Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#66785

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W mojej pierwszej historii na tym portalu napomknęłam o postaci Piekielnej Zakonnicy, która przygotowywała mnie do komunii. Postanowiłam jeszcze raz zmierzyć się z demonem przeszłości. Historia, która do dzisiaj budzi we mnie duży smutek i niesmak.

Tak wyszło, że ta sama katechetka przygotowywała mnie w podstawówce do pierwszej Komunii oraz w gimnazjum do bierzmowania. Ot, z podstawówki w pewnym momencie ją przegnano ze względu na małą wytrzymałość psychiczną kilkulatków, więc trafiła się nam - młodzieży z ostatniej klasy gimnazjum. Jak już kiedyś pisałam, była to osoba wyjątkowo niemiła, zasadnicza i surowa. Zdarzało jej się nękać nas psychicznie i widać było po niej zapędy do kar cielesnych (raz lub dwa je nawet zastosowała, ale już po moim odejściu ze szkoły). Ale, jak wiadomo, połowa nastolatków narzeka na wrednych i niemiłych nauczycieli, więc rodzice raczej nie brali naszych słów odnośnie tej kobiety poważnie.

W gimnazjum chodziłam do kościoła dość regularnie, byłam grzeczna i byłam jednym z niewielu dzieciaków, którym zależało na posiadaniu tego sakramentu. Sytuacja zmieniła się tak ze trzy miesiące przed bierzmowaniem - bardzo nagle i tragicznie zmarła moja mama. Co raczej normalne u piętnastolatki, bardzo mocno to przeżyłam i moją przygodę z Kościołem przerwałam na jakiś czas, by w spokoju przemyśleć z Bogiem parę spraw i zdecydować, czy wybaczyć mu zabranie ukochanej osoby. Po tych kilku tygodniach w końcu jakoś się zaczęłam podnosić z dołka emocjonalnego i spróbowałam żyć normalnie. Nawet zdecydowałam się podejść do bierzmowania, bo byłam już w duchu trochę spokojniejsza.

Jeżeli chodzi o egzamin, był piekielnie trudny. Mogłabym go porównywać do zdawanej parę lat później matury. Był to egzamin ustny, który zdawało się pojedynczo i wieczorową porą w plebanii, trwał on około pół godziny na osobę i zdawalność wynosiła jakieś 50%. Było to między innymi wyrywkowe odczytywanie pytań z puli ponad 200, jakie dostaliśmy do wykucia na pamięć, przeglądanie indeksu w poszukiwaniu opuszczonych mszy i rozmowa na temat wiary własnej i rodziców. Odpytywanie poszło mi dobrze, równie dobrze udało mi się wyrecytować życiorys świętej, której imię chciałam wziąć. Katechetka jednak mocno skrzywiła się, gdy podałam jej indeks, w którym przez ostatnie półtora roku księża składali podpisy odnośnie mszy, w których uczestniczyłam. Nietrudno zgadnąć, że przez jakieś 2 miesiące poprzedzające ten egzamin w moim znajdowało się puste miejsce. Zapytana, czemu nie byłam na ostatnich ośmiu mszach, powiedziałam o mojej sytuacji rodzinnej.

Katechetka zerknęła na moje akta. Jak pewnie wyczytała, moi rodzice mieli tylko ślub cywilny. Nie byli szczególnie wierzącymi (a raczej - religijnymi) ludźmi, ale za to uczciwymi i dobrymi. Po spojrzeniu w te akta usłyszałam słowa, których nie zapomnę do końca życia:

- No i jak twoja mama stanie teraz przed Bogiem, skoro żyła tyle lat w grzechu? Trzeba było chodzić do kościoła i modlić się, to może by nie wylądowała w piekle.

W sumie nie pamiętam dokładnie, co stało się dalej. Wiem, że oczy mi zaszły łzami i nawet nie pamiętam, czy cokolwiek odpowiedziałam. Zwyczajnie stamtąd wyszłam.
A bierzmowanie mam, zdałam egzamin. Po tym wszystkim nie miałam nawet ochoty do niego podchodzić, ale nieświadoma szczegółów sytuacji rodzina mnie namówiła. Tylko że od tamtej pory zupełnie nie mam ochoty rozwijać wiary, którą miałam nawet po śmierci mamy.

kosciol

Skomentuj (40) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 362 (552)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…