Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

gontier

Zamieszcza historie od: 20 stycznia 2016 - 21:04
Ostatnio: 11 sierpnia 2016 - 22:33
  • Historii na głównej: 4 z 11
  • Punktów za historie: 1452
  • Komentarzy: 69
  • Punktów za komentarze: 321
 

#71725

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Moja siostra wyczuła u siebie guzek w piersi.

Nie ma jeszcze 15 lat, więc do "normalnego" ginekologa iść nie może, nawet z rodzicem.

W naszym mieście są dwa miejsca, a właściwie szpitale, gdzie "dziecko" może umówić się do ginekologa. W jednym ze szpitali powiedzieli jej, że tutaj jednak nie, że tylko w tym drugim. Dzwoniłyśmy do tego drugiego szpitala chyba 30 razy przez kilka dni - nikt nie odebrał.

Na szczęście siostrze niewiele zostało do tej 15..

EDIT: Z braku czasu nikt do tego drugiego szpitala pojechać nie mógł, więc zrobiła to nasza babcia. Odesłali ją do zupełnie innego szpitala, twierdząc, że tutaj żadnego "dziecięcego ginekologa" nie ma. W tym kolejnym szpitalu natomiast skierowali ją do jeszcze innego..
I weź tu się dostań do jakiegoś lekarza...

Historia z happy endem, przyjęli siostrę na pogotowiu, usg zrobione, to tylko jakiś stan zapalny, dostała antybiotyk i zobaczymy. :)

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 156 (204)
zarchiwizowany

#74500

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
W "mojej" rodzinie ze strony ojca panuje super zasada, że jak sie nie złoży życzeń z jakiejś okazji, to jest wielki foch z przytupem i fajerwerkami.
Pamiętam, że może ze dwa lata temu nie zadzwoniłam do babci lub dziadka z okazji "ich dnia". Zadzwoniłam dzień później, bo tego wyjątkowego dnia po prostu nie miałam jak sie z nimi skontaktować. Zostałam skrytykowana, wręcz zwyzywana i prawie wydziedziczona.
Chyba zapomnięli, że od 4 lat nie składają mi życzeń ani na urodziny, ani na imieniny, nie wspominając już o dniu dziecka. Mojej siostrze tak samo.
Co więcej - kilka dni temu obchodziłam 20 urodziny. Ani babcia, ani dziadek, ani prababcia nie złożyli mi życzeń. Nawet mój chrzestny (brat taty), który przyjechał do Polski. Nawet mój tata. Tylko ojca dziewczyna pamiętała.
A ja? A mi jest przykro, stwierdziłam, że ta rodzina to i tak obcy mi ludzie, ale następnym razem jak będę miała przyjemność z nimi rozmawiać, to i tak usłyszę jaka jestem ch*jowa, niewdzięczna i w ten deseń, bo nie przysłałam babci kwiatów na imieniny, a ojcu czteropaka na dzień ojca.

EDIT: Ja wiem, że nie powinnam sie przejmować, ale mimo wszystko to rodzina, ludzie, którzy do około 5 roku życia mnie po części wychowywali... Poza nimi mam tylko mamę, siostrę, babcie i ciocie.

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 59 (129)
zarchiwizowany

#72774

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Powtarzam sie, ale niech będzie...
Za każdym razem jak dzisiaj wychodziłam z psem do parku, spotykałam tę samą babę, o której pisałam we wcześniejszych historiach.
Jak zwykle z psami, jak zwykle psy puszczone luzem. Przy pierwszych dwóch miałam ją w d*pie, bo widziałam ją w oddali, przy trzecim natomiast.. Stoi pod sklepem koło parku. Idę tym chodnikiem z psem. Wzięła psy bliżej siebie? Nie, gdzie tam. Niech se latają. Szłam środkiem ulicy, bo jeden na chodniku, a drugi po drugiej stronie. Normalnie przejść się nie dało, a ja ciężkie zakupy w obu rękach, no to średnio mi się widzi rozdzielanie psiaków. Uwagi nie zwróciłam, ale moja cierpliwość też ma granice..
21, ide z psem. Tamta stoi z jakimś typem, no i ze swoimi psami po drugiej stronie parku, pod sklepem. Ja krążę i czekam aż mój ogr sie załatwi. W końcu.. W moją stronę biegną jej burki. Odciągam ogra i wlokę się w stronę babsztyla. Nie wytrzymałam i drę się na pół parku:
- Nie wiem czy pani wie, ale psy sie trzyma na smyczy.
*Odpowida mi bełkotem w stylu: ale jak to, ale dlaczego, ale po co*
- Bo sie mogą pogryźć?
- No to jak pani ma takiego psa, to niech pani trzyma go koło nogi, w kagańcu, a najlepiej to w ogóle nie wyprowadzać skoro groźny.
Wtf? Ciśnienie mi tak babsztyl podniósł, że głupia wypaliłam:
- Mam po straż miejską zadzwonić, że psy wolno latają?
- A niech sobie pani dzwoni!
- To dzwonię.
No nie zadzwoniłam, bo po pierwsze do najtrzeźwiejszych nie należałam w tym momencie (w końcu kiedyś trzeba oblać ukończenie szkoły, majówkę i urodziny mamy), no a po drugie to po tych słowach babsztyl nagle się zmył.
Następnym razem nie daruje, nagram, tak jak radziliście, a potem dzwonić będę. Do skutku. Ale najperw może mojemu psu dam się zająć jej psami, bo myślę, że spokojnie sobie z dwoma poradzi. Może to nauczy.

