Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#69356

przez (PW) ·
| Do ulubionych
O tym, jak dziecięca trauma zrobiła ze mnie piekielnego pacjenta.

Jak większość dzieci, od małego bałem się dentysty. Jakoś zawsze rodzicom udawało się mnie przekonać do wizyty, ale pewnego dnia trafiłem na Piekielną Dentystkę, która skutecznie wzbudziła we mnie wręcz paniczny lęk przed gabinetem.

Miałem wówczas lat około siedmiu. Niestety, łańcuch DNA oprócz ocząt szarych i ciemnych włosów sprezentował mi również nader słabe zęby, więc już od dziecka zmagałem się z dziurami.

Zaczęło się niewinnie, od wiercenia w jednej z takich czarnych dziur. Przed zabiegiem pani poinformowała mnie z anielskim uśmiechem, że jeśli zacznie mnie boleć, mam krzyczeć, to przestanie. Trochę mnie to uspokoiło, rozwieram paszczę, staram się opanować chęć odgryzienia jej paluchów.

Zaczęła wiercić. Byłem opanowany, starałem się wytrzymać dyskomfort jak najdłużej, ale w końcu zaczęło bardzo boleć. Zgodnie z poleceniem zaczynam krzyczeć, na to Piekielna Dentystka uśmiechając się diabolicznie:

- Pośpiewaj sobie, pośpiewaj!

Po przerwie na wyplucie wody/krwi/śliny i czego tam jeszcze, nie chciałem otworzyć ust, jednak Piekielna zapewniała mnie, że tym razem na pewno posłucha, że zostało już tylko troszeczkę, a że dzieckiem ufnym byłem, w końcu dałem się przekonać.

Jak pewnie się domyślacie, sytuacja się powtórzyła. Dentystka wierciła i wierciła, zdawało mi się, że nigdy nie skończy. Wytoczyłem się z gabinetu z obłędem w oczach, zaryczany i zmęczony wrzaskiem. Tego dnia nabawiłem się potężnej odontofobii, której nie mogłem się pozbyć przez wiele lat.

Zacząłem obsesyjnie dbać o zęby, włączając w pielęgnację przeróżne specyfiki i środki; pasty rekomendowane przez 99 dentystów na stu, gdzie ostatni zmarł olśniony blaskiem swego uzębienia w lustrze, nici dentystyczne udrażniające przepływ energii Qi, szczoteczki odtwarzające wagnerowską Walkirię podczas szorowania i inne cuda. Jednocześnie wzbraniałem się przed odwiedzinami u kochanej pani dentystki, jak tylko mogłem. Zawsze wymyślałem jakiś sposób, żeby uniknąć kaźni.

Niestety, sielanka moja wiecznie nie trwała, i po trzynastu latach (tak. Trzynastu.) jeden z zębów zaczął potwornie rwać. Zwijałem się z bólu, pożerałem tonami tabletki przeciwbólowe, aż wreszcie podjąłem męską decyzję- idę do dentysty.

Wybrałem prywatną przychodnię pani zachwalanej pod niebiosa za profesjonalizm i podejście do pacjenta (swoją drogą - pogłoski ani trochę nieprzesadzone).

Na fotelu dygotałem jak w febrze. Pani zajrzała, pokręciła głową - ząb do wyrwania. Szóstka.

Nie muszę chyba mówić, jak bardzo ch*jowe jest wyrywanie zębów, zwłaszcza tych z tyłu? Skubany siedział w swoim grajdole mocno, pani musiała rozorać mi pół dziąsła, żeby znaleźć pewny chwyt.

Najgorsze jest jednak to, że przez te lata pod zębem niezauważenie rosła sobie narośl ropna. Kto wie, co to oznacza, tego pewnie przeszedł zimny dreszcz. Kto nie wie, tego informuję - draństwo sprawia, że znieczulenie nie działa.

Ząb był rwany praktycznie na żywca.

Męczące było to i dla mnie, i dla pani dentystki, która co chwilę musiała robić przerwy, żebym nie zszedł jej na fotelu z emocji i bólu. Zabieg udało się skończyć po niecałych dwóch godzinach. Narośl była niemal tak długa, jak ząb.

Zapłaciłem, podziękowałem i już miałem na drżących nogach wypełznąć z gabinetu, kiedy pani dentystka - tylko trochę mniej spocona i rozdygotana ode mnie - mnie zatrzymała.

- Pan poczeka, muszę chwilę odpocząć, zanim wejdzie następny...


Dobra strona tego wszystkiego jest taka, że znów zacząłem odwiedzać dentystkę.

Zła - tylko tę jedną, więc jeśli zaczyna mi coś dolegać tutaj, za każdym razem dymam do Polski.

Dziękuję pani Piekielnej!

Skomentuj (48) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 274 (370)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…