Sytuacja sprzed ponad 20 lat, pole namiotowe nad rzeką w dość popularnym wtedy miejscu niedaleko Krakowa.
My czyli 3 kumpelki po maturze na samodzielnym wyjeździe, wszystko spokojnie i normalnie. Niestety niedaleko naszego namiotu rozbili swój namiot kolesie którzy uznali, że skoro jesteśmy same dziewczyny, to należy nas podrywać. W ciągu dnia były jakieś zaczepki, ale udawało się trzymać dystans.
Pogoda była wtedy nie najlepsza, chłodno i padało. Pewnego dnia rano przyjechał do nas mój ojciec, chyba ot tak zobaczyć jak sobie radzimy. Przyjechał z psem i stwierdził, że skoro jest tak chłodno, to on nam psa zostawi - będzie nam cieplej w namiocie :) Co ważne gości z sąsiedniego namiotu nie było wtedy na miejscu.
Akcja właściwa - noc, wracają podpici sąsiedzi i zaczynają się dość mało dla nas ciekawe propozycje integracji.
Zaczęło się robić trochę dla nas nerwowo, bo goście podchmieleni i odwagi im przybyło. W końcu mówię im, żeby odpuścili, bo jak nie, to poszczuję na nich psa. Na co śmiech, bo przecież my żadnego psa nie mamy.
I wtedy mój pies zaczyna szczekać. Kolesie totalnie zbici z tropu odpuszczają.
O poranku z naszego namiotu wytacza się mój pies - stary, gruby jamnik. Miny kolesi bezcenne i spokój do końca pobytu.
My czyli 3 kumpelki po maturze na samodzielnym wyjeździe, wszystko spokojnie i normalnie. Niestety niedaleko naszego namiotu rozbili swój namiot kolesie którzy uznali, że skoro jesteśmy same dziewczyny, to należy nas podrywać. W ciągu dnia były jakieś zaczepki, ale udawało się trzymać dystans.
Pogoda była wtedy nie najlepsza, chłodno i padało. Pewnego dnia rano przyjechał do nas mój ojciec, chyba ot tak zobaczyć jak sobie radzimy. Przyjechał z psem i stwierdził, że skoro jest tak chłodno, to on nam psa zostawi - będzie nam cieplej w namiocie :) Co ważne gości z sąsiedniego namiotu nie było wtedy na miejscu.
Akcja właściwa - noc, wracają podpici sąsiedzi i zaczynają się dość mało dla nas ciekawe propozycje integracji.
Zaczęło się robić trochę dla nas nerwowo, bo goście podchmieleni i odwagi im przybyło. W końcu mówię im, żeby odpuścili, bo jak nie, to poszczuję na nich psa. Na co śmiech, bo przecież my żadnego psa nie mamy.
I wtedy mój pies zaczyna szczekać. Kolesie totalnie zbici z tropu odpuszczają.
O poranku z naszego namiotu wytacza się mój pies - stary, gruby jamnik. Miny kolesi bezcenne i spokój do końca pobytu.
Ocena:
226
(268)
Komentarze