Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#80406

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Matki na basenie – ciąg dalszy (poprzednie: #80326). Obiecuję, że to już ostatnie na ten temat. W ramach sprawiedliwości następnym razem obsmaruję awanturników, czyli prym będą wiedli panowie.

7. Matki, które wychowują tłumaczeniem i chcą dobrze, ale…

Nie byłam pewna, czy to umieszczać, bo konsekwencja i cierpliwość świadczą raczej pozytywnie o matkach, ale, mam wrażenie, niektórym brakuje trochę wyobraźni albo zrozumienia, że basen to nie ich dom czy inne względnie bezpieczne miejsce. No ale, żeby nie było, przyznaję im, że intencje mają dobre.

a) Bęc bułeczką o podłogę, czyli sytuacja sprzed paru dni.

Może czteroletni chłopiec majstruje przy torbie matki, ta stoi przy nim, mówi coś, podaje mu butelkę z napojem. On bierze, ale dalej grzebie w torbie, wreszcie wyciąga drożdżówkę czy coś w ten deseń. Gwizdek, pokazuję matce na migi, że jeść na hali basenowej nie można, ona kiwa głową, znowu coś mówi do syna. I mówi. I mówi. I mówi…

Podchodzę do nich i powtarzam, że nie wolno wnosić jedzenia (no, wnosić jak wnosić, w tej torbie niech sobie trzyma), a ona, że tak, rozumie i od początku tłumaczy Kacperkowi, że bułeczkę musi schować do torby, widzisz, pani przyszła, Kacperku, zjesz, jak wyjdziesz, bla bla bla…

Bla bla bla zostało przerwane przez Kacperka, ciskającego bułką o podłogę. Piątka z rzutów, rozprysk okruchów/sera/tego czegoś z wierzchu też niezły, bułka leży i nasiąka. Co matka?

Matka, a jakże, tłumaczy Kacperkowi, że rzucać bułeczką nie wolno, i że powinien teraz posprzątać, na co Kacperek ciska jeszcze butelką z napojem. Proszę, żeby ona sprzątnęła, sugeruję, że tłumaczyć może później, a jedzenie leżeć nie powinno, zaraz ktoś wdepnie. Matka – tak, tak, ona tylko wytłumaczy i już…

I tłumaczy, Kacperek ma to w nosie, tak samo jak matka ma w nosie moje kolejne napomnienia. W końcu nie wytrzymałam, zwróciłam się do matki takim samym tonem, jak ona do Kacperka i wytłumaczyłam jej, że bułeczka musi natychmiast zniknąć z podłogi, i ona ma się tym zająć, bo jest za Kacperka odpowiedzialna. Sprzątnęła, nadąsana. A nie mogła po prostu od razu zabrać dziecku tej bułki?

b) Mamo, chodź! - najczęstsze.

Młode chce np. do rekreacyjnego, a matka siedzi w jacuzzi. I, oczywiście, tłumaczy, że pójdą za chwilkę, za pięć minut, teraz siedzimy tu, gdzie mamusia chce, a później pójdziemy się pobawić.

Znowu – wyjaśnienia sensowne, ale co z tego, skoro młode potrzebuje czasu, zanim zrozumie? A matka z uporem stoi/siedzi w jednym miejscu i przemawia, podczas gdy dziecko woła ją, cały czas zbliżając się do któregoś z basenów. Gwiżdżemy zawsze, jak tylko zlokalizujemy opiekuna, dajemy znać, żeby ogarnął dziecko, ale znowu najczęstszą reakcją jest gorliwe kiwanie głową – no tak, bo przecież ona wie, o co chodzi, szkoda tylko, że ma nie do końca przemyślaną metodę na rozwiązanie sytuacji. Znacznie lepiej konsekwentnie tłumaczyć i czekać, aż młode w końcu wpadnie do wody i zacznie się topić, niż przełożyć wychowywanie na później i złapać uciekiniera.

A co, jak sami pójdziemy po dzieciaka i odprowadzimy do matki z nakazem pilnowania? Awantury? Rzadko, najczęściej pojawia się nowy element w tłumaczeniach: no widzisz, pani ratownik na ciebie gwizdała/przyszła po ciebie, to musisz siedzieć z mamusią. Noż… A ja się potem dziwię, dlaczego niektóre dzieci reagują płaczem na gwizdek albo moje podejście po coś.

c) Skoki do jacuzzi – właściwie to samo.

