zły...
U: Ale chyba warto zauważyć, że to jednak postrzeganie rdzennych plemion charakterystyczne dla końca XIX wieku, prawda? Ci ludzie nie są źli, po prostu inni niż my.
N: Nie, oni są źli. Czytałaś o tych plemionach, które się pozabijały w Afryce? Oni są nieludzcy, i to do dzisiaj.

Następnego dnia ktoś zrobił prezentację o jednym z państw środkowej Afryki, w którym trwa nieustanna wojna domowa - nauczycielka z satysfakcją komentowała, jacy to są źli ludzie, w odróżnieniu od nas, "cywilizowanych".

4. Przy cichej dyskusji z uczniem, nauczycielka powiedziała trochę głośniej:
N: Ale ty nie masz myśleć, tylko pisać, co trzeba!

5. Przykładowe objaśnienie tematu wypracowania:
N: Wasze stanowisko musi być takie, że zgadzacie się z autorem, to znaczy uważacie, że cel nie uświęca środków.

Ktoś się nie zgadzał? Ocena wiadoma.

6. Rozmowa z uczennicą, która pisała dłuższe wypracowanie na olimpiadę. Nauczycielka czytała pracę we fragmentach, była informowana o tym, co się w tej pracy znajdzie. Pierwotnie miały to być dzieła Szymborskiej, Stachury i Tolkiena (nie dokładnie tych autorów, ale podobnych). Uczennica, ze względu na brak miejsca, usunęła Stachurę, o czym poinformowała nauczycielkę na kilka tygodni przed oddaniem ostatecznej wersji.

N: Aśka, przeczytałam twoją pracę, bardzo fajna, ale mam uwagę.
U: Tak?
N: Stachurę musisz jednak umieścić.
U: Nie. (powiedziane raczej w szoku, jako reakcja obronna organizmu ;)
N: Słucham?
U: Proszę pani, to by zaburzyło całą kompozycję pracy, poza tym wykorzystałam limit stron, i więcej nie mogę napisać. I dzisiaj mija termin, zwyczajnie nie zdążę...
N: Aha. Ech, w porządku.

7. Omawianie jednego z utworów Mirona Białoszewskiego:
N: (Po przeczytaniu utworu) Ładny, prawda? No to przejdźmy dalej.


Uczniowie na lekcja przychodzić nie chcą, jak już przyjdą, to nic z lekcji nie wyniosą, poza wykutymi regułkami "aby zdać". Ludzie szczerze języka polskiego nienawidzą, nawet, jeśli coś czytali czy pisywali na początku liceum, to jakoś im to przeszło.
Żal tylko młodzieży, która traci szansę na odkrycie tego, co w naszym języku naprawdę piękne.

Szkoła

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -6 (34)

#58012

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Ku przestrodze.

Jakieś półtora miesiąca temu złapał mnie ból pleców. Ot, norma u 17-latek w XXI wieku, nie przejęłam się. Gorzej, jak po dwóch tygodniach znanej i skutecznej terapii "Samo przyszło, samo pójdzie", nagle zaczęły mi się pojawiać gwiazdy w oczach, a siedzenie, stanie, leżenie i egzystencja wszelaka okazały się sportem ekstremalnym.

Po rentgenach, rezonansach oraz innych neurochirurgach, okazało się, że jest stan zapalny w odcinku lędźwiowym, lekka dyskopatia, i jakieś podobne, mądrze brzmiące zmiany. Fizykoterapia załatwi sprawę.

Pierwsza piekielność - przy rejestracji. Nie mogę zostać zrehabilitowana, bo zbyt krótki czas minął od wystawienia skierowania przez neurochirurga do momentu rozpoczęcia rehabilitacji (około tygodnia). NFZ nie zrefunduje. Hmm... Czyli, że powinnam wyjść na dwór i walnąć parę razy plecami o chodnik, żeby bardziej zachorować? Wtedy przyjmą mnie od razu? Bo innego powodu, niż hodowanie złego stanu zdrowia u pacjenta, to raczej nie widzę...

Ale jest dobrze, panie pogłówkowały, powzdychały, w sumie miejsce jest, to one jakoś to załatwią, mam iść ćwiczyć. Człapię sobie dzielnie, kładę się na materacu, macham nogami, jak Pani Uczona Rehabilitantka każe...

I zonk, wieczorem nie mogę chodzić.