Mój chłopak skomentował to słowami:
"To ja ją w łeb pie*dolne, a potem powiem, że powinna kask nosić. Albo najlepiej z domu nie wychodzić, no bo jak to tak?"

A tak ps. czy ktoś kiedyś zgłaszał coś takiego na SM? Jak to wygląda w praktyce? Czy może lepiej samemu sie tym zająć (w jakiś sposób)?

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -12 (26)

#72370

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Może to nie jakaś wielka piekielność, ale we mnie sie gotuje.

Moja mama ma takie hobby, a przy okazji może dodatkowo zarobić. Maluje obrazy akrylowe. Talent ma, obrazy są świetne, chociaż wiadomo, nie każdemu do gustu przypadają abstrakcje, szczególnie że na przynajmniej połowie pojawiają się półnagie kobiety. Jeden taki obraz, w zależności od wielkości, wykorzystanego materiału i oczywiście czasu poświęconego na namalowanie potrafi sprzedać za 300-2000 zł. Bywa i tak, że mama po prostu jakiemuś bliższemu znajomemu czy komuś z rodziny daje jeden obraz, lub nawet kilka, no bo kto jej zabroni.

1. Nie wiem, czy jakaś plotka poszła, ale jej znajomi, często nawet ci dalsi albo nawet tacy, co przez ostatnie lata mieli moją mamę w czterech literach, nagle odzywają się, przymilają, a potem "słyszałam/em, że malujesz obrazy. Widziałem nawet kilka, jeden mi się super spodobał, sprzedasz po znajomości/oddasz za coś tam/dasz mi go (to już w ogóle bezczelność)?.

2. Też właśnie o takim znajomym jak wyżej, tylko trochę inna sytuacja. Od początku napisał z zamiarem kupna, do nowego mieszkania czy coś. No bo szukali z żoną czegoś fajnego, no i on na oku miał ten jeden konkretny od dawna, żaden inny się mu nie podoba, tylko ten chce i w ten deseń, ale no za drogo, po znajomości ile? Mama zeszła z 1000 na jakieś 300 zł. Co dostała w odpowiedzi? "Staremu przyjacielowi (słucham?) tak drogo? Myślałem, że mi za jakąś stówę sprzedasz. To my jednak nie chcemy, weźmiemy taki, co w Zakopanym widzieliśmy, 150 zł kosztował". Szkoda tylko, że 100 zł to zwrot za podobrazie, farby i pędzle. Później obraz kupił ktoś ze Stanów.

3. Mama wystawia obrazy na zagranicznej stronie, na której są artyści i potencjalni kupcy, ewentualnie miłośnicy sztuki wszelkiego rodzaju. Generalnie kupcy z całego świata. Przesyłka jakimś kurierem z Polski np. do Anglii kosztuje około 1000 zł, a Pocztexem około 160, wiadomo, zależy od przesyłki. Mama wysyła Pocztexem, bo taniej, zresztą jak ktoś kupi ze 4 obrazy w miesiącu (mama ma tydzień na wysyłkę), to ciężko by było pokryć koszty przesyłki na czterech kurierów, a wyłożyć musi z własnej kieszeni. Pewien pan, nie pamiętam już z jakiego kraju, chciał kupić obraz, dosyć mały, więc i lekki. Mama ma ustawioną przesyłkę na około 200-300 zł, w zależności od kraju. Obraz kosztował jakieś 400 zł, z czego ponad 30% to podatek pobierany przez stronę. Później jeszcze przelewy, przewalutowanie. Niewielki zarobek. Przesyłka do tego kraju kosztowała więcej niż sam obraz, pomimo jego lekkości. Pan oburzony, on chce tańszą przesyłkę, bo to niemożliwe, że aż tyle. Gdyby mama obniżyła koszt na taki, jaki ten pan sobie życzył, wyszłaby stratna. Musiałaby dopłacać z własnej kieszeni. Ale facet nie rozumiał, oburzony, obrażony i wielki foch.

