Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#68923

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia sprzed paru lat, kiedy jeszcze mieszkałem w Mieście Doznań.

Nigdy nie miałem szczęścia do mieszkań - zawsze coś było nie tak albo z samym lokalem, albo z właścicielem, albo z sąsiadami. Dziś o tym ostatnim w wydaniu zaiste ekstremalnym, bo chociaż mieszkanie było naprawdę super, opuściliśmy je po pół roku.

Mimo, że cała nasza trójka (ja, dziewczyna i kolega) byliśmy studentami, to pomijając "parapetówkę" (niezbyt huczną zresztą), prowadziliśmy żywot dość spokojny. W dzień nie hałasowaliśmy, w nocy spaliśmy, gości mieliśmy cywilizowanych. Aż tu pewnego dnia, kiedy wychodziłem na zajęcia, zaczepił mnie stróż osiedlowy i oznajmił, że były na nas skargi od sąsiada. Zdziwiłem się, ale nic, może się panu pomyliło, w końcu mieszkamy tu od niedawna.

Niestety, parę dni później sytuacja się powtórzyła. I znowu. I znowu. W końcu stróżowie przestali nam powtarzać narzekania sąsiada, bo - jak sami zaznaczyli - za każdym razem szli pod nasze okna i niczego nie słyszeli.

Piekielny Sąsiad widać zauważył, że do panów pilnujących osiedla nie ma po co chodzić, więc sięgnął po broń większego kalibru - Policję.

Od tej pory się zaczęło. Nie było miesiąca, w którym przynajmniej raz dzielnicowi nie pukaliby do naszych drzwi.
Policjanci po którejś interwencji, kiedy dzika, dwudziestoosobowa impreza okazywała się trójką nastolatków oglądających spokojnie film - przestali traktować Piekielnego poważnie, więc zdarzało nam się wspólnie z niego ponabijać.

Czasem jednak nie było zabawnie. Piekielny wzywał stróżów prawa o najdziwniejszych godzinach (zazwyczaj nocnych), więc zdarzało się, że o drugiej budził nas dzwonek do drzwi (miny policjantów kiedy otwierałem zaspany, w szlafroku - bezcenne).

Z czasem było coraz gorzej. Mundurowi byli naszymi najczęstszymi gośćmi. Sam nie wiem, ile razy byliśmy wzywani na komendę, żeby złożyć wyjaśnienia. Apogeum stanowił miesiąc, kiedy policja zawitała u nas 13 (!) razy.

Aż w końcu przyszło do całej naszej trójki zawiadomienie, że Piekielny złożył sprawę w sądzie internetowym i wygrał, więc mamy mu zapłacić tyle i tyle zadośćuczynienia. My - wielkie wtf na twarzach. No nic, piszemy odwołanie.

Skończyło się sprawą w sądzie (prawdziwym, nie internetowym). Piekielny trzymał swój poziom; wtrącał się w nasze wyjaśnienia, przerywał nam - w założeniu ironicznym - śmiechem, a raz nawet podbiegł do sędziny, niemal wyrywając jej z rąk zeznania policjantów, którzy nas tak często odwiedzali, bo nie mógł uwierzyć, że zeznali na naszą korzyść.

Najlepsze w tym wszystkim było to, że według Piekielnego cały sierpień byliśmy nie do zniesienia. Sęk w tym, że cała nasza trójka wakacje spędzała za granicą...

Jako, że sprawa trochę wlokła się w czasie, całe osiedle zdążyło się dowiedzieć, że Public_Enema i Pan X mają na pieńku. Okazało się, że nie my pierwsi mamy problemy z Piekielnym - osoby, które wcześniej zajmowały nasze mieszkanie, długo w nim nie wytrzymały, Piekielny wykurzył również naszych sąsiadów z naprzeciwka i zapracowanego chłopaka mieszkającego poniżej, który w domu bywał tylko wtedy, gdy potrzebował snu.

Z nami też mu się udało. Chociaż sprawę wygraliśmy, byliśmy tak zmęczeni brakiem spokoju, że niedługo potem spakowaliśmy manatki i przenieśliśmy się gdzie indziej.

I wiecie, co? Ani razu nie było u nas policji.

Skomentuj (30) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 401 (449)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…