Historia będzie sprzed kilku miesięcy.
Słowem wstępu chciałam dodać, że jestem nauczycielką w przedszkolu/zerówce, więc pracuję z dziećmi w przedziale wiekowym 3-6 lat.
Jako że zima powoli zaczęła się wtedy kończyć, dyrekcja zdecydowała się szarpnąć i wywieźć te nasze małe kluski na wycieczkę. Żeby było ładnie, fajnie i nie za drogo, wybraliśmy się kilkadziesiąt km za miasto do warzelni serów. W plan wycieczki wchodziło też zwiedzanie gospodarstwa, oglądanie maszyn rolniczych i poznawanie zwierząt.
Nic, jedziemy.
Miejscówka piękna, widoki zapierają smog w kichawie, a że dzieciaki typowe mieszczuchy, to mało nie dostały apopleksji, jak zobaczyły krowy przez okno. Tereny – typowa wieś poniemiecka, wysokie stodoły, wielkie popegeerowskie budynki przerobione na mieszkania czy jakiś sklepik. Słowem, dla naszych klusek, które w zatrważającej większości mają tablet za zwierzątko domowe, świat jak z bajki.
Ale gdyby wszystko było tak super, to historia nie trafiłaby na Piekielnych.
Przed wycieczką każdy rodzic miał zadbać o zdrowie swojego dziecka, ponieważ dzieci chore nie mogły na tę wycieczkę pojechać. Dlaczego, chyba łatwo się domyślić - po pierwsze ze względu na sam fakt, że było to miejsce, w którym przygotowuje się produkty spożywcze, po drugie ze względu na spotkanie ze zwierzętami. Każdy rodzic o wyprawie poinformowany był miesiąc wcześniej, a oddając nam dziecko w dniu wycieczki, musiał podpisać formularz, w którym potwierdzał jego stan zdrowia. Dziecko było chore? Niestety, musiało zostać w domu.
I w tym miejscu chciałam prosić o oklaski dla dwójki rodziców.
Oczywiście zakatarzonych czy kaszlących maluchów było więcej, ale nie oczekiwaliśmy od nikogo cudów (bo i tak byśmy się nie doczekały). Jednak dwójka rodziców tak daleko przegięła pałę, że aż kopara opada. W jednym wypadku chodziło o fizyczny stan dziecka, w drugim raczej o zachowanie i podstawowe zasady człowieczeństwa.
1.
Chłopiec, lat 3, pierwsza wycieczka. Na wcześniejsze maluch się bał jechać, bo nowy, pań jeszcze nie zna – ok. Maluch przełamał się, chce jechać. Super! No ale nie do końca… Wycieczka, jak wspominałam, kawał za miastem, ponad godzina autokarem w jedną stronę.
Siedzimy, jedziemy, maluch sobie coś tam plotkuje, wygląda przez okno, cieszy się. Jedna z pań zagaduje, że na wycieczkach fajnie jest, że mały już chyba będzie z nami na wszystkie jeździć itd. Na co malec, z rozbrajającą szczerością, mówi, że jeżeli na innych rodzice też będą czekać na miejscu, to tak. My zonk, o co chodzi, czyżby rodzice wsiedli w samochód i spotkają nas na miejscu (chore na swój własny sposób, bo bez informacji, ale cóż)? Nie. Powiedzieli mu tak, żeby pojechał.
Koleżanka 5 godzin nosiła go na miejscu na rękach, bo bał się zwierząt, trawy, nieba i robaków i tak w kółko Macieju. Ryk wniebogłosy - ale nie ma się czemu dziwić, dziecko zostało oszukane i domagało się swojego.
2.
W drugim przypadku sytuację da się opisać szybciej. Rodzice wysłali pięcioletnią dziewczynkę na wycieczkę z biegunką. W autobusie, gdzie nie ma toalety.
I tak spędziliśmy sobie tę wycieczkę: oglądając produkcję serów, robiąc własne małe serki na warsztatach, spotykając zwierzęta (Psy! Pani downthedrain, psy tu są! Prawdziwe! I świnie! I krowy i kury!).
Aha, i słuchając wrzasków, i tonąc w gównie.
Wiosna.
