Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
zarchiwizowany

#69011

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Witam. Widziałam kilka historii kasjerek, więc pomyślałam, że też się podzielę doświadczeniami ze swojego życia po drugiej stronie lady w pewnym monopolowym. Niby wiedziałam na co się piszę, niby wiedziałam, że dzielnica średnio ciekawa, ale... niektóre rzeczy, które odwalają tam klienci przekraczają moją wyobraźnię. Tak gdzieś o lata świetlne. Oto, z czym się muszę użerać, od najlżejszego kalibru do największego:

1. "Okienko - wyższa technologia". Kiedyś mnie to śmieszyło, teraz już tylko załamuję ręce (monopolowy całodobowy, robię sporo nocek). Klient mówi co tam chce, ja nabijam, podaję kwotę i słyszę "To mam wejść?", względnie szarpanie za klamkę. Ideą okienka jest właśnie to, żeby nie można było wejść do sklepu... Tłumaczenie zaawansowanego mechanizmu sprzedaży przez okienko dorosłym ludziom jest cokolwiek żenujące.

2. "Butelki chciałem zdać" - ktokolwiek wymyślił system kaucji niech się smaży w piekle. Gwoli wyjaśnienia: butelki "nadprogramowe" (czyli nie na wymianę) przyjmujemy od poniedziałku do piątku, bo w weekendy nie ma dostaw, a tym samym mamy ograniczoną ilość skrzynek. Nie, nie możemy tych butelek kłaść na podłodze, co kiedyś zasugerował pewien "przesympatyczny" pan (zaraz po wrzaskach, że go g*wno wszystko obchodzi, mam przyjąć i koniec, bo on tu kupuje... ta, Harde w puszce). Nie dociera, w każdy weekend jest co najmniej kilka awantur z tego tytułu. Paragon? Chyba nienormalna jestem, kto te śmieci zbiera. Przecież to mój zas*any obowiązek pamiętać każdego klienta, co kiedy kupował ("no tydzień temu brałem, nie pamięta pani? A może dwa..." Jakoś nie pamiętam, może dlatego, że codziennie przewijają mi się setki takich. Zakładając, że delikwent mówi prawdę, bo są milardy takich, co brali wczoraj u mnie, gdy akurat wczoraj była koleżanka. Albo na odwrót).

Doprowadzona do ostateczności, mówię z anielskim uśmiechem, że zgodnie z prawem * jasne, mam obowiązek przyjąć, ale absolutnie nie muszę płacić o ile nie zobaczę dowodu, że flaszki zostały faktycznie kupione u nas*. To co, oddajemy? Jest to świetny sposób, żeby się dowiedzieć czegoś ciekawego o własnym prowadzeniu się, a także mojej matki, babci i prababci...

A zaznaczam, że mowa o cywilizowanych (khe, khe) ludziach. Żulom najczęściej wystarczy krótkie "nie". Swoją drogą, podziwiam ich wytrwałość - 20 razy nie przyjmę, ale i tak przylezą po raz kolejny, bo a nuż mi się odwidziało...

3. "Problemy pierwszego świata, czyli za ciepłe piwo" - Klient chce piwo z lodówki. Dostaje piwo z lodówki. Wrzask: "a zimniejszego nie ma?!". Zgodnie z prawdą mówię, że nie, bo przed chwilą było dołożone (dotyczy piwa na które jest ogromny popyt i/lub którego w lodówce mieści się kilka sztuk, a jak jestem sama i mam kolejkę do drzwi to sorry Winnetou, nie rozdwoję się, żeby dokładać na bieżąco). Jak chce, to mam piwo Y i Z bardziej schłodzone. Nie, on chce piwo X. Mam iść w tej chwili znaleźć piwo X we właściwej temperaturze. W takich chwilach mam dziką ochotę zainwestować w ciekły azot.

W ogóle jak czegokolwiek nie ma, to klienci zamiast zrezygnować/wziąć to co jest i wyjść, mają dość dziwny zwyczaj zawieszania i gapienia się na mnie, jakby w oczekiwaniu, że im wyczaruję. Nie wyczaruję. Co nas prowadzi do kolejnego punktu...

