Nie wiem, jak nazwać parafilię objawiającą się podnieceniem w odpowiedzi na widok kieszonkowych map, ale mam nadzieję, że jakiś psychiatra kiedyś to opisze.
Dwa słowa o mnie: mam dwadzieścia trzy lata, ale okrągła dziecięca buzia i brak makijażu sprawiają, że wyglądam na piętnaście w porywach do siedemnastu. Ten drobiazg jeszcze dodaje piekielności sytuacji, która mnie spotkała.
Duże miasto, szósta wieczór. Wracałam do domu z zakupów, weszłam już do klatki bloku. Zanim drzwi się zamknęły, wszedł za mną pan koło trzydziestki. Zaczepił mnie na półpiętrze, przeprosił i zapytał (zwracając się do mnie per "ty") o drogę na ulicę X. Tłumaczył, że jest z innego miasta i że ktoś skierował go w te okolice.
Ponieważ ulica X znajduje się circa cztery kilometry od mojego domu, jako osoba pomocna i pełna dobrych chęci wyciągnęłam z plecaka mapę, żeby mniej więcej pokazać trasę.
Zatem dumnie rozkładam mapę, wskazuję aktualne położenie, wskazuję punkt docelowy, ględzę coś o ulicach po drodze i o tramwajach. Pan przytakuje, dopytuje o szczegóły, jest ujmująco zaangażowany w rozmowę.
Ja jednak byłam zaangażowana bardziej, bo dopiero po kilkunastu sekundach zauważyłam, że coś jest nie tak. Kątem oka dostrzegłam, że pan dziwnie rusza ręką zagłębioną w kieszeń spodni.
Spojrzałam na jego twarz, potem w dół.
Pan, przyłapany na intensywnym ściskaniu swojego małego przyjaciela, błyskawicznie zbiegł po schodach i zwiał.
Dwa słowa o mnie: mam dwadzieścia trzy lata, ale okrągła dziecięca buzia i brak makijażu sprawiają, że wyglądam na piętnaście w porywach do siedemnastu. Ten drobiazg jeszcze dodaje piekielności sytuacji, która mnie spotkała.
Duże miasto, szósta wieczór. Wracałam do domu z zakupów, weszłam już do klatki bloku. Zanim drzwi się zamknęły, wszedł za mną pan koło trzydziestki. Zaczepił mnie na półpiętrze, przeprosił i zapytał (zwracając się do mnie per "ty") o drogę na ulicę X. Tłumaczył, że jest z innego miasta i że ktoś skierował go w te okolice.
Ponieważ ulica X znajduje się circa cztery kilometry od mojego domu, jako osoba pomocna i pełna dobrych chęci wyciągnęłam z plecaka mapę, żeby mniej więcej pokazać trasę.
Zatem dumnie rozkładam mapę, wskazuję aktualne położenie, wskazuję punkt docelowy, ględzę coś o ulicach po drodze i o tramwajach. Pan przytakuje, dopytuje o szczegóły, jest ujmująco zaangażowany w rozmowę.
Ja jednak byłam zaangażowana bardziej, bo dopiero po kilkunastu sekundach zauważyłam, że coś jest nie tak. Kątem oka dostrzegłam, że pan dziwnie rusza ręką zagłębioną w kieszeń spodni.
Spojrzałam na jego twarz, potem w dół.
Pan, przyłapany na intensywnym ściskaniu swojego małego przyjaciela, błyskawicznie zbiegł po schodach i zwiał.
klatka schodowa
Ocena:
203
(231)
Komentarze