Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#77103

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Ostatnio trafił mi się drobny dramat zawodowy.

Ze względu na chorobę kolegi, musiałem wziąć dyżur na odcinku oddziału, którego zazwyczaj nie obstawiam.
Zazwyczaj bowiem walczę na odcinku ostrym, reanimacyjnym.
Ale trudno, choroba nie wybiera, wziąłem się więc za pomaganie obywatelom nieco mniej ciężko chorym.

Po kilku godzinach byłem już tak wk....wiony, że - jak sądziłem - gorzej być nie mogło.
Szpitalny Oddział Ratunkowy.
Z definicji - miejsce, gdzie ratujemy. Co najmniej zdrowie, a często - życie.

Siedzę więc i piszę zlecenia na wykonanie rozmaitych badań u przywiezionych karetką chorych.
Dzwonek do drzwi.
Pielęgniarka otwiera.
Za drzwiami starsze małżeństwo. Przyszli, bo panią pobolewa za mostkiem od kilku dni, a męża od co najmniej tygodnia. Więc poszli do szpitala. Do Poradni Kardiologicznej. Gdzie... rejestratorka kazała im udać się do Oddziału Ratunkowego, bo - uwaga - w Poradni KARDIOLOGICZNEJ nie ma możliwości zrobienia EKG i porady w sprawie bólu za mostkiem...

Nic to - nie ich wina. Zrobiliśmy wszelkie badania, na szczęście nic im nie groziło, wdzięczni poszli do domu.

Za chwilę młoda niewiasta. Bo była u ginekologa i pani doktor kazała jej tutaj NATYCHMIAST zejść (oczywiście bez skierowania ani jakiejkolwiek informacji o powodach tego transferu), bo ma duszność od dwóch tygodni... I pewnie ma wodę w płucach...
Jasne. A do tego cukier w kostkach...
Kolejne dwie godziny diagnostyki, kolejna cudownie uzdrowiona.

Jeszcze po niej łóżko nie ostygło, jak u drzwi stanęła zirytowana ogólnie kobieta podając, że wraca z Oddziału Kardiologii, skąd przysłali ją do mnie z mamą, celem kontroli rozrusznika!
Nadmienię, że jedyny w szpitalu sprzęt do takiej (planowej zresztą) kontroli znajduje się właśnie w posiadaniu kardiologów...
Kolejna w życiu awantura, bo pani nijak nie potrafiła zrozumieć, że tutaj staramy się ratować ludzi, a kontrole przeprowadzają ci sami goście, którzy odesłali je z kwitkiem...

I na koniec - wysyp burków.
Bo jak inaczej nazwać faceta, który - urażony grzeczną odmową zajęcia się katarem kolegi i poinstruowany o lokalizacji najbliższej przychodni - zaczyna wykrzykiwać zaczepki i obelgi pod moim adresem? Tyle, że robi to zmierzając szybkim krokiem do wyjścia... Jak mały, ujadający piesek, który boi się konfrontacji, ale podnosi sobie poczucie własnej wartości, szczekaniem w biegu...

Chwilę później był kolejny. Ten próbował ustalić jakiś termin zabiegu poza godzinami pracy sekretariatów. Scenariusz ten sam: najpierw szybki odwrót taktyczny, w biegu wyzwiska. Zaprotestowałem. Zapytał, co mu zrobię. Wkurzony, odpowiedziałem głośno i szczerze. Nie wiem, czy do tej pory nie biegnie...

A potem skargi, że trzeba czekać w SORach...
Skoro ani pacjenci ani nasi "koledzy" nas nie szanują, długo lepiej nie będzie.

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 234 (260)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…