Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
zarchiwizowany
Kolejna historia z cyklu "pomagamy rodakom na emigracji".

Po moich doswiadczeniach z kolezanka Ania (patrz poprzednia moja historia) postanowilem sobie, ze nigdy juz wiecej. No ale rodzina zaczela prosic. Kuzynka chce na studia do Szkocji, czy nie pomoglbym. Sama ciocia dzwoni, prosi, OK, pomoglbym.

Okazalo sie, ze przyjechac ma nie kuzynka, tylko jej chlopak. Starszy o pare lat od niej, kierowca TIRa z kilkuletnim doswiadczeniem, podobno swietnie mowi po angielsku, on przyjedzie, urzadzi sie i ona wtedy do niego dolaczy.

W sumie plan maja nieglupi, on kierowca TIRa to (wtedy - to bylo pare lat temu) o prace dla niego trudno nie bedzie, ustalilismy, zeby potem nie bylo jakichs watow, ze go przyjmujemy na max dwa tygodnie a po tych dwoch tygodniach wylatuje z mieszkania chocby i na ulice i zgodzilismy sie.

Przyjechal. Po angielsku ani w zab. Pierwsze co, to pretensje, bo on myslal, ze robota juz bedzie zalatwiona. Nie byla, ale, jak mowilem, wtedy to nie byl problem, a znam dosc ta branze i wiem gdzie uderzyc. Byla wtedy firma, w ktorej pracowalo mnostwo Polakow, wiec zatrudniono w biurze polskie dziewczyny - da sobie rade. Poszedlem z nim na rozmowe jako tlumacz, nie wypadl za dobrze, ale ze mnie znali a ja (glupi!) za niego poreczylem to zdecydoali sie dac mu prace.

Tymczasem okazalo sie ze w mieszkaniu dwa pietra nad nami jest pokoj do wynajecia - u rodowitego Szkota. Super, chlopak sobie pomieszka i pocwiczy angielski. Szkot co prawda troche pijaczek, ale sympatyczny, czesto u nas przesiadywal na piwku, taki czlowiek z reka na sercu, co to sie az opedzic nie mozna od niego, tak chetnie pomaga.

Nasz gosc obrazony, bo obiecalismy, ze 2 tygodnie bedzie mieszkal u nas, a my go "wyrzucamy". Argumenty, ze mialy byc "max dwa tygodnie" i ze powinien sie cieszyc, ze ma mieszkanie juz po kilku dniach i to w takim miejscu, ze jak czegos potrzebuje to do nas moze w kapciach przyjsc w koncu go jakos przekonaly.

Tymczasem zblizal sie dzien rozpoczecia pracy. Praca miala polegac na jezdzeniu chlodniami do Hiszpanii i z powrotem. I okazalo sie, ze wszystko jest nie tak. Pretensje naszego goscia byly co nastepuje: (G) - gosc (J) - ja:

G: W Wielkiej Brytanii jezdzi sie po zlej stronie drogi.
J: To zaden problem, jak wyjezdzasz z bazy to za kilometr masz wjazd na autostradzie i autostradami az do samej hiszpanii

G: ale ciezarowki maja kierownice po zlej stronie, wiec skrzynia biegow jest po lewej rece, on tak nie bedzie jezdzil
J: (Dzwonie do firmy i zalatwiam, zeby dostal auto z automatem)

G: W kabinie jest urzadzenie komunikacyjne, na ktore przychodza adresy w ktore ma jechac, on jest przyzwyczajony, ze do niego sie dzwoni
J: Powinien sie chyba cieszyc, skoro nie umie po angielsku, bo nie zawsze by do niego dzwonily te Polki. A tak dostanie wszystko napisane czarno na bialym (a raczej czarno na zielonym, jak to z wyswietlaczami LCD bywa).

G: Placa tylko 480 funtow na tydzien podstawy, a on taki doswiadczony, to chcialby tysiac.
J: Zarabia piec razy tyle ile mial w Polsce, bez jezyka i wykonujac dokladnie ta sama prace (jazda po zachodniej Europy w systemie trzy tygodnie w trasie, tydzien wolnego - powinien sie cieszyc).

W koncu nadszedl pierwszy dzien pracy. Mial pojechac do Carlisle (ok. 2 h jazdy) tam spotkac drugiego kierowce, zamienic sie naczepami i wrocic do Glasgow a nastepnie wyruszyc w dlugodystansowa trase. On pojechal, zostawil naczepe w bazie w Carlisle, nie potrafil sie dogadac gdzie jest ta naczepa ktora powinien stamtad zabrac (bo drugi kierowca troche sie spoznil) wiec wrocil samym ciagnikiem do Glasgow, zostawil go na firmowym parkingu i przyszedl do domu, zadajac, ze mam mu natychmiast kupic bilet do polski, bo on tak sie nie umawial. Nie bardzo udalo mi sie dowiedziec co jest nie tak, choc przebakiwal on cos, ze on Renault Magnum jezdzil w Polsce a tu sa jakies DAFy a on DAFow nie lubi. Do mnie tymczasem dzwonili z tamtej firmy pytajac gdzie on jest, musialem swiecic oczami, wiec oczywiste, ze nie bylem zachwycony a juz czare przelalo jego zadanie, ze mam mu zaplacic za bilet, bo on przez ten caly wyjazd jest stratny, a ja mu naklamalem jak tu jest bo mi tak zalezalo, zeby tu przyjechal. A jemu to do niczego nie potrzebne, bo on juz w zyciu osiagnal wszystko, co mu do szczescia potrzebne, ma mieszkanie na poddaszu u rodzicow, jak przyjezdza z trasy to mamusia mu podaje obiad na talerzu i robi pranie i on tak nie bedzie zyl jak my bo on sie szanuje. (Faktycznie, moja dziewczyna musiala go uczyc, jak sie korzysta z pralki i bardzo to bylo dla niego uwlaczajace, ze musi sam sobie prac)

Zostalo mu zatem wyjasnione, ze ja go tu wcale nie chcialem, ze jest u mnie tylko ze wzgledu na moja kuzynke a swoja dziewczyne, i ze jesli on ma w dupie to, ze ona do Szkocji chce przyjechac na studia to ja nie widze powodu dlaczego mialbym sie nim dluzej zajmowac. Wielce obrazony, zorganizowal sobie jakos bilet lotniczy i tyle go widzielismy. Sasiadowi w ramach przeprosin za zamieszanie i za nie oplacone kilka dni mieszkania postawilismy obiad.

Od tej pory ani kuzynka, ani ciotka sie do mnie nie odezwali. Podobno bardzo zawiedli sie tym, ze nie zalatwilem ich kochanemu chloptasiowi porzadnej pracy jak obiecalem. Kuzynka zamiast na swoje wymarzone studia w Szkocji poszla na jakas zaoczna szkole wypasania owiec, marketingu i psychologii spolecznej w Bzdidowku Dolnym, filia w kozich dojkach. Potem podobno robila kariere jako ksiegowa w jakims lokalnym sklepiku u niego na wsi.

NIedawno doszly mnie sluchy o slubie kuzynki. Rodzina nie wie, czy z tym wlasnie. Jezeli, to bardzo mi jej szkoda.

* * *

Przepraszam za brak polskich znakow, komputer mi sie sfajczyl i pisze na pozyczonym.

zagranica

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 227 (263)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…