Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#77284

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Studiowałam na uczelni, która w minione wakacje zmieniła nazwę, bo "dobra zmiana" tak chce.
Uczelnia podlega pod ministra obrony narodowej. Wraz ze zmianą nazwy i po części struktury, obiecane było, że nikt nie zostanie zwolniony.

Ostatni rok studiów pierwszego stopnia. Obrony. I tu zaczyna się piekielność zmian.

Po pierwsze: zwolnienia, których właśnie miało nie być. O ile studenci broniący się w czerwcu nie mieli jeszcze tak źle, o tyle ci, co (z własnej woli lub też z woli promotora) bronili się we wrześniu, mieli już pod górkę.
Studenci stracili promotorów. Po fali zwolnień wykładowców, wielu studentów musiało na gwałt szukać nowego promotora, często na trzy-cztery tygodnie przed obroną. Promotorzy zostali dawno wybrani, mają swoje listy z nazwiskami "ich" studentów, nie każdy przyjmie dodatkową osobę do siebie. Ostatecznie dziekanat wystosował notę do studentów, że dostępni są dwaj promotorzy. Super. Szkoda tylko, że chyba oni sami o tym nie wiedzieli, bo nie dało się z nimi umówić, o złapaniu na uczelni nie mówiąc. Telefony niet, maile niet, prywatnie też niet. Na szczęście studenci ogarnęli ten nieszczęsny etap, idziemy dalej.

Punkt ksero: studenci muszą drukować prace. Często po kilka razy dziennie, bo promotor zerknie, każe poprawić, po poprawce każe zmienić jeszcze raz i tak wkoło Macieju. Jedyny dostępny punkt ksero był poza kampusem, oblegany przez wszystkich studentów z uczelni, z każdego wydziału. Na kampusie wszystkie trzy punkty ksero/druku nieczynne. Bo po co. Owszem, jestem młoda, mogę pobiegać, ale nie, kiedy promotor jest w czasie 11-14 i ja muszę się wyrobić z poprawkami, z wydrukowaniem, a płytki zrobić, a to a tamto. Przy całym stresie związanym ze zmianami na uczelni, obroną samą w sobie, nauką, materiałami... To bieganie kampus-druk dokładało swoją cegiełkę.

Obrona: z racji, że zwolniono większość kadry, promotorzy byli dzieleni na kilka obron na raz. Na swojej obronie mojego promotora nie było. Z czterech osób z komisji był jeden pułkownik, bo reszta musiałaby się chyba magicznie roztroić, żeby być na obronie mojego roku, ale też i wszystkich pozostałych...

Rejestracja na magisterkę. Co tu się działo! Na roku było nas prawie 100 osób. Z tych, co zostali na magisterce zrobiła się grupa 30-to osobowa. Reszta zrezygnowała z uczelni, lub się zwyczajnie nie dostała. Z racji zmian stawiano nowe serwery. Na nowe serwery nie wchodziły nasze stare dane, bo starej wirtualnej już nie było (coś jak elektroniczny dziennik, wirtualna uczelnia to dostęp do ocen, planu zajęć, informacji o odwołanych zajęciach, subkonto do wpłat za dyplom itp.). Dodatkowo do uzupełnienia wszystkich dokumentów brakowało nam numeru dyplomu, który mogliśmy odzyskać dopiero w październiku, w najgorszym razie listopadzie. Rejestracja na studia do końca sierpnia, we wrześniu dodatkowa rejestracja, ale my wciąż nie mamy dokumentów. W dziekanacie pomocy niet, bo one same mają bałagan. Niby można dokumenty składać, ale przecież nie mamy wszystkich wymaganych danych, to z drugiej strony nie można, ale może... No i weź tu człowieku bądź mądry, chciej studiować.

Odbiór dyplomu: pojechałam odebrać dyplom jakoś pod koniec października. Na szczęście był już gotowy. Chcę już zabierać papiery a tu zonk! Nie ma mojej obiegówki. Patrzę na panią z dziekanatu i mówię, że przecież przynosiłam, że nawet ta sama pani wtedy mnie goniła o podpis do promotora, bo o nim zapomniałam. Pamiętam też, jak zanosiliśmy teczki z dokumentami jeszcze w maju i czerwcu, jak te teczki były rzucane po podłodze, jak dokumenty się ze sobą mieszały, jak panie w dziekanacie po nich chodziły i niszczyły. Nie, one nie zgubiły, to ja nie doniosłam. No to dawaj, lecę robić obiegówkę. Biegnę do budynku, gdzie jest kasa. Kasa przeniesiona, zaraz zamykają, no to znowu biegiem na drugi koniec kampusu. Otwarte, pieczątka i podpis, wszystko mam, obiegówka wypełniona, oddaję, dokument jest już mój. Nareszcie.

W międzyczasie jak czekałam na otwarcie dziekanatu (wciąż nie pojmuję pracy dziekanatu w godzinach 11:30-14:00, kiedy studenci mają zajęcia głównie 8:00-14:00 i chcąc coś załatwić trzeba zostawać po zajęciach, rano nie da się dopchać, kolejki są na długość korytarza i jeszcze dalej). Usłyszałam rozmowę dwóch nowych wykładowców:

1: A ty jak sobie radzisz ze spóźnialskimi? Ja to ich po prostu wywalam za drzwi.
2: Ja zamykam drzwi na klucz. Wchodzi grupa, wchodzę potem ja i zamykam salę. Spóźnienia nie wchodzą w grę.

Magisterkę dorobię sobie w każdej innej chwili. Mam dyplom za licencjat. Na chwilę obecną założyłam własny biznes i próbuję stanąć na nogi, nie siedzieć rodzicom na głowie.
Znajomi, którzy zostali na uczelni strasznie na nią narzekają, coraz kolejne osoby rezygnują z uczelni, niektórzy stają przed wyborem: praca albo studia, a wszystko przez nowe, cudowne zmiany. Wcześniej wykładowcy chociaż byli ludzcy, wiedzieli, że nie każdy student jest na utrzymaniu rodziny i większość z naszej grupy np. pracowała, stąd mogły się zdarzyć spóźnienia lub wcześniejsze wyjścia, ale materiał mieliśmy zawsze opanowany.

uczelnia zmiany

Skomentuj (40) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 169 (245)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…