Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#73058

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mieszkam w domku, obok którego są dwa kolejne, wybudowane w tym samym czasie i właściwie tymi samymi rękoma, przez mojego pradziadka i innych budowlańców. Tak wyszło, że po latach jeden dom należy do mojego ojca, drugi do jego kuzyna, a trzeci do kuzynki, siostry kuzyna. Domy kuzynostwa mają wspólny ogród, my mamy oddzielny.

Od kiedy pamiętam, kuzyn mojego ojca miał psa, zdaje się, że mieszańca owczarka niemieckiego. Pies był duży od kiedy pamiętam, więc ostatnio by mu jakoś z 20 lat stuknęło chyba. Stuknęłoby, gdyby nie pewne wydarzenia.
U nas natomiast zawsze królował kot z psem, przepraszam, kot. Psy nigdy nie miały odwagi z kotem się mierzyć.
Historia ma dwie części.

Część 1: Mieliśmy sobie kilka lat temu suczkę owczarka niemieckiego, śliczna, acz głupiutka. Tata zbudował jej budę (nie ma nic lepszego niż wchodzenie do ogromnej budy psa, polecam), pies większość czasu biegał sobie po ogrodzonym podwórku, czasami był na łańcuchu, natomiast zawsze miał świeżą wodę i karmę (oj, pamiętam jakie miałam awantury jak czasem zapomniałam ją nakarmić...).

Z sąsiadką była pewna kłótnia, nieistotne o co, i pewnego dnia zjawiła się u nas pani z TOZ-u. Warto wspomnieć, że podwórko mamy za domem, więc gdy się dzwoni do drzwi, nie widać psa.
Tak więc pani z TOZ-u już w progu oznajmia, że dostała zgłoszenie od sąsiadów, iż u nas katuje się psa.
Mama wielkie oczy, jak to możliwe, skoro psina była jej oczkiem w głowie i czasami miałam obawy, że kocha ją bardziej ode mnie. Ale cóż, zaprowadza panią do psa.

- Ale ja nie do tego psa. - Oznajmia pani z TOZ-u.

Okazało się, że otrzymała zgłoszenie do małego psa, wielkości yorka. Wyjawiła nam, że zgłoszenie było od sąsiadki, a my już wiedzieliśmy, od której. Zresztą pochwaliła się tym kilka dni później.

Część 2: Jak wspominałam, sąsiad miał psa. Wyszło tak, że się wyprowadził, i pies został pod opieką sąsiadki.
Nie zliczę ile razy szłam do niego dawać mu wodę albo jedzenie. Ile razy w zimę widziałam jak ma wodę, owszem. Właściwie lód w garnku. I nie przesadzam, naprawdę kilkukrotnie każdej zimy widziałam u niego garnek z lodem. Już nie wspominając o tym, że karmę dostawał od wielkiego święta. Jako, że byłam z nim od dzieciństwa po sąsiedzku, wchodziłam spokojnie do nich na ogródek (tak, wiem, wtargnięcie na posesję itd.) i go karmiłam. Zwłaszcza, jak wyjeżdżali na wakacje.

Ale cóż, lata mijały, a pies młodszy się nie robił. Ogłuchł, oślepł niemal całkowicie, nogi się pod nim uginały. Żal było patrzeć. Zęby mu wypadły wszystkie, więc nawet jak miał karmę, to raczej ciężko było mu ją jeść.

Wreszcie pewnego dnia tata zebrał się i poszedł porozmawiać z kuzynką, ażeby jej wytłumaczyć, że się zwierzę męczy i lepiej go uśpić. Został zwyzywany od sku..., co chce psa zabić, bo chory.

Wreszcie któraś z sąsiadek zadzwoniła na straż miejską czy wydział ochrony środowiska, nie pamiętam, ale akurat w zimę. Zastali więc psa, który ledwo chodzi na przednie łapy, a tylne się za nim wloką, wodę w misce w postaci lodu, ani śladu miski na jedzenie. Sąsiedzi dostali mandat i nakaz leczenia bądź uśpienia psa. Ku naszemu zdziwieniu wybrali leczenie. Pies przeniósł się do piwnicy, gdzie ponoć miał ciepło i dostawał jedzenie i zastrzyki.

Przez miesiąc słyszeliśmy, jak wyje z bólu w nocy.
Po miesiącu już nic.

sąsiedzi

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 184 (242)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…