Jak młode jest za małe na skoki ze słupka albo skądkolwiek w sumie, to skacze do wanien. No właśnie, WANIEN jacuzzi, nie basenów. One są plastikowe i tam skoki są zabronione przede wszystkim ze względu na możliwość uszkodzenia ich, a nie bezpieczeństwo skoczka. No i skacze raz – upomnienie, matka tłumaczy, młode skacze znowu, więc znowu gwizdek, matka tłumaczy, młode skacze nadal. Podchodzę, upominam, a matki z irytacją, że przecież słyszały, wystarczyło raz gwizdnąć. No skoro dziecko wciąż skacze, to nie wystarczyło.

O, zgroza! Jak to nie wystarczyło, ona mu już tłumaczy, to jak z dorosłym trzeba… I cała dyskusja przy wciąż skaczącym dziecku. No i niestety, jak do matki nie dociera, że ona nie ma tłumaczyć, tylko wyegzekwować przestrzeganie regulaminu, biorę to na siebie. Najczęściej w formie: „Wiesz, że nie wolno tu skakać. Jeżeli jeszcze raz złamiesz regulamin, zostaniesz wyproszony z basenu” plus ociekający słodyczą uśmiech. Jak do dorosłego, zgodnie z życzeniem matki.

Oczywiście, dyskusje przy podobnych sytuacjach czasami ewoluują. Pojawiają się krzyki o skargach, bezpodstawnym grożeniu dzieciom, sądach i innych cudach, ale zazwyczaj wystarczy wspomnieć o wysokości mandatów za nieprzestrzeganie wewnętrznych regulaminów. I, cholera, ja do pewnego stopnia nawet te matki rozumiem – to nie są idiotki/złośliwe stwory jak z poprzednich historii, ale po prostu nie mogę siedzieć i tłumaczyć, bo wiem, że mam po prostu sprawić, że regulaminu zaczną przestrzegać – i im szybciej, tym bezpieczniej dla wszystkich, również dla pozostałych ludzi, których ciężko obserwować, np. kucając nad jacuzzi i dyskutując z matką.

A swoją drogą, czy one myślą, że tłumaczenie/wychowywanie zwalnia ich dziecko z obowiązujących zasad?

d) Wycie – jednorazowe i wciąż wprawiające mnie w zdumienie.

Na basenie zawsze jest głośno. Wszystkie atrakcje/urządzenia hałasują, dzieciaki piszczą, krzyczą, śmieją się, wołają; jak nachodzi kilka grup na siebie, to jest naprawdę hałas. Wszyscy jesteśmy do tego przyzwyczajeni, po pewnym czasie da się nawet z tego wrzasku „wyłączyć”. Ale raz zdarzyło się, hm, wycie.

Chłopiec nie płakał. Krzyczał na jakiejś nieosiągalnej dla ludzi wysokości, a jeśli chodzi o decybele… Hm, powiedzmy, że udawało się go w razie czego przegwizdać, ale gwizdnięcie musiało być potężne. No nic, krzyczy, zdarza się, matka go uspokaja, zaraz przestanie, nie? Nie.

Po chwili zaczęli reagować ludzie. Kobiety podchodziły, próbowały go zagadywać, zabawiać – nic. Ludzie zaczęli do nas przychodzić z pytaniem, czy nie da się nic z tym zrobić, albo z jakimiś ironicznymi uwagami pod adresem matki. Właściwie młody sporą część basenu postawił na nogi – to było naprawdę uciążliwe, głośne, długie.

W końcu po kolejnej pielgrzymce zaczęłam się zastanawiać, co mogę zrobić – w sensie, co mogę zaproponować matce jako miejsce na uspokojenie dziecka. Padło standardowo na pokój dla matek z dzieckiem, zbieram się, a tu kątem oka widzę, że coś miga. Odwracam się, a to alarm w saunie. Tak, młody go przekrzyczał (dźwięk jest dość specyficzny, żeby nie podrywał wszystkich klientów, a my wiemy, na co zwracać uwagę), nie było słychać nic. Poleciałam do sauny, alarm oczywiście fałszywy (bo to takie super sobie kliknąć dokładnie opisany przycisk, nie?), więc czas na rozmowę z matką. Podchodzę z pozytywnym nastawieniem, bo w podobnych sytuacjach matki często same pytały o jakiś spokojny kącik, twierdząc, że tam się dziecko szybciej uspokoi, więc myślałam, że, no, pomogę jakoś pani? Znaczy zakładałam, że krzyczące dziecko nie jest szczytem jej marzeń i raczej będzie z propozycji zadowolona.