4. Kilka miesięcy temu facet kupił dwa obrazy. Cena już nieważna, ale tanie nie były (a nawet mama obniżyła mu cenę). Później okazało się, że facet kupuje od wielu artystów dzieła, które potem sprzedaje ludziom dwa razy drożej.

Ale no cóż, mimo wszystko mama szczęśliwa, że komuś się podoba jej praca, że ktoś docenia, że ktoś chce to na swojej ścianie mieć powieszone.

Skomentuj (78) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 207 (255)
zarchiwizowany

#72593

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Pisałam ostatnio o wyprowadzaniu psów bez smyczy. Ciąg dalszy. A konkretnie tyczy się to tej babki, co mi uwagę zwróciła, że bez kagańca pies (zainteresowanych odsyłam do #72290).
Kilka dni po tamtej przygodzie z dwoma Burkami i ich super właścicielką napotkałam ją znów. Oczywiście psy luzem puszczone latają sobie po całym parku. Znowu do mojego podbiegły. Ten już zęby pokazuje, to ciągne go za sobą, chociaż iść nie chce (najwyraźniej ma ich tak samo dosyć jak ja i chce któregoś w końcu ugryźć, nie dziwię się wcale). Wlokę go za sobą, a tamte cały czas za nami. Poirytowana rozglądam się za tamtym babsztylem. Nie widzę. Wlokę się, wlokę, pojawia się właścicielka. Myślicie, że podbiegła i zabrała swoje psy? Że chociaż zawołała? A skąd. Szła sobie spokojnym kroczkiem, przyglądając sie jak prawie biegne z moim psem, a jej pieski wesoło maszerują za nami. W końcu uwagę zwróciłam, już mało kulturalnie, bo babsko zaczyna przeginać. Zawołała. Na początku posłuchać nie chciały, w końcu polazły. Spokój był. Do następnego dnia (lub jeszcze następnego, nieważne). Ide z psem rano. Widzę babsko kręcące się po okolicy, oczywiście z psami i oczywiście bez smyczy. Tzn smycze w ręku niesie. Ja w parku, tamta z psami łazi po okolicy i zakupy robi. Ona wchodzi do sklepu - psy latają gdzieś w pobliżu, na szczęście nie przechodzą na drugą stronę ulicy. No ale byłoby zbyt pięknie. Babka wyszła i do parku zmierza. U nas w parku jest Piekarenka, do której swoją drogą też iść miałam, ale ja mam zwyczaj psa przypinać przed sklepem. Babsko chodzi po parku, psy od razu lecą w moją stronę. Oddalam się z moim pieskiem, babsko mnie zauważyło i woła swoje pociechy - odchodzą, ale nadal kręcą się w okolicach tejże Piekarenki, więc chleba kupić nie mogę. Czekam. Babsko weszło do Piekarenki, no a co z psami? Myślicie, że przypięła może? Nie. Zostawiła luzem. Jak tylko weszła, to psy w stronę mojego. Wkurzyłam się maksymalnie, myśle sobie "dam ci babszytlu nauczykę". Idę wesołym krokiem w stronę Piekarenki, ignorując psy latające już w pobliżu mojego. Staję obok sklepu, babsko wychodzi. Jeden z jej psów podbiega do mojego. Mój z zębami na wierzchu warczy, ale tamten dalej podchodzi. No trudno, luzuje mu smycz, zbliżają się do siebie, pies babsztyla również zęby pokazał.. Nagle słyszę głośne piśnięcie "CO PANI WYPRAWIA?!". Momentalnie zabiera swoje psy i tyle po niej.
Jak ją następnym razem widziałam, to trzymała się już z daleka (ale psy oczywiście dalej luzem puszczone) :)
Jeżeli jeszcze raz przytrafi mi się taka historia z nią, to kurcze w gaz pieprzowy zainwestuje, ale psów nie psiknę, psy mojemu ogrowi zostawię. To właścicielce się dostanie. I w nosie mam, że pewnie z tego później problemy będa.

