Ostatnio do interesu szefu postanowił wprowadzić menedżerkę, której cały czas tłumaczył, aby być stanowczą i nie dać sobie w kaszę dmuchać (dziecina z tych w rodzaju sprawiających wrażenie "szarych myszek").
Była aż trzy dni.
Po jednym dniu okazało się, że zamiast stanowczego zarządzania, zapanowała tragikomedia.
Nie ogarnięta w ogóle, próbująca za wszelką cenę pokazać swoje na wierzchu w jakikolwiek sposób, na przykład:
-Czemu ten kurczak nie jest zmarynowany?!
-Ale...
-No ja się pytam, kto za to odpowiada? Ty? Wpiszę to sobie na listę, jak ci pojedziemy po wypłacie (śmiech na sali, nigdy szefu nie zmniejsza nam wypłaty, tylko pyta w czym problem i jak może pomóc, żebyśmy nadganiali) to dopiero sobie przypomnisz po co tu jesteś!
-Ale... To nie kurczak. To gęś. Gęsi się nie marynuje.
-...(zatkało kakao) Tylko cię sprawdzałam. (Podchodzi do pieca) Ale tego garnka nie umyłeś!
-(Kolega oczy jak spodki) Ale to nie moja robota, ja robię mięso!
-Od teraz już tak! (odchodzi do dyżurki jakby ją diabli gonili).
Po całym dniu przychodzi szefu i się wk*rwia, bo gość od mięsa myje gary, pomoc kuchenna sprząta podłogę (którą się pucuje dopiero na koniec dnia), szef kuchni zapiernicza za trzech kucharzy, bo dwóch układa mięso w chłodni tak jak akurat sobie lala wymarzyła, kelnerki nie wyrabiają, bo kelner usuwa pajęczyny z dyżurki, ponieważ "ona się pająków boi". Pomóc też nie pomoże, bo "jej płacą za zarządzanie, nie babranie się w żarciu".
Na pytanie szefa "co to ma być?", ona tłumaczy że na studiach zarządzania nazywali to "szokiem po zmianie sposobu kierownictwa" i że za tydzień wszystko będzie ok.
Szefu trzy dni widział taki bajzel, po czwartym jej podziękował.
Była aż trzy dni.
Po jednym dniu okazało się, że zamiast stanowczego zarządzania, zapanowała tragikomedia.
Nie ogarnięta w ogóle, próbująca za wszelką cenę pokazać swoje na wierzchu w jakikolwiek sposób, na przykład:
-Czemu ten kurczak nie jest zmarynowany?!
-Ale...
-No ja się pytam, kto za to odpowiada? Ty? Wpiszę to sobie na listę, jak ci pojedziemy po wypłacie (śmiech na sali, nigdy szefu nie zmniejsza nam wypłaty, tylko pyta w czym problem i jak może pomóc, żebyśmy nadganiali) to dopiero sobie przypomnisz po co tu jesteś!
-Ale... To nie kurczak. To gęś. Gęsi się nie marynuje.
-...(zatkało kakao) Tylko cię sprawdzałam. (Podchodzi do pieca) Ale tego garnka nie umyłeś!
-(Kolega oczy jak spodki) Ale to nie moja robota, ja robię mięso!
-Od teraz już tak! (odchodzi do dyżurki jakby ją diabli gonili).
Po całym dniu przychodzi szefu i się wk*rwia, bo gość od mięsa myje gary, pomoc kuchenna sprząta podłogę (którą się pucuje dopiero na koniec dnia), szef kuchni zapiernicza za trzech kucharzy, bo dwóch układa mięso w chłodni tak jak akurat sobie lala wymarzyła, kelnerki nie wyrabiają, bo kelner usuwa pajęczyny z dyżurki, ponieważ "ona się pająków boi". Pomóc też nie pomoże, bo "jej płacą za zarządzanie, nie babranie się w żarciu".
Na pytanie szefa "co to ma być?", ona tłumaczy że na studiach zarządzania nazywali to "szokiem po zmianie sposobu kierownictwa" i że za tydzień wszystko będzie ok.
Szefu trzy dni widział taki bajzel, po czwartym jej podziękował.
gastronomia
Ocena:
411
(495)
Komentarze