Nie była. Młode ma się uczyć życia wśród ludzi, to chyba oczywiste, więc pokrzyczy, pokrzyczy i przestanie. Ja bym tam wstawiła więcej tych „pokrzyczy”, ale niech jej będzie.

Szybkie zastanowienie się, co robić, bo w sumie zaraz zmiana stanowisk i mogłabym problem zostawić koledze, a sama się ewakuować, poza tym, no, jakoś głupio czepiać się za coś takiego (co innego np. w restauracji, ale basen jednak jest głośny, więc czułam się trochę nieswojo). Z drugiej strony – to nie był normalny hałas, pozostali klienci coraz bardziej wściekli, sporo wyniosło się do innych części basenu, do tego to z alarmem, zresztą zwyczajnie ciężko się skupić na pilnowaniu ludzi przy takich dźwiękach. Trudno, matkę proszę ponownie, matka odmawia, więc nieco bardziej kategorycznie odsyłam ją, jako powód podając utrudnianie pracy i zakłócanie spokoju pozostałych klientów. Odpowiedź matki? Jakaś pani, korzystając z biczy, ochlapała jej dziecko i zakłóciła jego spokój, a ona, jako dobra matka, chciała mu wytłumaczyć, że tak się zdarza, ale skoro ja jestem taka, to ona teraz właśnie nadal będzie spokój zakłócać, bo tak, bo jej się należy za tamtą panią.

Dziwnym trafem moje skrupuły zniknęły.

BONUSY – czyli sytuacje z matkami, które nigdzie nie pasowały bądź zdarzyły się już po opublikowaniu odpowiedniej części.

– Obowiązek wzięcia prysznica przed basenem.

Oczywiście nie zawsze jest przestrzegany, ale jak tylko widzimy, że ktoś z szatni wychodzi suchy, to prosimy, żeby jednak wrócił.

Raz, na wakacjach jeszcze, wybiegła z szatni mocno opalona ciemnowłosa dziewczynka. Sucha, do tego całe nogi miała w szarych smugach, jakby z piachu, czy jakiegoś pyłu. Zagaduję z uśmiechem, że powinna skoczyć pod prysznic, młoda marudzi, więc ja żartem do niej, że chyba nie chce być małym brudaskiem. O, i to był błąd.

Bo jak zwykle nagle zmaterializowała się matka. Z wrzaskami na cały basen, że jestem rasistką, że co ja sobie wyobrażam, że to, iż jej dziecko ma ciemniejszy kolor skóry, to nie znaczy, że brudas, że to dyskryminacja itd. A ja stoję jak słup soli, próbuję się wtrącić, ale przecież przekrzykiwać jej nie będę. Wyjaśnić udało mi się dopiero, jak się na chwilę przymknęła – nawet nie zrobiło jej się głupio.

A mi nawet przez myśl nie przeszło, że u młodej kolor skóry wziął się z pochodzenia – niemal taką samą opaleniznę miałam po kilku miesiącach spływów, kiedy normalnie mogłabym grać wampira bez charakteryzacji.

– Wspominałam wcześniej o matkach karmiących w dziwnych miejscach?

Ostatnio jedna przebiła wszystko. Jeden z basenów rekreacyjnych, ok. 1,2 m głębokości, wnęka z mocnymi masażami z dna, przez co woda wybija jeszcze wyżej. I w tych bąbelkach stoi sobie matka i karmi. W pierwszej chwili myślałam, że źle widzę przez te gejzery, ale nie – dziecko, co chwila ochlapywane wodą, właśnie się pożywia. Noż…

Hop na murek otaczający wnękę, informuję panią, że na hali basenowej nie karmimy, matka z fochem, ale – trzeba jej przyznać – przestała od razu. Po czym wyszła z tej wnęki i… zaczęła podrzucać dziecko do góry raz za razem. Ja się na dzieciach nie znam, ale widziałam, jak się po karmieniu czasem, hm, ulewało?

No to znowu prośba do matki, dość oględna, coby braku mojej wiedzy nie obnażyć xD, ale matka złapała w lot. I stwierdziła, że to przecież tylko trochę mleka, więc co mi to przeszkadza.

Aha.

aquapark

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 97 (157)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…