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 60 (98)
zarchiwizowany

#72430

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Dużo poruszam sie komunikacją miejską, ale takiego chamstwa jak dzisiaj to jeszcze nie widziałam.
Wsiadła starsza pani, może nie jakaś staruszka, ale bliżej jej było do 60 niż 50. Na tym samym przystanku wsiadł z nią chłopak, nastolatek jeszcze, ewentualnie niewiele ponad 20 lat miał. Jedno wolne miejsce, rozejrzał sie po tramwaju, zobaczył, że ta pani idzie w kierunku wolnego miejsca i jakby nigdy nic usiadł. Może źle sie czuł, czy coś, jestem w stanie takie rzeczy zrozumieć. Ale za to nie rozumiem dziewczyny, która później jakoś wsiadła. Dwa miejsca sie zwolniły. Starsza pani idzie w kierunku jednego z nich, już ma siadać, co robi dziewczyna? Praktycznie odpychając starszą panią wpycha sie na to miejsce. Starsza pani poszła usiąść na tym drugim, które było 3 siedzenia dalej. Serio?

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 45 (123)
zarchiwizowany

#72290

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
No nie mam już słów.
Uprzedzając pretensje i ewentualne pytania, w moim mieście nie ma obowiązku prowadzenia psa w kagańcu. Za to na smyczy już tak (jak chyba wszędzie?). Tak, swojego na smyczy prowadzam, ale bez kagańca (nie będę go męczyć kagańcem kiedy nie muszę).
Dlatego szlag mnie trafia, kiedy idę na spacer z moim ogrem, a za nami wlecze się jakiś psiak. Wielkiego problemu nie stwarza to jeszcze, kiedy pies jest mały, bo mój też do dużych nie należy, to jakby miały się pożreć: mojego się odciągnie, a przybłędę jakoś odgoni, ewentualnie ucieknie się.
Mój pies agresywny nie jest, ale nie każdego psa polubi, co chyba oczywiste. I nie rozumiem jak ktoś może puścić swojego psa po parku, wiedząc, że będzie on podbiegał do każdego napotkanego zwierzaka...

Ale to nawet nie najgorsze.
Ostatnio co wychodzę z psem wieczorem, to spotykam wielkiego owczarka jakiegośtam (jakaś mieszanka na moje oko). Pies lata sobie bez smyczy. Szkoda tylko, że jest wyjątkowo agresywny i kilka razy już rzucił się na mojego, a właściciel stał obok i obserwował, słowem się nawet nie odezwał.

Mój chłopak miał podobną sytuację. Ma psa rasy Husky, wyglądem suczka przeraża, ale generalnie jest najspokojniejszym psem jakiego znam (serio, ten pies to jeden wielki stoicki spokój, choćbyś mu krzywdę robiła, to nawet zębów nie pokaże). No ale rzuciły się na nią dwa psy, to co zrobić miała? Broniła się jak potrafiła, nawet swojego właściciela przypadkiem ugryzła. Nie wspominając już o tym, że tamte dwa psy również ugryzły mojego chłopaka, blizny na nodze ma do tej pory. A właścicielka zamiast pomóc rodzielić, to stała sobie obok i mówiłą tylko "No, Burek, do nogi! Przestańcie!"
W końcu rodzielił je mój chłopak z pomocą jakiegoś sympatycznego pana żula.. :)

NAPRAWDĘ, BŁAGAM, TRZYMAJCIE PSY NA SMYCZACH.

PS przypomniała mi się jeszcze sytuacja z zeszłego tygodnia. Wyprowadzam psa wieczorem, dookoła kręcą się jakieś dwa samotne Burki, właściciela nie widać. Dopóki nie podejdą, to olewam, bo co innego. No ale podeszły. Odciągam mojego psa, bo już warczeć zaczyna, mój chłopak tamte próbuje jakoś odgonić, ale uparte toto i wraca ciągle. W końcu jest! Przychodzi właścicielka, no i mówię do niej:
- Mogłaby Pani zabrać swoje psy? Bo zaraz sie z moim pogryzą.
- Ale moje psy nic nie zrobią, one są spokojne, nikogo nie ugryzą. (Taaak? Skąd ta pewność?)
- Ale mój może któregoś ugryźć.
- No to niech Pani go w kagańcu wyprowadza, a nie grozi Pani wolno biegającym psom.

