Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#75063

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Sprawa ciągnąca się w moim mieście od miesięcy z tego co wiem, może nawet od lat. Ja dowiedziałam się o niej przypadkiem, będąc w potrzebie do zgłoszenia się do jednego z niżej wymienionych przybytków.

W moim mieście istnieją 2 "schroniska" dla zwierząt:

1. Azyl - mający 2 odnogi, jedną działająca na zasadzie wolontariatu (zbiórki pieniędzy, domy tymczasowe u prywatnych ludzi, pomoc przy ogarnięcia zwierząt), druga formalnie, miejska, prowadzona przez pracowników Urzędu Miasya. Miasto przydziela Azylowi miejskiemu tereny, budynki, comiesięczne kwoty oraz całodobowego weterynarza*, który w statucie jest jakoby właścicielem/zarządcą Azylu. Tyle w teorii, praktykę opiszę poniżej, posiłkując się przykładem.
2. Stowarzyszenie - grupa ludzi (w tym kilku weterynarzy z jednej z najlepszych klinik w okręgu, ale także ludzie prywatni, wolontariusze) działająca na rzecz bezdomnych zwierząt za pieniądze/k army prywatne oraz z darów i zbiórek. Zwierzęta przebywają w lecznicach i domach prywatnych.

Przyplątał się do nas kotek 3-4 miesięczny (wyrzucony z autobusu o czym się potem dowiedziałam, ale to teraz mniej istotne). Wszedł na podwórko, ktoś go pogłaskał i został. U nas w domu wielorodzinnym małe dziecko, baba w ciąży, pies, i trochę niechęć do kotów spowodowana bliskim sąsiedztwem ogródków działkowych i wrednych kotów tam mieszkających. Także zapadła decyzja - szukajcie kotu domu. Ogłoszenie powieszone, kolejny krok - odzywam się do (1)Azylu. Najpierw na facebooku, ponieważ telefon główny nieodbierany. Tam dostałam informację, że wprawdzie mają natłok zwierząt, ale mam zadzwonić do pani z Urzędu (pzu), która zajmuje się działem kotów. Numer ten znalazłam też chwilę później, wgłębiając się w lekturę strony internetowej Azylu. Naszej rozmowy nie zapomnę nigdy:

(Pzu): [imię i nazwisko] tak słucham?
(Ja): witam, dzwonię w sprawie kota (krótki opis sytuacji).
(Pzu): przepraszam bardzo, skąd pani ma ten numer?! To jest mój prywatny numer, proszę na niego nie dzwonić!
(Ja): dostałam go pisząc z kimś na fanpagu Azylu, a także widnieje na stronie internetowej.
(Pzu): pani kłamie, to jest mój prywatny numer, proszę przyznać się skąd go pani ma albo będzie miała pani kłopoty!
(Ja): jak wspomniałam, mam go od pracownika Azylu oraz widnieje na waszej stronie internetowej. Proszę porozmawiać w tej sprawie z Pani pracownikami, a nie mieć pretensje do mnie.
(Pzu): [litania o kłopotach za dysponowanie prywatnym numerem]. Ale dobra! O co pani chodzi?!
(Ja): o kota.
(Pzu): my nie chcemy żadnego kota! Mamy za dużo kotów! Ja nie wiem kto pani dał ten numer! Macie kota to wasz problem! Do widzenia!

Aha.

Przychodzi Teściowa i mówi, że coś kojarzy, że nasz wspólny weterynarz coś ma wspólnego z jakimś schroniskiem. Dzwonie, wyłuszczam sprawę. Dostaję przykrą, ale grzeczną odpowiedź, że (2)Stowarzyszenie to tylko prywatni ludzie, którzy trzymają zwierzęta w swoich domach. Że pani popyta i da mi znać ale bardzo prosi żeby potrzymać kotka kilka dni. Że mogę go przynieść określić wiek, zaszczepić, odrobaczyć. Że ona nie ma prawa prosić, ale gdybym mogła opłacić choć część tego leczenia to będą mi bardzo wdzięczni.
Poszłam, kota za własne pieniądze odrobaczyłam, zaszczepiłam, to nie majątek ale pani wet i tak była bardzo wdzięczna. I wtedy po raz drugi w życiu usłyszałam coś, co za pierwszym razem, słysząc od koleżanki, uznałam za przekoloryzowaną sciemę:

(1)Azyl dostaję od miasta pieniądze, budynki i tereny na budowę schroniska, które od lat niszczeją nieużywane. Azyl nie przyjmuje zwierząt twierdząc, że ma ich mnóstwo, kiedy po kontroli okazało się, ze jest tam 6 psów i 3 koty. Do tego Azyl ciągle zgłasza pretensje - na forum miasta - o to, że (3)Stowarzyszenie psuje jego dobre imię. Co robi Stowarzyszenie? Dyskutuje na publicznym forum, a jego posty mówiące prawdę są kasowane. Publikuje dokumenty potwierdzające prawdziwe działanie Azylu, za to działanie też są zastraszani. W tej chwili trwa wojna w sądzie o to, aby chociaż część pieniędzy marnotrawionych przez Azyl i niestety bardzo wpływowego na forum miasta Pana weterynarza-włodarza, mogła posłużyć także Stowarzyszeniu.
Od tego czasu śledzę publiczne fora oraz wszelkie informacje dotyczące tego sporu i coraz bardziej, choć niechętnie, stwierdzam się w przekonaniu, że to, co słyszę o Miejskim Azylu, to niestety prawda.

Na dokładkę, Pani z Urzędu zadzwoniła do mnie wieczorem. W skrócie:
(Pzu): kot jest u was wiec waszym obowiązkiem jest go wysterylizować. Jak będzie miejsce to go weźmiemy. A jakby znalazła pani dla niego dom to musi pani podpisać umowę adopcyjna i ją nam przekazać, oczywiście musi pani sprawdzać wszystkie potencjalne domy i opisywać je.
(Ja): kot jest moim problemem jak pani już wspomniała i to ja zadecyduję, co muszę a co nie musze z kotem zrobić. Ale nie musi się pani martwić, na pewno do was nie trafi.

Kotka została u nas. Mimo pierwszej niechęci, nikt nie miał serca oddać jej do Azylu po tych przebojach.


* Pana szanownego doktora nigdy nie ma jak jest potrzebny. Na stronach miejskich widnieje informacja, że prowadzi on (jego klinika) weekendowe i nocne pogotowie opłacane przez miasto. Przydarzył się nam wypadek, nasz pierwszy szczeniak wpadł pod auto. Szybka interwencja, ta klinika najbliżej, wsiadamy w auto, ja wiszę na telefonie i zero odzewu, klinika zamknięta. Mała udusiła się ledwo zajechaliśmy do kolejnej dyżurki. Pan doktor oddzwonił po 3 godzinach z pretensjami, że dzwonimy w sobotę o godzinie 13. W tym dniu nakazałam rodzicom, aby że swoim psem już nigdy do niego nie chodzili. Kwestia jego nadmiernej miłości do alkoholu w czasie pracy to osobny temat, o tym się w mieście bardzo głośno mówi.

Bezdomne zwierzęta schronisko

Skomentuj (22) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 206 (252)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…