Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#81119

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dziś o kupowaniu mieszkania słów kilka... Będzie długo, bo wczoraj mnie krew zalała i muszę się wygadać. Historia piekielna chyba z obydwu stron, my bijemy się w pierś, byliśmy głupi i gdyby nie to, że mieszkanie jest naprawdę przepiękne, a i czas nas gonił, to do transakcji by nie doszło, bo ostrzegawczych lampek było od cholery. Na potrzeby historii ludzi od których mieszkanie kupiliśmy nazwę roboczo Byłymi Właścicielami (BW). Historia w pigułce (zaczęła się w ostatnim tygodniu stycznia 2017):


-nie ma negocjacji ceny, jest, jaka jest, jak nie pasi, to nara;
-przy ustalaniu szczegółów kupna BW sami proponują zaliczkę w umowie przedwstępnej, jednak sami mamy tą umowę przygotować, bo to w końcu nam zależy;
-przesyłamy wersję roboczą do wglądu, dzwonią BW i mówią, że drobny błąd, bo tam powinien być zadatek, a nie zaliczka, ale spoko, bo to to samo. Na nasz sprzeciw, że wiemy, jaka jest różnica odpowiedź jest jedna - im się w takim razie przejęzyczyło, miał być zadatek i albo się zgadzamy albo nara;
-oryginalnie propozycja BW byłą taka, że podpisujemy akt notarialny, oni dostają kasę i mieszkają w mieszkaniu do września, w ramach rekompensaty dostaniemy 1000 miesięcznie za wynajem (Poznań, mieszkanie 3 pokojowe, prawie 80m2). Podziałał tylko argument, że powiększy nam się rodzina i taka opcja nie wchodzi w grę;
-odbiór mieszkania - ma być napisane, ze 30 kwietnia. Koniec i kropka. Jeśli nawet będą gotowi wcześniej to i tak ma być 30 bo tak. Oczywiście kasa jak najszybciej, może być nawet w lutym;
-umowa przedwstępna podpisana razem z aneksem co w mieszkaniu zostaje. Trochę nas dziwiło, że zabierają plafony, żyrandole i karnisze, no ale ok, zgodziliśmy się;
-dostarczyliśmy listę dokumentów potrzebnych dla nas do załatwienia kredytu, z drugiej strony narzekania, że trzeba się będzie z pracy urwać i jak to tak (sami mieli na to mieszkanie kredyt, więc wiedzieli z czym to się je);
-załatwiali wszystko w takim tempie, że nasze procedury ruszyły na początku marca (umowa podpisana na początku lutego), oczywiście trzeba było po wszystko do nich jechać w tylko im odpowiadającym terminie;
-nadchodzi kwiecień, mówimy, że kredyt przyznany i szukamy notariusza, mąż dostaje po kilka telefonów dziennie, czy już;
-notariusz był na tyle spoko, że obiecał przesłać wzór aktu jak otrzyma wszystkie potrzebne dane, nie zgadniecie kto znowu nawalił i wszystko wstrzymywał...;
-dostosowaliśmy się co do dnia podpisania aktu, zapraszamy na 9. BW z pretensjami, że znowu się trzeba z pracy zwalniać i oni chcą na 8. Tłumaczymy, że notariusz pracuje od 9, niestety trafiamy w mur, po drugiej stronie dzikie zdziwienie, dlaczego notariusz nie może przyjść do pracy chociaż pół godziny wcześniej;
-pierdyliard telefonów, że miał być wzór a nie ma! (dostarczyli dane tak, że ostatecznie wzór dostaliśmy na dzień przed podpisaniem);
-na podpisaniu dowiadujemy się, że lustro z korytarza jednak zostaje, chcieli je zabrać, ale prewencyjnie przykleili je do ściany tak mocno, że nie umieją go ściągnąć bez uszczerbku;
-przychodzą, siadają, chcą kawę, po czym 10 minut wszyscy słuchamy jaka niedobra kawa, oni to mają zajebisty ekspres w domu, tam to dopiero jest kawa;
-na odczytaniu aktu zgrzyt i awantura, dlaczego oni mają płacić za wykreślenie ich hipoteki z księgi wieczystej. Mąż tłumaczy, że to ich hipoteka i że tak się przyjęło, tak samo jak przyjęło się, że wynagrodzenie notariusza opłaca kupujący. Nope, ściana, założyli ręce na piersiach i nie, oni tego płacić nie będą i koniec. Padło nawet 'mi nie przeszkadza, że ta hipoteka tam jest', ogólnie siedzą i mówią, że albo my to bierzemy na siebie, albo nic nie podpisujemy. Notariusz zażenowany wychodzi, próbujemy jeszcze coś tłumaczyć, ale ostatecznie z koniem się kopać nie będziemy, zapłacimy tą stówę. Są podpisy, jesteśmy umówieni na odebranie mieszkania (nie, nie ma mowy o chociaż dzień wcześniej), ufff...;
-grzecznościowo umawiamy się, że do września informujemy o poleconej korespondencji, wiadomo, nie zawsze uda się zmienić wszystkie adresy od razu;
-nauczeni doświadczeniem, redagujemy protokół zdawczo odbiorczy, jednak z braku drukarki piszemy go ręcznie. Umówieni jesteśmy na 16, bo tylko taka godzina im pasuje. O 14 telefon, że oni już i czy możemy już przyjechać. Jasne, że nie mają protokołu, przecież my tacy zorganizowani, oni się nie musieli o nic martwić wcześniej to założyli, że to też zrobimy. Foch, że przyjedziemy o 16, bo muszę ten cholerny protokół napisać;
-mieszkanie w lekkiej ciemności, bo powykręcali większość żarówek, po mieszkaniu biegają dzieci wrzeszcząc 'domek, domek'. Jak zobaczyłam w jakim stanie jest mieszkanie, myślałam, że się rozpłaczę. Wiadomo, że na rynku wtórnym trzeba się liczyć z odświeżeniem, ale tu z odświeżenia zrobił się spory remont. Otóż Janusz Biznesu wszystko wieszał na kołki, a, że nie umiał wywiercić na nie dziury, to wszystkie ściany w mieszkaniu były w mini kraterach, z których żałośnie dyndały wcześniej wspomniane kołki. Pozabierali z domu wszystko, co tylko dało się wyrwać, łącznie z listwami, kołkami blokującymi drzwi przed uderzeniem w ścianę, wyrwali nawet haczyki z drzwi w łazience pozostawiając nam dwie wyrwy z którymi nic się nie da zrobić. Pokój dzieci zdewastowany, ściany popisane, dzieci radośnie obdrapują palcami framugi. Dowiadujemy się jeszcze, że zepsuła się słuchawka w prysznicu, ale to tam stówa to se kupimy... Teraz zachowałabym się inaczej, ale wtedy opadło mi wszystko, chciałam już tylko, żeby sobie poszli, podpisaliśmy co trzeba i czekaliśmy jeszcze na jeden dokument z ich strony;
-obraza majestatu, bo poprosiliśmy, żeby ten jeden raz to oni nam coś dostarczyli;
-hitem remontu okazały się okna. Janusz tak bardzo chciał przyoszczędzić, że okna uszczelnił oklejając brudne framugi zwykłą taśmą klejącą. Wyczyszczenie tego i zdrapanie całej taśmy zajęło nam dwa dni...;
-zgodnie z wcześniejszym ustaleniem sprawdzam od czasu do czasu skrzynkę, trafił się jeden polecony, zostali poinformowani;
-przyszedł wrzesień, powiększyła nam się rodzina, był moment, że przez miesiąc żadne z nas do skrzynki nie zaglądało. Ostatecznie doszliśmy do wniosku, że umówieni byliśmy na listy do września, więc wybrałam się na pocztę i wszystko co przyszło potem odesłałam do nadawców, a polecone wracały sobie same. Mąż kilka razy wpadł na BW, zdawkowe cześć i lecieli w drugą stronę. Aż do wczoraj.