Tak, będę mojego wyprowadzać w kagańcu tylko po to, żeby przypadkiem nie ugryzł jakiegoś psa, który natrętnie za nim lezie i wącha mu pod ogonem.

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 46 (116)

#71437

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Zazwyczaj kiedy muszę udać się do apteki, robię to wieczorem. Dlaczego? Bo nie lubię stać w kolejkach, bo apteka całodobowa, skoro wieczorem z psem idę, to wejść przy okazji mogę, a że zazwyczaj kupuję po max. 3 rzeczy, to po co zajmować miejsce w kolejce, skoro pewnie ktoś czegoś potrzebuje na już teraz i pewnie nie ma czasu.

I tak zrobiłam ostatnim razem, czyli jakieś 3 tygodnie temu.

Wzięłam psiaka na spacer, przypięłam go przed apteką i wchodzę. Do zakupienia miałam dosłownie dwie rzeczy.
Przede mną dwie osoby. Pani z pieskiem, która w kolejce druga była. Przy kasie stał pan. W wieku około lat 40, taki w typie turysty (duży plecak, ubrany w 10 warstw ciuchów).
Obsługiwała nas jedna, trochę już starsza pani aptekarka, która zazwyczaj jest na nocki.

Ów pan zaczął sobie chodzić i oglądać gablotki, w których wystawione są różnej maści kosmetyki.
Chodził, pytał, chodził. Podchodził do kasy. A bo może to on by wziął? A bo on czytał w internecie o czymś takim, macie to? A ile to kosztuje? Bo on w sklepie internetowym widział to za tyle, a on przepłacać nie będzie. Jak to tak drogo?! Przecież w internecie to taniej kosztuje! On przepłacać nie będzie. A toto na co jest? A bo on potrzebuje jeszcze czegoś na to i tamto.

Generalnie jego wybieranie między kosmetykami trwało tak z dobre 10 minut, pani aptekarka w tym czasie musiała wyjść zza lady, podejść do odpowiedniej gabloty, znaleźć odpowiedni klucz, wybrać to, co pan akurat chciał obejrzeć, a potem podejść znowu do kasy i sprawdzić panu cenę, ewentualnie jeszcze poszukać czegoś podobnego, a w dodatku wysłuchiwać jego narzekań, że toto takie drogie jest, on w internecie to taniej widział.

No cóż. W ciągu tych 10 minut pani aptekarka kilka razy obeszła wszystkie gabloty, kolejka zrobiła się na jakieś 7 osób, pani stojąca przede mną pod nosem zaczęła przeklinać pana bardzo zdecydowanego, a pani aptekarka posyłała klientom przepraszająco-błagalne spojrzenia. W którymś momencie nie wytrzymała i wywiązał się taki dialog między nią [PA], panem piekielnym [PP], panią, co stała przede mną [P1] oraz pewnym panem o wyglądzie... dosyć groźnego osobnika [G]:

[PA]: Pan coś weźmie z tego w ogóle? Bo ja tutaj mam ludzi do obsłużenia.
[PP]: A nie wiem jeszcze co wezmę.
[P1]: Przyszłam po jedną rzecz, a stoję już 15 minut w kolejce, bo pan się nie może zdecydować!
[PP] (dosłownie zaczął krzyczeć): JA MAM PRAWO BYĆ OBSŁUŻONY! MOGĘ SOBIE WYBRAĆ CO CHCĘ I PRZEZ ILE CHCĘ! JA MAM PRAWO WYBRAĆ! NIE BĘDĘ PRZEPŁACAŁ! NIE SRAM PIENIĘDZMI! NIE DAM SIĘ NACIĄGNĄĆ! MUSZĘ WSZYSTKO DOBRZE SPRAWDZIĆ!
[G] (z rozbrajająco stoickim spokojem): Pan już nie dyskutuje.
[PP]: PAN SIĘ NIE WTRĄCA, PAN TEŻ JUŻ NIE DYSKUTUJE!
[G]: Słuchej no, k*rwa, debilu, nie dyskutuj, bo jak ci zaraz wypi*rdolę...