Szczęściem, przyjechał do mnie pan rehabilitant-masażysta ze szpitala, pomacał plecy, złapał się za głowę, słysząc, że Pani Uczona Rehabilitantka kazała mi robić między innymi pełne przeprosty (takie foczki - od pasa w dół leżysz na brzuchu, podnosisz się na wyprostowanych rękach) czy rodzaj skrętów tułowia - leżenie na plecach ze zgiętymi nogami i dotykanie na zmianę kolanami lewej oraz prawej strony. To akurat powoduje szybkie obracanie się kręgów, pomiędzy którymi umieszczony jest dysk... Rehabilitant ponastawiał, co trzeba, pokazał, jak ćwiczyć - i z dnia na dzień jest coraz lepiej.

Dlatego zaklinam, przestrzegam, uczulam - uważajcie na rehabilitacji. Jak się dobry lekarz trafi, to w mig postawi człowieka na nogi, ale jak zły, to możecie w sumie inwestować w wózek...

PS. Jako smaczek dodam, że na następny dzień usłyszałam od rehabilitantki, że przecież powinno boleć. Wszak to rehabilitacja.

Ośrodek medyczny z podpisanym kontraktem NFZ

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 490 (566)
zarchiwizowany

#33135

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Moja mama miała zawsze jakiegoś pecha do zwierzaków.

Najgorzej było chyba z królikiem. Gdy była w wieku wczesnoszkolnym mieszkała z rodzicami i siostrą w bloku. Jakimś sposobem trafił do nich królik - fajna sprawa, szczególnie dla dzieciaków. Każdy chyba potrafi dobie wyobrazić relacje łączące kilkuletnie dziecko z małą, futrzastą kulką, prawda? Jednym słowem - wielka przyjaźń.

No i wszystko byłoby dobrze, ale, niestety, mama moja zachorowała. Leżała, karmiona głównie zupkami, rosołkami i innymi takimi, przez jakieś dwa tygodnie. Gdy w końcu wstała, okazało się, że królika coś nie widać...

Jej rodzice, a moi dziadkowie, bez ogródek wyjaśnili jej, że rosołu nie robi się tylko z kury. I taki był koniec wielkiej przyjaźni mojej mamy z wszelkimi królikami.

Rodzina w tym wypadku piekielna

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 204 (250)

#30634

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Znacie te wszystkie promocje w stylu "kupujesz cztery, jedną masz gratis", nie? Na takową, dotyczącą baterii, natrafiła właśnie w małym, osiedlowym sklepiku moja (M)ama. A że produkt pilnie potrzebny, to został schwycony i posłusznie podany pani (S)przedawczyni.

A szanowna pani sprzedawczyni z kolei wprawia w ruch nożyczki. Ot, przy klientce, bez skrępowania, rozcina opakowanie i wyciąga piątą baterię.

M - Eee... Ale co pani robi?
S - A, bo ta promocja to tylko dużych marketów dotyczy, to jedną zabiorę!

Pozdrowienia dla przedsiębiorczej pani. :)

Sklepik gdzieś pod Krakowem

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 663 (707)
zarchiwizowany

#29346

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
W mojej szkole pracuje pewien człowiek, z przyczyn, o których się publicznie nie mówi, zajmujący stanowisko dyrektora. Jego jakże skromna osoba jest istną kopalnią piekielności wszelakich. Na ten przykład, ostatnio wszedł on do biblioteki (będącą centrum dowodzenia działalności artystycznej) bez słowa, również bez słowa rzucił na biurko pani bibliotekarki jakiś plakat, po czym, wciąż zachowując wzorowe milczenie, wyszedł. Samej pani bibliotekarki spojrzeniem nie zaszczycił. Kto wie, może planuje zostać mimem, gdy zakończy karierę w szkolnictwie? Ale przejdźmy do historii właściwej.

Jakiś czas temu moja dobra koleżanka, dajmy na to Ela, zajęła pierwsze miejsce w konkursie recytatorskim. Wojewódzkim konkursie recytatorskim. Osiągnięcie dość spore, a jako, że nasza szkoła umiejscowiona jest wśród pól i lasów, słowem, na wsi, to tym większe powinno mieć dla dyrekcji znaczenie.
Kiedy Ela wracała akurat do świątyni nauki, prosto z konkursu, natknęła się na pana dyrektora. Pani, która z nią na tychże szlachetnych zawodach była, grzecznie poinformowała:
- Ela zajęła pierwsze miejsce na wojewódzkim konkursie recytatorskim!
- Pff... Konkursy recytatorskie to nie konkursy. Nie liczą się.

Ot, szkoła wspierająca ucznia. Miło.

Szkoła

Skomentuj (1) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 71 (171)