Siedząc na oddziale, niemal nie wychodzę z monitora, bo z nudów można tutaj roztocza stepowania zacząć uczyć. Z tego (m.in.) powodu połykam Wasze piekielne historie hurtem, praktycznie od rana do wieczora.
Zauważyłem sporo historii o nieszczęsnych fotokomórkach montowanych w toaletach.
Jak najbardziej się zgadzam, że pomysł stricte bardzo dobry, ale wykonanie logistyczne niemal zawsze woła o pomstę do nieba. Nie interesuje mnie miejsce zamontowania czujki, czas świecenia, czy wreszcie zasadność jako taka wydawania pieniędzy na takie rozwiązania. Przeważnie pomiędzy zamysłem, a projektem i wykonaniem jawi się taka przepaść, że ludź z lękiem przestrzeni z wrażenia robi w gacie ze światłem czy bez.
Ja chciałem opisać genialny produkt psychologiczny wykorzystany w pewnej firmie mojego miasta. Otóż, mniemam, że kierownictwo, idąc na przeciw i wbrew chorobom cywilizacyjnym takim jak np. zaparcia, postanowiło użyć prostego systemu oddziaływania podprogowego, w celu pomocy w wypróżnianiu się pracowników w godzinach pracy.
Do rzeczy. Toalety przy produkcji były wszędzie, ale malutkie. Duża szatnia z bardzo rozległymi sanitariatami znajdowała się nieopodal pomieszczeń socjalnych, gdzie spożywaliśmy podczas przerw. Jako że odczuwałem potrzebę grubszą, zgłosiłem brygadziście skrócenie przerwy: "Udaję się tam czy tam, do zobaczenia na hali”.
Nowy byłem, jego uśmieszek jakoś umknął mojej uwagi. Na miejscu zobaczyłem potężne wyciągi wentylatorów, klimę i w ogóle Hameryka. Siadłem, patrząc jak powietrze niemal widocznie jest zasysane przez potężne wiatraki do sufitu i pomyślałem, że przy takim ciągu wentylacyjnym żaden, nawet najlepszy czujnik nie ma szans na wykrycie pojedynczego dymka.
Zdążyłem zaciągnąć się RAZ. Spod sufitu ryknął mniej-więcej taki komunikat: "Z powodu wykrycia zagrożenia pożarowego, został zainicjowany proces ratowniczo-gaśniczy wg normy...". POWAŻNIE!!! I dalej: "Pracownik odpowiedzialny za uruchomienie procedury nr... zostanie obciążony całkowitymi kosztami związanymi z akcją ratowniczą…”.
Więcej z tekstu nie pamiętam. Powiem tyle. System wspomagający wypróżnianie zdał egzamin celująco. W ciągu niecałej półsekundy obs*ałem się prawie cały. Jeszcze gorzej było, gdy spocony dotarłem na stanowisko pracy.
Na mój widok wszyscy, bez wyjątku, zaczęli się turlać po podłodze. Podobno pobiłem czasówkę na trasie szatnia-hala.
Tak. Tylko ja nie wiedziałem o tym diabelstwie. Inni porobili zakłady.
Zauważyłem sporo historii o nieszczęsnych fotokomórkach montowanych w toaletach.
Jak najbardziej się zgadzam, że pomysł stricte bardzo dobry, ale wykonanie logistyczne niemal zawsze woła o pomstę do nieba. Nie interesuje mnie miejsce zamontowania czujki, czas świecenia, czy wreszcie zasadność jako taka wydawania pieniędzy na takie rozwiązania. Przeważnie pomiędzy zamysłem, a projektem i wykonaniem jawi się taka przepaść, że ludź z lękiem przestrzeni z wrażenia robi w gacie ze światłem czy bez.
Ja chciałem opisać genialny produkt psychologiczny wykorzystany w pewnej firmie mojego miasta. Otóż, mniemam, że kierownictwo, idąc na przeciw i wbrew chorobom cywilizacyjnym takim jak np. zaparcia, postanowiło użyć prostego systemu oddziaływania podprogowego, w celu pomocy w wypróżnianiu się pracowników w godzinach pracy.
Do rzeczy. Toalety przy produkcji były wszędzie, ale malutkie. Duża szatnia z bardzo rozległymi sanitariatami znajdowała się nieopodal pomieszczeń socjalnych, gdzie spożywaliśmy podczas przerw. Jako że odczuwałem potrzebę grubszą, zgłosiłem brygadziście skrócenie przerwy: "Udaję się tam czy tam, do zobaczenia na hali”.
Nowy byłem, jego uśmieszek jakoś umknął mojej uwagi. Na miejscu zobaczyłem potężne wyciągi wentylatorów, klimę i w ogóle Hameryka. Siadłem, patrząc jak powietrze niemal widocznie jest zasysane przez potężne wiatraki do sufitu i pomyślałem, że przy takim ciągu wentylacyjnym żaden, nawet najlepszy czujnik nie ma szans na wykrycie pojedynczego dymka.
Zdążyłem zaciągnąć się RAZ. Spod sufitu ryknął mniej-więcej taki komunikat: "Z powodu wykrycia zagrożenia pożarowego, został zainicjowany proces ratowniczo-gaśniczy wg normy...". POWAŻNIE!!! I dalej: "Pracownik odpowiedzialny za uruchomienie procedury nr... zostanie obciążony całkowitymi kosztami związanymi z akcją ratowniczą…”.
Więcej z tekstu nie pamiętam. Powiem tyle. System wspomagający wypróżnianie zdał egzamin celująco. W ciągu niecałej półsekundy obs*ałem się prawie cały. Jeszcze gorzej było, gdy spocony dotarłem na stanowisko pracy.
Na mój widok wszyscy, bez wyjątku, zaczęli się turlać po podłodze. Podobno pobiłem czasówkę na trasie szatnia-hala.
Tak. Tylko ja nie wiedziałem o tym diabelstwie. Inni porobili zakłady.
toalety w pracy
Ocena:
130
(274)
Komentarze