Momentalnie pan bardzo zdecydowany podziękował za większość kosmetyków, kupił jedną rzecz, po czym pośpiesznie wyszedł. Kiedy już ja dokonałam zakupu i zbierałam się do wyjścia, usłyszałam jak Pan Groźny zwraca się do Pani Aptekarki:
[G]: Ja przepraszam panią za bluzgi, ale z takimi idiotami to się inaczej nie da...

apteka

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 319 (365)

#71226

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Przypomniała mi się historia opowiadana jakieś 3 lata temu przez moją babcie.
Babcia to kobitka starsza, dobra i pomocna, ale wyjątkowo ostrożna i wyczulona na oszustów...

Często w okolicy mojej babci chodził sobie lub stał pan żebrak. Około 30coś lat, może nawet bliżej mu do 40 było, nie śmierdział, nie czuć od niego było alkoholu, nie był wulgarny. Po prostu wyglądał na biednego. No więc babcia kilka razy dała mu parę groszy, zresztą nie tylko ona... Nie wiem dokładnie ile razy babcia dała mu pieniądze, wiem natomiast, że te kilka bądź kilkanaście razy miało miejsce w ciągu kilku miesięcy. A pan żebrak bywał w okolicy mojej babci prawie codziennie.

Pewnego dnia, dzień po tym jak znowu podarowała żebrakowi jakieś drobne, spotkała go w innej dzielnicy. Chociaż może "spotkała" to trochę nieodpowiednie słowo. Zobaczyła. Zobaczyła go prowadzącego samochód, w garniturze, rozmawiającego przez telefon. Babcia co prawda nie zna się za bardzo na samochodach, markach odzieży lub telefonów, ale powiedziała, że wszystko było "z górnej półki".

Kilka dni później facet znowu chodził w okolicach bloku i poprosił moją babcie o drobne. Nie dała. Powiedziała mu tylko, że oszustom dawać nie będzie. Ostrzegła wszystkich sąsiadów jakich znała, chociaż to konieczne chyba nie było, bo facet w tamtej okolicy więcej się nie pojawił.
A ja zaczęłam się zastanawiać ile razy ja się dałam na coś takiego nabrać.
Jak można robić coś takiego, kiedy jest cała masa ludzi, którzy naprawdę pomocy potrzebują?

żebranie

Skomentuj (35) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 149 (189)
zarchiwizowany

#70860

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Kilka krótkich sytuacji z udziałem zwierząt. Generalnie o okrucieństwie wobec psów i kotów, oraz troszkę o weterynarzu.

1. Spaceruje sobie wieczorem z moim ogrem po pobliskim parku. Nagle słyszę przeraźliwy pisk. Ogr się zainteresował, ja również, więc szukamy poszkodowanego. Sytuacja którą zobaczyłam: kobieta w średnim wieku drze się i bije małego psiaka. Akurat i tak musiałam iść w stronę tego zdarzenia, więc idę sobie spokojnie, dalej obserwując jak rozwinie się sytuacja. Pies cały czas piszczy. Nie trzymała go na smyczy, więc w którymś momencie nie wytrzymał i zaczął uciekać. Szczęście o tyle takie, że akurat na pobliskiej ulicy był jakiś wielki remont, więc jeździły tylko tramwaje. Pies biegnie w strone ulicy, babsko za nim, ja też lecę jak głupia, bo akurat zbliżał się tramwaj, a pies czarny i mały. Baba stanęła przed przejściem dla pieszych (nie wiem po co, światła jeszcze nie działały, może się zmęczyła?), podbiegam do niej i daje jej mojego psa i lecę za tamtym. Mało brakowało, a wpadłby pod ten tramwaj. W końcu wlazł na jakieś podwórko i schował sie pod samochodem. Babsko mnie dogoniło, wręcza mi mojego psa i próbuje swojego wyciągnąć spod auta. A gdzie tam. Próbuje ja, psinka ciesząc się włazi mi na ręce. Szkoda mi się go zrobiło i do tej pory mam wyrzuty sumienia, że oddałam tego malucha "właścicielce". Cóż, okazało się, że pruła się na psa bo załatwił się na chodniku. A był to szczeniak. Szczeniak labradora, więc musiał być naprawdę młodziutki, bo był jeszcze kruszynką. Więcej ani właścicielki, ani tego psa nie widziałam.

2. Moja koleżanka chciała zaadoptować szczeniaka. Ojciec dziewczyny od której chciała wziąć pieska utopił wszystkie szczeniaki.