Słowem wstępu chciałam dodać, że jestem nauczycielką w przedszkolu/zerówce, więc pracuję z dziećmi w przedziale wiekowym 3-6 lat.
Jako że zima powoli zaczęła się wtedy kończyć, dyrekcja zdecydowała się szarpnąć i wywieźć te nasze małe kluski na wycieczkę. Żeby było ładnie, fajnie i nie za drogo, wybraliśmy się kilkadziesiąt km za miasto do warzelni serów. W plan wycieczki wchodziło też zwiedzanie gospodarstwa, oglądanie maszyn rolniczych i poznawanie zwierząt.
Nic, jedziemy.
Miejscówka piękna, widoki zapierają smog w kichawie, a że dzieciaki typowe mieszczuchy, to mało nie dostały apopleksji, jak zobaczyły krowy przez okno. Tereny – typowa wieś poniemiecka, wysokie stodoły, wielkie popegeerowskie budynki przerobione na mieszkania czy jakiś sklepik. Słowem, dla naszych klusek, które w zatrważającej większości mają tablet za zwierzątko domowe, świat jak z bajki.
Ale gdyby wszystko było tak super, to historia nie trafiłaby na Piekielnych.
Przed wycieczką każdy rodzic miał zadbać o zdrowie swojego dziecka, ponieważ dzieci chore nie mogły na tę wycieczkę pojechać. Dlaczego, chyba łatwo się domyślić - po pierwsze ze względu na sam fakt, że było to miejsce, w którym przygotowuje się produkty spożywcze, po drugie ze względu na spotkanie ze zwierzętami. Każdy rodzic o wyprawie poinformowany był miesiąc wcześniej, a oddając nam dziecko w dniu wycieczki, musiał podpisać formularz, w którym potwierdzał jego stan zdrowia. Dziecko było chore? Niestety, musiało zostać w domu.
I w tym miejscu chciałam prosić o oklaski dla dwójki rodziców.
Oczywiście zakatarzonych czy kaszlących maluchów było więcej, ale nie oczekiwaliśmy od nikogo cudów (bo i tak byśmy się nie doczekały). Jednak dwójka rodziców tak daleko przegięła pałę, że aż kopara opada. W jednym wypadku chodziło o fizyczny stan dziecka, w drugim raczej o zachowanie i podstawowe zasady człowieczeństwa.
1.
Chłopiec, lat 3, pierwsza wycieczka. Na wcześniejsze maluch się bał jechać, bo nowy, pań jeszcze nie zna – ok. Maluch przełamał się, chce jechać. Super! No ale nie do końca… Wycieczka, jak wspominałam, kawał za miastem, ponad godzina autokarem w jedną stronę.
Siedzimy, jedziemy, maluch sobie coś tam plotkuje, wygląda przez okno, cieszy się. Jedna z pań zagaduje, że na wycieczkach fajnie jest, że mały już chyba będzie z nami na wszystkie jeździć itd. Na co malec, z rozbrajającą szczerością, mówi, że jeżeli na innych rodzice też będą czekać na miejscu, to tak. My zonk, o co chodzi, czyżby rodzice wsiedli w samochód i spotkają nas na miejscu (chore na swój własny sposób, bo bez informacji, ale cóż)? Nie. Powiedzieli mu tak, żeby pojechał.
Koleżanka 5 godzin nosiła go na miejscu na rękach, bo bał się zwierząt, trawy, nieba i robaków i tak w kółko Macieju. Ryk wniebogłosy - ale nie ma się czemu dziwić, dziecko zostało oszukane i domagało się swojego.
2.
W drugim przypadku sytuację da się opisać szybciej. Rodzice wysłali pięcioletnią dziewczynkę na wycieczkę z biegunką. W autobusie, gdzie nie ma toalety.
I tak spędziliśmy sobie tę wycieczkę: oglądając produkcję serów, robiąc własne małe serki na warsztatach, spotykając zwierzęta (Psy! Pani downthedrain, psy tu są! Prawdziwe! I świnie! I krowy i kury!).
Aha, i słuchając wrzasków, i tonąc w gównie.
Wiosna.
dzieci rodzice koszmar
Ocena:
173
(189)
Komentarze