Mój mąż jest Hiszpanem. Mamy dwoje dzieci, z czego jedno odziedziczyło urodę po tacie, drugie po mnie, czyli jasną cerę i blond włosy.
Jadę z dziećmi autobusem. W trójkę siadamy na podwójnym miejscu, a naprzeciw dwa mohery. Siedzą, patrzą, coś do ucha sobie podszeptają.
M-moher
J-ja
M- To pani dzieci?
J- Moje :)
M- Ale adoptowane?
J- (omg) Nie, moje własne.
M- To pewno różnych tatusiów mają?
I tu porozumiewawczo uśmiecha się do koleżanki.
Tylko spojrzałam z dezaprobatą na babska, bo już wstawaliśmy szykując się do wyjścia. Zdążyłam jeszcze usłyszeć:
M- Widziałaś? Z cyganem się puściła!
Wieczorem moje dzieci dopytywały się czy na pewno nie są adoptowane...
Jadę z dziećmi autobusem. W trójkę siadamy na podwójnym miejscu, a naprzeciw dwa mohery. Siedzą, patrzą, coś do ucha sobie podszeptają.
M-moher
J-ja
M- To pani dzieci?
J- Moje :)
M- Ale adoptowane?
J- (omg) Nie, moje własne.
M- To pewno różnych tatusiów mają?
I tu porozumiewawczo uśmiecha się do koleżanki.
Tylko spojrzałam z dezaprobatą na babska, bo już wstawaliśmy szykując się do wyjścia. Zdążyłam jeszcze usłyszeć:
M- Widziałaś? Z cyganem się puściła!
Wieczorem moje dzieci dopytywały się czy na pewno nie są adoptowane...
Ocena:
162
(200)
Komentarze