Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
zarchiwizowany

#70860

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Kilka krótkich sytuacji z udziałem zwierząt. Generalnie o okrucieństwie wobec psów i kotów, oraz troszkę o weterynarzu.

1. Spaceruje sobie wieczorem z moim ogrem po pobliskim parku. Nagle słyszę przeraźliwy pisk. Ogr się zainteresował, ja również, więc szukamy poszkodowanego. Sytuacja którą zobaczyłam: kobieta w średnim wieku drze się i bije małego psiaka. Akurat i tak musiałam iść w stronę tego zdarzenia, więc idę sobie spokojnie, dalej obserwując jak rozwinie się sytuacja. Pies cały czas piszczy. Nie trzymała go na smyczy, więc w którymś momencie nie wytrzymał i zaczął uciekać. Szczęście o tyle takie, że akurat na pobliskiej ulicy był jakiś wielki remont, więc jeździły tylko tramwaje. Pies biegnie w strone ulicy, babsko za nim, ja też lecę jak głupia, bo akurat zbliżał się tramwaj, a pies czarny i mały. Baba stanęła przed przejściem dla pieszych (nie wiem po co, światła jeszcze nie działały, może się zmęczyła?), podbiegam do niej i daje jej mojego psa i lecę za tamtym. Mało brakowało, a wpadłby pod ten tramwaj. W końcu wlazł na jakieś podwórko i schował sie pod samochodem. Babsko mnie dogoniło, wręcza mi mojego psa i próbuje swojego wyciągnąć spod auta. A gdzie tam. Próbuje ja, psinka ciesząc się włazi mi na ręce. Szkoda mi się go zrobiło i do tej pory mam wyrzuty sumienia, że oddałam tego malucha "właścicielce". Cóż, okazało się, że pruła się na psa bo załatwił się na chodniku. A był to szczeniak. Szczeniak labradora, więc musiał być naprawdę młodziutki, bo był jeszcze kruszynką. Więcej ani właścicielki, ani tego psa nie widziałam.

2. Moja koleżanka chciała zaadoptować szczeniaka. Ojciec dziewczyny od której chciała wziąć pieska utopił wszystkie szczeniaki.

3. Inna moja koleżanka przeprowadziła się do mniejszej miejscowości z mamą i siostrą. Miały niewielką sunię. Po 3 miesiącach koleżanka przychodzi do mnie zapłakana. Okazało się, że pies jej zaginął. Znalazł się kilka dni później. Martwy. Został powieszony (miał nawet sznurek na szyi kiedy go znalazły), a później zakopany. Tego wszystkiego dokonał facet jej matki, z którym tam zamieszkały.

4. Kolejna koleżanka. Tym razem ona była okrutna. Poszła z psem na spacer. Nie lubiła swojego psa. Wkurzyła go czymś, ten ją ugryzł. Co zrobiła moja koleżanka? Puściła psa wolno i sobie poszła. Pies do pewnego momentu szedł za nią, później się zgubił. Rodzice koleżanki szukali go dwa dni. Znaleźli. A ja już nie mam koleżanki.

5. Adoptowałyśmy kotkę. Z niepełnosprawną przednią łapką.
Kotkę ktoś wyrzucił w pudełku z jadącego samochodu. Następny jadący samochód przejechał po pudle. Jakiś pan zauważył, że z pudełka wychodzi kot i zabrał do weterynarza, a konkretnie do swojej siostrzenicy która była weterynarzem. Kot miał być wyleczony kiedy do nas trafił. Kompletnie nie był. W dodatku okazało się, że to nie kotka, tylko kot. Mój weterynarz nie mógł wyjść z podziwu, że weterynarz nie był w stanie stwierdzić płci kota. Bo sprawa z łapą to już inna kwestia.

6. Miałam kolegę, który wyjątkowo się nie dogadywał z moim psem. Pewnego wieczoru kiedy spotkałam go będąc z ogrem na spracerze. Zaczął się pruć i jakoś dziwnie gestykulować, co zdenerwowało mojego psiaka i go ugryzł (mój pies za młodu był maltretowany, więc nie lubi zamieszania i informuje o tym każdą osobę, której przychodzi z nim przebywać. Co zrobił mój kolega? Z całej siły kopnął mojego psa w żebra. Ogr przeleciał z metr jak nie więcej. Na szczęście nic mu się wielkiego nie stało, a może i trochę szkoda, bo mam piekielnie drogiego weterynarza.
EDIT: kolega nie zachowywał sie normalnie. Mój pies ogólnie jest spokojny. Do czasu. Jak tamten zaczął koło mnie skakać, machać rękoma, drzeć się niesamowicie i ogólnie dziwnie zachowywać, to pies się zdenerwował. I żeby nie było, jego zachowanie nie trwało kilka sekund. Robił tak kilka minut, podczas których ostrzegałam go niejednokrotnie, a mój pies na niego poszczekiwał.

Potrafię zrozumieć, że ktoś zwierząt nie lubi. Że nie może mieć zwierzęcia, że ma jakieś uczulenie albo nagle po prostu mu się odwidziało i już. Ale wrzucanie pod koła, topienie, wieszanie, zostawianie gdzieś czy cokolwiek takiego - jak człowiek może coś takiego zrobić?

I taki bonus, tym razem o piekielności mojego psa.
Godzina prawie 23, leżę sobie w łóżku gotowa już do spania. Siostra otwiera czekoladę, częstuje każdego po kolei. Czekolada gorzka, z tych droższych. Nagle krzyk i zamieszanie. "Gontier!! Ogr zjadł całą czekoladę!!!" Ja panika. Dzwonie do swojego weterynarza, mówięc co i jak. "No, pani przyjdzie, tylko zaraz zamykamy." No super. To szukam całodobowego. Ubieram się, zamawiam taksówkę i lecimy z siostrą.
Podali psu jakieś tam mikstury, które powinny spowodować wymioty. Niet. Jeden weterynarz żartował nawet, że mój pies to jeden z tych "moja czekolada, nie oddam, moja!". 15 minut wlewania mu jakichś płynów do pyska. Nie zwymiotował. "No to co, zostawiamy go na noc. Przepłuczemy żołądek". No i został.
Następnego dnia odebrała psa mama. Podobno weterynarz który przepłukał mu żołądek stwierdził, że to było najprzyjemniejsze płukanie jakiego doświadczył. No, w końcu czekolada gruszkowa.

Skomentuj (30) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 30 (118)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…