4. "Kochajcie drobne, tak szybko odchodzą" - Jakże mogłoby zabraknąć odwiecznej wojny o drobne. Co ciekawe, gdy ktoś nie ma drobnych, to zwykle kiwa głową ze zrozumieniem jeśli ja też nie mam, idzie gdzie indziej bez zbędnych komentarzy, ewentualnie płaci kartą (u nas nie ma limitu - można nawet za siatkę 12 gr płacić) i rozstajemy się w pokoju. Prawdziwe piekło urządzają ci, którzy wcale nie chcą niczego kupić, tylko rozmienić. Czterej Jeźdźcy Apokalipsy to przy tym małe puchate kotki.

Raz jeden kładzie stówę i życzy sobie Pepsi w puszce. Mówię od razu, że nie mam fizycznej możliwości wydać mu ze stówy ("dzień wypłat", kiedy to w kasie grube miliardy w takich nominałach a wydać nie ma jak, ironiczne dość *). Wrzask: "A skąd wiesz, czy nie mam innych pieniędzy?!" - no ok, skoro ma, idę po puszkę. Ten podsuwa ww. stówę. Powtarzam raz jeszcze, że nie wydam. Jak to, skandal, to mój obowiązek, już nie pracuję. Powiedziałam zimno, żeby podziękował za to kilkunastu innym osobom przed nim, które wpadły na identyczny pomysł rozmiany kasy. Foch połączony z "to zamknijcie tę budę!". Urocze.

Inny przypadek: jeden chłopak płaci za jakieś śmieszne zakupy typu guma do żucia+cośtam stówą. Patrzę do szuflady, jest bardzo cienko, ale wydaję 50 + 20 + 20. Pięćdziesiątka do mnie wraca z tekstem "można drobniej?". Nie można, nie ma, ostatnie papierki oddałam. I nie mam żadnego obowiązku rozmieniać czy wydawać w samych dziesiątkach drukowanych o pełni Księżyca przez blondwłose dziewice, bo klient akurat ma taki kaprys. Gó*niarz marudzi. Wkurzyłam się.
- Płaci pan za zakupy warte 5 zł z hakiem stówą i jeszcze ma pretensje...
- Nie moja wina, że nie mam inaczej!
- To się świetnie rozumiemy, bo ja też nie.
- *Foch*

5. "Otwierać w tej chwili!" - jak wspomniałam, sklep jest całodobowy, ale od czasu do czasu trzeba się z koleżanką zmienić. W tym celu należy sklep zamknąć, policzyć kasę, wydrukować raport. Procedura trwa ok. 15 minut, czasem nieco więcej, jeśli kasa nie chce się zgadzać i trzeba liczyć parę razy. Nie pijemy kawki, co najwyżej zdążymy ją w biegu zaparzyć na zaś. Logiczne? Nie dla piekielnych klientów.

Oni widząc, że zamykamy wsadzą nogę w drzwi i zaczną skomleć "ale tylko jedno piwo!". Jak byłam świeżakiem to wpuszczałam, teraz już się nie nabieram, bo "jedno piwo" oznacza: sześć piw (jakich? "chwiiiila, muszę pomyyyyśleć..."), papierosy, a może jeszcze jakieś chipsy. I batonika (przy każdym produkcie przerwa na myyyyyślenie). Przy wypuszczaniu osobnika pewnym jest, że napatoczy się kolejny wbijający na chama, oczywiście też tylko po jedno piwo. Ciekawe, czy sami byliby tacy chętni pracować po godzinach.
Standardem jest wpadanie na zamknięte drzwi i szarpanie za klamkę. Część po zauważeniu wielkiej kartki na drzwiach z informacją o przerwie odpuszcza, część zaczyna krążyć pod sklepem, pukać, wołać "długo jeszcze?!", raz jedna panna opluła (wylizała?!) szybę o.O A sklepow wokół w piiiip i jeszcze trochę, żeby nie było.

