Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#76838

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pracując na co dzień z klientami, doświadczyć można wielu piekielności.
Jestem managerem niewielkiego sklepiku, czegoś na kształt delikatesów, specjalizującego się w sprzedaży serów z całej Europy, a prócz tego różnych produktów spożywczych "z górnej półki".

Warto też nadmienić, że ów sklep mieści się w miasteczku w dystrykcie The Cotswolds w Anglii, które zamieszkują w większości ludzie bardzo zamożni/wpływowi, a jest ono również nie lada atrakcją turystyczną dla przyjezdnych. Piekielnych sytuacji doświadczam na pęczki - niektóre spowodowane są głupotą, niektóre wyniosłością klientów, a niektóre po prostu... jeszcze większą głupotą :)

Oto niektóre z nich:

1. Historia najbardziej piekielna dla mnie, tuż po rozpoczęciu pracy w tym miejscu, gdy nie byłam jeszcze managerem (typowa, lekko wystraszona świeżynka). Do sklepu jak burza wpada klientka i zaczyna kręcić się po sklepie. Nagle z jego drugiego końca woła do mnie. Owszem, sklep nie ma wielkiej powierzchni, ale szum lodówek i chłodni nie ułatwia zrozumienia, o co piekielnej chodziło. Uprzejmie proszę panią o powtórzenie, ponieważ nie dosłyszałam, co do mnie powiedziała. Pani niemal podbiegła do lady, rzucając na ladę produkty, które wybrała, pokrzykując, że "oczywiście, następny imigrant, co to nawet nie potrafi mówić po angielsku", po czym zapytała o ser, którego niestety nie mamy w ofercie, o czym ją poinformowałam. Podziałało jak płachta na byka - dowiedziałam się, iż imigranci nie powinni mieć wstępu do miejsc takich jak to, że jedyna praca w jakiej byłoby dla mnie miejsce to szorowanie kibli... I wiele innych. Na mój protest, by pani zniżyła ton głosu i że brak sera w ofercie nie jest powodem do obrażania mnie, pani stwierdziła, że jestem niegrzeczna i chce rozmawiać z właścicielem, po czym rzuciła we mnie kartą płatniczą (bardzo ekskluzywną zresztą), zapłaciła i wyszła trzaskając drzwiami.
Od tego czasu każda jej wizyta przebiega w podobnym tonie - co już tylko mnie śmieszy, a to z kolei irytuje ową panią jeszcze bardziej.

2. Jak już wspomniałam, turyści stanowią dużą część osób odwiedzających sklep. W okresie letnim często są to Japończycy. Niestety (stety?) kultura japońska jest bardzo odmienna. Normą jest: celowanie w moją twarz aparatów fotograficznych bez uprzedzenia, zabieranie terminalu płatniczego na drugi koniec sklepu, aby nikt nie zauważył wstukiwanego PIN-u (nawet jeśli karta wymaga jedynie podpisu na wydruku), powszechne jest również wydawanie odgłosów dolną częścią pleców w dowolnym miejscu o dowolnym czasie (nawet podczas rozmowy ze mną) i tym podobne.

Jedna sytuacja przerosła jednak moje najśmielsze oczekiwania: grupa ośmiu Japończyków wchodzi do sklepu. Ja zawijam w folię ser, który wcześniej kroiłam, stoję więc tyłem do towarzystwa, które tylko rozgląda się po części samoobsługowej. Nagle słyszę trzask zamykanych drzwi do toalety, która znajduje się na zapleczu. Nadmienię, że toaleta nie jest publiczna, nigdzie nie ma znaku o toalecie, istnieje jednak zakaz wstępu na zaplecze, gdzie trzymam nie tylko noże, pudła i tym podobne, ale również prywatne prepitety jak torebka, portfel itp. Postanowiłam więc spojrzeć, kto i jakim prawem i rzeczywiście, usłyszałam, że ktoś korzysta z mojego prywatnego wychodka. Poczekałam więc, a delikwent wyjdzie i uprzejmie poinformowałam pana, iż zachował się niegrzecznie wchodząc na zaplecze i korzystając z toalety bez pozwolenia. Oczywiście każda z ośmiu obecnych osób zatraciła nagle zdolność komunikacji w języku angielskim (choć wcześniej słyszałam ich rozmawiających jakim-takim angielskim) i postanowili niespiesznie oddalić się ze sklepu. Prowadzona przeczuciem, aby sprawdzić zawartość mojej torebki, która wisiała na drzwiach toalety, weszłam na zaplecze, kiedy uderzył mnie smród niespłukanej, ogromnej kupy. Wróciłam zszokowana na sklep, a pan postanowił jeszcze sam rzucić okiem co ciekawego jest na stanie, skinął głową na pożegnanie, uśmiechnął się promiennie i wyszedł.

3. Pani przygląda się serom w chłodni (jest ich ponad 80 różnych rodzajów). Pytam, czy mogę w czymś pomóc. Pomiędzy serami, dla ozdoby, wetknięte są pieczone kule figowe, owinięte liśćmi figowymi. Pani odpowiada, że chciała kupić ser, ale potrzebuje minutki żeby się rozejrzeć. Żaden problem, jeśli potrzebuje pani pomocy, proszę dać mi znać.
Pani pyta więc, czytając z metki opakowania kuli figowej:
- A co to jest pieczona kula figowa (baked fig ball)?
- Jest to istotnie kula pieczonych fig.
- A więc nie jest to ser?
- Nie, są to pieczone owoce, które można podać na desce serów.
- Więc co to robi w lodówce z serami? Kto to widział? To niedorzeczne! Tak być nie może! To wprowadza w błąd!

Po czym wyszła obrażona.

4. Amerykanie zasługują na osobny wpis. Ich pokrętna (a może niezwykle prosta?) logika sprawia, że opada wszystko, od rąk po... piersi. Kilka pytań, z którymi przyszło mi się zmierzyć:

- Przepraszam, gdzie my jesteśmy? (Nie byłam pewna, w którym momencie pan się zagubił - sklep, ulica, miasteczko, kraj...)
- A do czego jest to małe okienko? (Zwykłe okno, do dziś nie wiem o co chodziło)
- A czy oliwki produkowane są lokalnie?
- Dlaczego nie możesz mi wydać w ćwiartkach? (Bo nie ma monet 25-ciopensowych?)
- Gdzie są stoliki? Co masz na myśli, to jest sklep? Jak to w sklepie nie ma stolików, żeby usiąść i skonsumować? To jeśli kupię kawałek sera, to jak mam go zjeść?
- Jak ten piękny sklep działa? (Wymieniam towar na pieniądze? Jak w każdym sklepie?)

Jeśli podobało się, to z chęcią naskrobię więcej historii.

Sklep

Skomentuj (36) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 229 (269)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…