Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#75950

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Z pamiętnika laborantki.

Pracuję w małym punkcie pobrań krwi, bez własnego zaplecza z maszynami. Laboratorium centralne dosłownie 50m dalej, więc co jakiś czas trzeba pobrany materiał spakować do termicznej walizeczki i odnieść do opracowania.

Rzecz zaczęła się właśnie w tym dużym labo, mieszczącym się w szpitalu, później przeniosła "do mnie".
W recepcji rozmawiał starszy pan [SP] z rejestratorką, że ma skierowanie do pobrania krwi. Dokładnie tak się wyraził, koleżanka myślała, że chodzi o niego i tłumaczy, że może być obsłużony, ale kawałeczek dalej, w innym labo, bo to jest tylko dla pacjentów szpitalnych. Nie jest to nasz wymysł (co również tłumaczyła), tylko wymóg sanepidu. Musi być podział i koniec. Nie dociera, pan jak taśma z magnetofonu, że on tu już był. No zgadza się, ale kilka lat temu, od tego czasu nastąpiła zmiana.
Żadne ludzkie tłumaczenie nie docierało. Włączam się do rozmowy, że ja go zaprowadzę. Ok, poszedł. Ale po drodze zebrało mu się na pogaduszki i zaczął opowiadać, że to dla córki, bo córka chora w domu leży. Oho, czerwona lampka. Uściślam, czy chce zgłosić pobranie domowe. Odpowiedź twierdząca.

Niestety tak jest, że w celu równomiernego rozłożenia pracy i rozładowania kolejek wizyty domowe zgłasza się telefonicznie pod specjalnym numerem, o czym, jak się okazało pan wiedział, ale przyjechał osobiście, ponieważ nie mógł się dodzwonić (zajęte).
Tłumaczę facetowi, że nie ma innej możliwości, tylko telefonicznie, bo do domu jeździ ktoś inny, nie my. Nie da się, koniec, kropka. Wiem, że trudno się dodzwonić, wielu ludzi zgłasza wizyty domowe, jest duże zapotrzebowanie, proszę dzwonić, w końcu trafi na wolną linię. Ja też czasem muszę się skontaktować i jakoś się udaje po kilku próbach.

No nie. nie dociera. Zaciął się facet jak zdarta płyta, że nie mógł się dodzwonić, więc przyjechał specjalnie. I cały czas za mną idzie. W ogóle nie docierało jakiekolwiek tłumaczenie, jakichkolwiek słów bym nie używała. Gdybym chciała powiedzieć jeszcze jaśniej i konkretniej zostałaby chyba tylko brutalna opcja: Facet, odparabol się ode mnie i nie leź za mną, bo choćbym się na uszach postawiła, to pomóc nie mogę.
Nie, nie dociera.

Wchodzę na klatkę schodową mojego punktu pobrań, zatrzymuję się, tłumaczę mu ostatni raz, najprościej jak potrafię, że nie pomogę, nie mogę, nie ma możliwości, tylko telefon.
Jak grochem o ścianę.
Idzie za mną pod górę, ja wchodzę do labo, on pakuje się za mną, staje koło biurka i wisi nade mną jak wyrzut sumienia.
Przepychanka na słowa trwała jeszcze równo dziesięć minut, nareszcie jakoś dotarło.
facet wściekł się i przeszedł w krzyk"
- To po co mnie pani tutaj PRZYCIĄGNĘŁA?!

Tak, ja przyciągnęłam. O ile mnie pamięć nie myli, wszystkimi możliwymi sposobami usiłowałam wbić do głowy, że ja nie mam żadnej możliwości mu pomóc, a on szedł za mną jak cień. Naprawdę, gdybym mogła, załatwiłabym go od razu, zarówno z chęci i pewnej litości nad starszym człowiekiem, jak i (ostatecznie) na tzw. odczepne.

Ok, rozumiem, że taka organizacja może wydawać się zawikłana (choć wbrew pozorom działa), ale no błagam, słuchajcie, co się po polsku mówi, a nie potem krzyki, że ja go przyciągnęłam.

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 223 (277)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…