Jeszcze lepiej przy dostawach. Oprócz kartki "DOSTAWA TOWARU - NIECZYNNE" widać wielką ciężarowkę, chłopaków noszących skrzynki, kartony itp. w tę i wewtę, zasłaną tona papierów ladę przy której nawet nie stoję, bo latam wszędzie i sprawdzam czy się wszystko zgadza... Czy to komukolwiek przeszkadza? A gdzie tam.

Najlepszy był gość, co mnie opie*dolił jak św. Michał diabła, bo zamiast otworzyć o 00:15 otworzyłam dokładnie o 00:19 i 30 sekund (tak, tak powiedział, chyba stoper włączył). Co tam, że ostatniego marudera wywaliłam dopiero jakieś 10 minut po północy i w dodatku byłam jeszcze taka bezczelna, że poszłam do łazienki. Jak już skonczył mnie ochrzaniać, co dobrą chwilę trwało, to dopiero zaczął się naradzać z kumplami jakie biorą piwo. Aha.

6. "Patologia z tradycjami", przynajmniej tak ich nazywa koleżanka. Chodzi o okazy, które na "w miarę trzeźwo" może nie powalają kulturą, ale są względnie nieszkodliwi, a przynajmniej do zniesienia. Ale jak się już nawalą/naćpają...

Zdarzają się bójki w środku sklepu. Pamiętam, jak raz dwie panny wzięły się za włosy i wylądowały na ladzie. Jakoś z koleżanką (starszą panią) i chłopakiem od pomocy na nockach udało się to ogarnąć... Jak poszliśmy na tyły na papierosa, to usłyszeliśmy ciąg dalszy:
- Ty ku*wo, *cośtamcostam*, on ma dziewczynę...!
- Ale ja mu tylko loda zrobiłam!
Problemy ludzi ulicy :D

Innym razem stały klient pod wpływem Bór wie czego wrzeszczał na mnie - przez okienko, na szczęście - że mi zęby powybija, łeb ukręci, to moja ostatnia noc w pracy i w ogóle na tym świecie. Bo nie chciałam mu dać piwa na kreskę, sama jestem sobie winna. Policja? "Jak wezwiesz, to dopiero ci pokażę, za*ie*dolę, ty samico psa, zaczaję się w pobliżu, zobaczysz"... Wezwalibyście? I niby człowiek wie, że to tylko takie gadanie, że okaz nastepnego dnia pewnie nie będzie pamiętał nawet połowy, ale jednak trochę strach...

Mogłabym dopisać jeszcze kilka punktów, jak na przykład oczekiwanie telepatii, bo nie domyśliłam się, że ktoś chce piwo w puszce a nie w butelce, że chciałby siateczkę... O wrzaskach złotej młodzieży w godzinach późnych, za które nam się obrywa, bo nic z tym nie robimy... O obleśnych propozycjach od facetów, ktorzy mogliby być moimi dziadkami... Ale tego już prawie nie widzę. Przyzwyczaiłam się.

Żeby nie było, że tylko marudzę, a nic nie robię w celu zmiany - owszem, robię, staram się o posadę grafika w pewnej firmie. Jak nie wypali, to poszukam jeszcze czegoś innego. Trzymajcie kciuki, bo z dnia na dzień nerwy mam coraz bardziej w strzepach. Praca z ludźmi to zdecydowanie nie moja bajka.

*Art. 14 ustawy o opakowaniach i odpadach opakowaniowych.

**Nie, nie mogę wyjść rozmienić, bo często takie akcje mają miejsce w godzinach, gdzie wszystko w pobliżu jest zamknięte i zostaje najwyżej stacja benzynowa dobry kawałek dalej. Po powrocie zastałabym same puste półki. A nie zamierzam wypraszać kolejki i zamykać sklepu tylko dlatego, że Jaśnie Pan i Władca musi, ale to musi w tej sekundzie sobie rozmienić. Łażenie po drobne gdy nie ma ludzi też nie bardzo wchodzi w grę, bo kierownictwo*** by mi urwało głowę, a wściekły tłum z pochodniami z punktu 5 by ją zeżarł. I tak źle i tak niedobrze...

*** Kierownictwo generalnie to i wiele innych rzeczy ma gdzieś - "trzeba sobie radzić...". Ale to temat na osobną historię...

całodobowy monopolowy

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 159 (255)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…