Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#73824

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jestem pisarzem.

Nie kimś znanym - wydaję dopiero od paru lat, głównie opowiadania. Niemniej - wydaję. A ludzie chętnie czytają to, co uda mi się wypocić.

Jakiś czas temu stwierdziłem, że warto w końcu wydać książkę. Wpadłem na pewien pomysł, dosyć rewolucyjny, zrobiłem research (rok pracy, zanim zacznie się pisanie właściwe), zacząłem pisać i stukałem w klawiaturę, aż napisałem. Sześć miesięcy pracy. Razem półtora roku pracy, za którą nikt ci nie płaci, a którą wykonujesz swoim kosztem - czasu, snu, znajomych. Takie życie, bywa.

Książkę po napisaniu poprawiłem i wysłałem do wydawców. I tu się zaczyna piekielność.

Ja rozumiem, że książka mogłaby być zła. W takim przypadku, gdybym dostał odmowę (bądź, jeśli mówimy o realiach wydawniczych - brak odpowiedzi i olanie tematu), to bym odpuścił.

Tymczasem dostałem odpowiedź pozytywną. Ucieszyłem się, ruszyła maszyna. Temat i pomysł na książkę jest taki, że niemal natychmiast po rozpowszechnieniu informacji zleciały się media. Największe portale, radia, telewizje - nawet zagraniczne. W Internecie wrzało, ludzie gratulowali, dopytywali się, gdzie i kiedy kupić, byłem w niebie. Kariera stała otworem.
Wydawca zaś szykował okładki i materiały promocyjne.

I szykował. I szykował. I... szykował.

Po dwóch miesiącach milczenia zaczęło być dziwnie. Kiedy udało mi się skontaktować, okazało się, że "tak, wszystko OK, niebawem ruszamy" - wydawnictwo nie było wielkie, postanowiłem czekać.

I czekałem. Co chwilę karmiony informacjami, że już niedługo gotowe, już zaraz ruszamy. Po roku (!) okazało się, że NIC nie jest ruszone. Wydawca przeprosił - nie ma pieniędzy.

Zacząłem szukać kolejnego. I po paru miesiącach się udało. Tym razem duża ryba - jedno z największych wydawnictw w naszym kraju. Kazali mi przyjechać do Warszawy, podpisać umowę, zaprojektować akcję promocyjną z prezesem.
Było cudnie.

W tym czasie zainteresowanie książką nie malało. Po paru miesiącach zgłosiło się do mnie radio, z pytaniem, czy nie chciałbym, by zaprosili mnie do siebie. Czytelnicy co chwila bombardowali pytaniami o premierę, napisałem więc do wydawcy. Głównie po to, by spytać, czy mogę iść do radia i co mogę zdradzić. Odpowiedź dostałem o treści "Bardzo przepraszamy, ale jednak zrywamy umowę, nie mamy pieniędzy na wydanie tak dużej marketingowo pozycji".

No nic. Paręnaście piw dalej stwierdziłem, że szukam dalej. W radiu byłem, sama rozgłośnia chciała patronować książce, w międzyczasie sprawą zainteresowała się niemiecka telewizja, byli... Tak, zgadliście - zachwyceni pomysłem i książką. Wydawca znalazł się niemal od razu.

Szybko znalazłem patronów, podesłałem wydawcy, podpisaliśmy umowę. I co? I mija właśnie rok od tego czasu. Czytelnicy dalej chcą czytać, media są zainteresowane, ale temat już nie jest świeży, powoli cichnie. Wydawca nie jest w stanie nawet powiedzieć, kiedy premiera, mimo że ja jako autor wziąłem na siebie wszystko co mogłem - zamawianie okładki, patronów - wystarczyło tylko przyklepać i puścić książkę do drukarni.

Razem - 5 lat czekania i bicia się o doprowadzenie tej sprawy do końca. I teraz nie rozumiem - rynek jest, zbyt (popyt) jest, jak rozumiem powieść to też nie kiepścizna, marketingowo obskoczona. Chęci wydania i zarobku - brak. Przez zwykłe niechciejstwo. A kto na tym cierpi? Ja. Autor-widmo. Miał wydać, nie wydaje. Ludzie się śmieją, czytelnicy stracili wiarę, stałem się niewiarygodny. Jestem obiektem kpin.

A wiecie, co jest najbardziej piekielne? Ja nie walczę o swój zarobek, tylko wydawcy. Ja jako autor mogę liczyć na może 3-5% ceny książki. I ja to wiem. Chodzi już tylko o wydanie.

Przestaję się dziwić, że ludzie dają się oszukać i sami płacą grube tysiące za wydanie własnych książek. Tak przynajmniej przeczyta ich rodzina...

Skomentuj (34) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 238 (288)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…