3. Inna moja koleżanka przeprowadziła się do mniejszej miejscowości z mamą i siostrą. Miały niewielką sunię. Po 3 miesiącach koleżanka przychodzi do mnie zapłakana. Okazało się, że pies jej zaginął. Znalazł się kilka dni później. Martwy. Został powieszony (miał nawet sznurek na szyi kiedy go znalazły), a później zakopany. Tego wszystkiego dokonał facet jej matki, z którym tam zamieszkały.

4. Kolejna koleżanka. Tym razem ona była okrutna. Poszła z psem na spacer. Nie lubiła swojego psa. Wkurzyła go czymś, ten ją ugryzł. Co zrobiła moja koleżanka? Puściła psa wolno i sobie poszła. Pies do pewnego momentu szedł za nią, później się zgubił. Rodzice koleżanki szukali go dwa dni. Znaleźli. A ja już nie mam koleżanki.

5. Adoptowałyśmy kotkę. Z niepełnosprawną przednią łapką.
Kotkę ktoś wyrzucił w pudełku z jadącego samochodu. Następny jadący samochód przejechał po pudle. Jakiś pan zauważył, że z pudełka wychodzi kot i zabrał do weterynarza, a konkretnie do swojej siostrzenicy która była weterynarzem. Kot miał być wyleczony kiedy do nas trafił. Kompletnie nie był. W dodatku okazało się, że to nie kotka, tylko kot. Mój weterynarz nie mógł wyjść z podziwu, że weterynarz nie był w stanie stwierdzić płci kota. Bo sprawa z łapą to już inna kwestia.

6. Miałam kolegę, który wyjątkowo się nie dogadywał z moim psem. Pewnego wieczoru kiedy spotkałam go będąc z ogrem na spracerze. Zaczął się pruć i jakoś dziwnie gestykulować, co zdenerwowało mojego psiaka i go ugryzł (mój pies za młodu był maltretowany, więc nie lubi zamieszania i informuje o tym każdą osobę, której przychodzi z nim przebywać. Co zrobił mój kolega? Z całej siły kopnął mojego psa w żebra. Ogr przeleciał z metr jak nie więcej. Na szczęście nic mu się wielkiego nie stało, a może i trochę szkoda, bo mam piekielnie drogiego weterynarza.
EDIT: kolega nie zachowywał sie normalnie. Mój pies ogólnie jest spokojny. Do czasu. Jak tamten zaczął koło mnie skakać, machać rękoma, drzeć się niesamowicie i ogólnie dziwnie zachowywać, to pies się zdenerwował. I żeby nie było, jego zachowanie nie trwało kilka sekund. Robił tak kilka minut, podczas których ostrzegałam go niejednokrotnie, a mój pies na niego poszczekiwał.

Potrafię zrozumieć, że ktoś zwierząt nie lubi. Że nie może mieć zwierzęcia, że ma jakieś uczulenie albo nagle po prostu mu się odwidziało i już. Ale wrzucanie pod koła, topienie, wieszanie, zostawianie gdzieś czy cokolwiek takiego - jak człowiek może coś takiego zrobić?

I taki bonus, tym razem o piekielności mojego psa.
Godzina prawie 23, leżę sobie w łóżku gotowa już do spania. Siostra otwiera czekoladę, częstuje każdego po kolei. Czekolada gorzka, z tych droższych. Nagle krzyk i zamieszanie. "Gontier!! Ogr zjadł całą czekoladę!!!" Ja panika. Dzwonie do swojego weterynarza, mówięc co i jak. "No, pani przyjdzie, tylko zaraz zamykamy." No super. To szukam całodobowego. Ubieram się, zamawiam taksówkę i lecimy z siostrą.
Podali psu jakieś tam mikstury, które powinny spowodować wymioty. Niet. Jeden weterynarz żartował nawet, że mój pies to jeden z tych "moja czekolada, nie oddam, moja!". 15 minut wlewania mu jakichś płynów do pyska. Nie zwymiotował. "No to co, zostawiamy go na noc. Przepłuczemy żołądek". No i został.
Następnego dnia odebrała psa mama. Podobno weterynarz który przepłukał mu żołądek stwierdził, że to było najprzyjemniejsze płukanie jakiego doświadczył. No, w końcu czekolada gruszkowa.

Skomentuj (30) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 30 (118)