Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#77816

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia dość świeża, o perypetiach z lekarzami i zastrzykami.

Kostka mi spuchła, łydka zrobiła się czerwona, więc poszedłem do apteki po maść na to ustrojstwo. Farmaceuta po zapoznaniu się z objawami, kazał mi pokazać łydkę. Wywiązał się taki mniej więcej dialog:
- No to jaka maść podziała na coś takiego?
- Wie Pan co, lepiej żeby obejrzał to lekarz, tak na wszelki wypadek.
Wsiadłem więc w samochód i z apteki pojechałem do przychodni. Nie było mojego lekarza rodzinnego, więc przyjął mnie inny.

Ogląda tą nogę, stuka, puka, dotyka, pyta czy boli itp. W końcu mówi, że nie jest pewny czy to zapalenie, czy też może coś mnie ugryzło lub mam uczulenie, więc leczymy zachowawczo. OK. On jest lekarzem - ja się nie znam.

Po kilku dniach, z czerwonej łydka zrobiła się fioletowo - czerwona.
To już mnie poważnie zaniepokoiło, więc znowu w auto i do przychodni. Tym razem był już mój lekarz rodzinny. Pokazuję nogę, badanie mniej więcej podobne do pierwszego i diagnoza - zapalenie żył.
No trudno, poważna dolegliwość, ale wyleczalna.
Oprócz tabletek zaordynowano mi serię zastrzyków. Dość silna dawka, więc trochę czasu mi zajęło znalezienie apteki, która by takowe posiadała. W końcu się udało. Zmierzam więc z powrotem do przychodni, bo pierwszą dawkę mam przyjąć tego samego dnia.
I wrota piekielne się przede mną otworzyły.

Zadowolony wchodzę z zastrzykami do gabinetu zabiegowego, a tam pielęgniarka już na dzień dobry sprowadziła mnie na ziemię.
J- ja, P - pielęgniarka

P: Poproszę zlecenie.
J: Jakie zlecenie?
P: Zlecenie od lekarza na podanie leku, jaka dawka itp. Nie ma pan zlecenia?
J: No nie mam.
P: To proszę poprosić żeby lekarz wypisał, bo bez tego nie podam zastrzyku.

Aha, no to fajnie, że pani doktor nie dała mi go od razu...
Schodzę na dół do gabinetu, a tam oczywiście kolejka. Grzecznie pytam czy mogę wejść tylko na minutkę żeby lekarka wypisała mi zlecenie na zastrzyk. Nie ma mowy.
No więc poczekałem sobie dobrą godzinkę na ponowne wejście do lekarza. Sama wizyta krótka, a lekarka swobodnie mówi, że zapomniała. No trudno, może się zdarzyć każdemu.

Wielka szkoda, że nie popatrzyłem się wtedy dokładnie na to zlecenie, no ale skąd mogłem wiedzieć...
Zastrzyk szczęśliwie otrzymałem, a kolejny ze względu na weekend miałem dostać na oddziale szpitalnym.
I tu mamy piekielność numer dwa.

Kolejka do zabiegowego w szpitalu na ok. 1,5 godz. W końcu wkraczam dziarsko do gabinetu. Pielęgniarka każe usiąść na leżance, a sama patrzy na zlecenie. Tylko, że coś długo patrzy. W końcu mówi:
J - ja, P - pielęgniarka

P: Nie zrobię panu zastrzyku. A wie pan dlaczego?
J: No a skąd.
P: Na tym zleceniu nie ma ani dawki ani pieczątki przychodni, ani pieczątki lekarskiej.
J: To co teraz mam niby zrobić?
P: Zapytam się lekarza na oddziale.

Po kilku minutach wróciła i zrobiła mi ten zastrzyk. Kazała też iść do gabinetu lekarskiego po zlecenie już prawidłowo wypełnione.
Oczywiście do lekarza na oddziale też kolejka na +/- godzinę.
W końcu wchodzę.

I zaczęła się litania - mój lekarz rodzinny jest niepoważny, o czym ona niby myślała, to co wypisała to świstek, a nie zlecenie, jest nieodpowiedzialna, stawianie pieczątek to podstawy na kierunku lekarskim, więc jakim cudem skończyła studia, on nie będzie poprawiał po kimś i tracił czas i tak w ten deseń przez ok. kwadrans. Zlecenie w końcu dostałem.

I tak nie z własnej winy zamiast szpital załatwić w godzinkę, zajęło mi to ok. 2,5. Co się nasłuchałem to moje, choć winy swojej jako takiej nie widzę.
Jeszcze jedna taka akcja i zmienię lekarza rodzinnego, bo nie mam zamiaru obrywać za kogoś.

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 152 (174)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…