Byłem koordynatorem w pewnej firmie outsourcingowej.
Do moich zadań należały między innymi:
- ustalenie z klientem jego potrzeb,
- rekrutacja pracowników,
- szkolenie pracowników,
- ciągła odpowiedzialność za przebieg procesu.
W tym konkretnym obiekcie pracowaliśmy na tłoczni. Praca prosta, ale (ze względu na hałas, temperaturę i monotonność) średnio przyjemna (co zostało uwzględnione w stawce).
Podczas rozmów kwalifikacyjnych zgłosił się chłopak w wieku ok. 26 lat. Oprowadziłem go po firmie i pokazałem, jak będzie wyglądać jego praca. Gość wszystko akceptuje i jest zadowolony ze stawki, tak więc umawiamy się na start jutro o godzinie 13:30.
Jak często bywa w takich przypadkach, człowiek się nie pojawił i nie odbiera telefonu. Ok, tłocznia musi pracować, tak więc zdejmuję garnitur, przebieram się w odzież roboczą i staję za niego. Po jakiejś godzinie szef tłoczni puka mnie w ramię, że ktoś do mnie.
No i proszę, zguba się znalazła. Gość przeprasza, miał problem z transportem, mianowicie rower mu się zepsuł. Cieszę się, że się pojawił, tłocznia robi sobie przerwę, a ja szybko wypełniam dokumenty, przekazuję szafkę, ubranie itp. Nadzoruję go jeszcze przez godzinę, upewniam się, że jest ok. Mówi, że lekka praca.
Ok, następnego dnia znów jestem w tej samej firmie. Gość znów się nie pojawia. Dzwonię do niego, odbiera.
Ja pytam, gdzie jest i co się dzieje.
On mówi, że łańcuch mu spada i jest ileś tam kilometrów od miejsca.
Ja na to: Ok, to za ile będziesz?
On odpowiada, że za jakąś godzinę, ale ten rower mu się psuje, no łańcuch mu spada, no i ten łańcuch mu spada (poważnie, zaczął monolog o tym, że jest daleko i łańcuch mu spada) i on w takim razie rezygnuje.
Ja: Aha, ok, tyle że informujesz mnie o tym już po rozpoczęciu pracy (14:10), w takim razie zostajesz obciążony przestojem tłoczni, jaki spowodowała twoja nieobecność (tzn. na jego zmianie chyba 70 tys.).
On: Zaraz będę.
W tym czasie kierownik tłoczni puścił serię, która przez najbliższą godzinę wymagała tylko pięciu, a nie sześciu osób, tak więc przekazałem mu informację, że pracownik dotrze, a ja jadę gasić inny pożar w innej firmie, tu wrócę za ok. 2 godziny.
Zgadnijcie, kogo minąłem w bramie firmy jakieś 2 minuty po rozmowie telefonicznej.
Oczywiście to był ostatni dzień pracy tego jegomościa.
Do moich zadań należały między innymi:
- ustalenie z klientem jego potrzeb,
- rekrutacja pracowników,
- szkolenie pracowników,
- ciągła odpowiedzialność za przebieg procesu.
W tym konkretnym obiekcie pracowaliśmy na tłoczni. Praca prosta, ale (ze względu na hałas, temperaturę i monotonność) średnio przyjemna (co zostało uwzględnione w stawce).
Podczas rozmów kwalifikacyjnych zgłosił się chłopak w wieku ok. 26 lat. Oprowadziłem go po firmie i pokazałem, jak będzie wyglądać jego praca. Gość wszystko akceptuje i jest zadowolony ze stawki, tak więc umawiamy się na start jutro o godzinie 13:30.
Jak często bywa w takich przypadkach, człowiek się nie pojawił i nie odbiera telefonu. Ok, tłocznia musi pracować, tak więc zdejmuję garnitur, przebieram się w odzież roboczą i staję za niego. Po jakiejś godzinie szef tłoczni puka mnie w ramię, że ktoś do mnie.
No i proszę, zguba się znalazła. Gość przeprasza, miał problem z transportem, mianowicie rower mu się zepsuł. Cieszę się, że się pojawił, tłocznia robi sobie przerwę, a ja szybko wypełniam dokumenty, przekazuję szafkę, ubranie itp. Nadzoruję go jeszcze przez godzinę, upewniam się, że jest ok. Mówi, że lekka praca.
Ok, następnego dnia znów jestem w tej samej firmie. Gość znów się nie pojawia. Dzwonię do niego, odbiera.
Ja pytam, gdzie jest i co się dzieje.
On mówi, że łańcuch mu spada i jest ileś tam kilometrów od miejsca.
Ja na to: Ok, to za ile będziesz?
On odpowiada, że za jakąś godzinę, ale ten rower mu się psuje, no łańcuch mu spada, no i ten łańcuch mu spada (poważnie, zaczął monolog o tym, że jest daleko i łańcuch mu spada) i on w takim razie rezygnuje.
Ja: Aha, ok, tyle że informujesz mnie o tym już po rozpoczęciu pracy (14:10), w takim razie zostajesz obciążony przestojem tłoczni, jaki spowodowała twoja nieobecność (tzn. na jego zmianie chyba 70 tys.).
On: Zaraz będę.
W tym czasie kierownik tłoczni puścił serię, która przez najbliższą godzinę wymagała tylko pięciu, a nie sześciu osób, tak więc przekazałem mu informację, że pracownik dotrze, a ja jadę gasić inny pożar w innej firmie, tu wrócę za ok. 2 godziny.
Zgadnijcie, kogo minąłem w bramie firmy jakieś 2 minuty po rozmowie telefonicznej.
Oczywiście to był ostatni dzień pracy tego jegomościa.
Wzorowy pracownik
Ocena:
206
(236)
Komentarze