Dostaję maila, czy jest jakieś awizo, bo oni czekają na ważne dokumenty (przypominam, mamy styczeń, mieszkanie kupione w kwietniu). Odpisuję zgodnie z prawdą, że awizo nie było w ostatnim czasie, no i że tak jak się umawialiśmy od września wszystko jest odsyłane. Dostaję odpowiedź pełną jadu, czemu nikt ich nie powiadomił, oni czekają i w ogóle! Przypomniało im się we wrześniu i dopiero wtedy adres zmienili (nie, nie poinformowali nas, że coś takiego się może zdarzyć, jak mijali mojego męża, też nic nie mówili).

No i coś we mnie pękło i piekielnie odpisałam odnosząc się do cytatu z podpisywania aktu, że mi te listy i awiza od września absolutnie nie przeszkadzały w skrzynce. Jak wrzucałam ich odpowiedź do spamu, mignęło mi coś o gówniarzach bawiących się w dorosłych.

Nie ogarniam, jak można wyżywać się na kimś za własne zaniedbanie... Gdyby mi zależało na jakiejś przesyłce, to bym codziennie była na poczcie, zwłaszcza że to było to samo osiedle, albo chociaż dała znać... Widać dla niektórych dorosłość to znalezienie jeleni, którzy będą robili wszystko za nich, a oni będą siedzieć jak paniska i dyktować warunki. Plus z tego wszystkiego jest jeden, raczej kontaktu z ich strony już nie będzie :)
Przepraszam, że tak długo, ale musiałam się wygadać, już mi lepiej :)

poznań; kupno_mieszkania

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 135 (179)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…