Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#79630

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Około 18.00 wróciłam z inscenizacji pewnej bitwy z II Wojny Światowej, która odbyła się na Twierdzy w Srebrnej Górze, a że do Srebrnej blisko, to głupio nie jechać. I przyznam, że jestem...zażenowana. Nie tyle organizacją, bo inscenizacja nawet nawet, co ludźmi, którzy tam przyszli.

1. Droga na twierdzę z parkingu.

Już tam podniosło mi się ciśnienie. Drogę tą, zdrowy i sprawny człowiek bez trudności pokona w 5 min (pod górę, asfalt, ostre zakręty). Jednak co druga mijana grupka osób głośno pomstowała na męża/żonę/wstaw dowolne, że "jeeeezuuu po co ty mnie tu brałaś/eś" "matko makijaż mi się roztapia!" "więcej z tobą nigdzie nie idę!" itd. Szedł Pan o kulach z żoną. Wszystkich narzekających wyminął bez większych problemów, nie był nawet jakoś bardzo spocony. ;)

2. A jakże - rodzice z dziećmi.

-NIGDY nie zrozumiem, po co na takie wydarzenia ludzie zabierają niemowlęta. No ok, może nie mają z kim zostawić, ale w takim wypadku chyba powinno się zabrać dziecku jakieś stopery do uszu, zabrać je jak najdalej od wszelkich huków czy coś? Tymczasem nie widziałam żadnego rodzica, który próbowałby uspokoić panikujące dziecię podczas strzałów. Oczywiście stali z wózkami jak najbliżej "pola bitwy". Za to wielokrotnie usłyszałam "idź, weź się przesuń do tyłu, nie widzisz że dziecko chce dobrze widzieć?!". No, ja też chcę, zapłaciłam za bilet i stałam tu dużo wcześniej, a do najwyższych nie należę.

- Po co brać kilkuletnie dzieci, które w ogóle nie chcą tam iść? *
W drodze na górę też kilka razy spotkaliśmy się z głośnym krzykiem na dziecko "jak nie pójdziesz to zapomnij o laptopie, tablecie i telefonie!!". No tak, taki sposób na pewno sprawi, że zaszczepimy w dziecku ciekawość do historii itp. Ale sama nie jestem jeszcze matką więc co ja tam wiem...
Później te dzieci bez przerwy ryczały.

- Inscenizacja się rozpoczyna, dla widzów był wydzielony niewielki teren, odgrodzony liną, poza tym można było obserwować z murów twierdzy. Organizator sugeruje, by rodzice z małymi dziećmi przeszli nieco dalej, najlepiej na mury, bo będzie bardzo głośno. Czy któraś z matek z dziećmi się ruszyła? Nie. Czy któreś z tych dzieci miało zatkane uszy? Nie. Przynajmniej te, które widziałam. Po pierwszym wystrzale rozległo się kilka płaczów. Rodzice nie reagowali. Tylko jeden mężczyzna obok mnie, wziął syna na ręce, kazał zasłonić mu uszy i oddalił się jak najbardziej w głąb.

- Nagłośnienie pozostawiało sporo do życzenia. Staliśmy z P. Praktycznie na początku- on za liną (wybrani fotografowie mogli), ja tuż przy. Głośniki były dokładnie na drugim końcu. Ryk płaczącego dziecka skutecznie zagłuszał opowiadaną historię. Wszelkie próby zwrócenia uwagi powodowały przemieszczenie się rodzica z dzieckiem w inną cześć tłumu/zbywanie/fochy.

- Koniec widowiska, organizator prosi by jeszcze chwilę pozostać na miejscach, by specjaliści zbadali teren czy nie ma tam jakichś niewybuchów itp.
Reakcja? "Brajanek! Leć tam łusek poszukać!"

- Notoryczne wychodzenie dzieci i dorosłych poza wyznaczony do obserwacji teren. "A bo ona taka mała, nic nie widzi a ludzie się pchają!" a jakby takiej małej przez zupełny przypadek coś poważnego się stało to ciekawe czy mamusia nadal była przy swoim zdaniu.
"A bo skoro ten pan może (wskazuje na fotografa) to ja też! Ja zapłaciłem i mi się należy!"

3. Zwierzęta.
Po mojej lewej- starsze małżeństwo z yorkiem. Przed rozpoczęciem jeden z aktorów podszedł i spytał czy piesek nie będzie się bał. Nie, nie, on dzielny. Podczas inscenizacji, pies skamle, szczeka, wyrywa się z rąk. Co robi właściciel? Przywiązuje go smyczą do pachołka w głębi tłumu i wraca na miejsce.

Pominę już podejście ludzi jakby przyszli od niechcenia, narzekanie ze wszystkich stron, że tak daleko trzeba wychodzić, rzucanie papierków po hot-dogach, przekąskach i innego jedzenia gdzie popadnie (bo 2 metry do śmietnika to za dużo).
Wróciłam poirytowana. Tyle. Jednocześnie uważam, że poza organizatorami przydałaby się dodatkowa ochrona.

*Sama jako dziecko nie lubiłam jeździć z rodzicami po zamkach, ruinach, inscenizacjach, rekonstrukcjach itp. Obecnie uwielbiam takie klimaty, dzięki nim. Wtedy nie mieliśmy tableta, komputera ani komórki. Bardziej chodzi mi o podejście: nie pójdziesz=nie masz tego i tamtego, uważam że w ten sposób dzieciak po prostu z góry będzie zniechęcony, ponieważ jest zmuszony i wątpię czy "dzięki" temu wzbudzi się w nim ciekawość. Tym bardziej w atmosferze jaka tam była. Da się to zrobić inaczej. Przykładowo -Mój tato zamiast bajek itp. czytał mi na przykład ciekawe legendy związane z danym miejscem (takie, które dzieci zrozumieją) i coraz bardziej mi się podobało, że np. Pojadę w ruiny zamku, z którym jest związana legenda z jakąś królewną. I nikomu nie przeszkadzał ryk dziecka.
Tymczasem podejście jak wyżej opisałam raczej jest głupie, mimo że nie jestem zwolenniczką "bezstresowego" wychowania.

Inscemizacje ludzie dzieci rodzice

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 119 (149)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…