Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#81337

przez (PW) ·
| Do ulubionych
To było pogodne, lipcowe popołudnie, kilka minut przed siedemnastą. Jechałem ulicą jednokierunkową o dwóch pasach: na wprost i do skrętu w lewo. Po obu stronach znajdował się chodnik, a bezpośrednio za nim niewysokie sklepiki. Zbliżałem się do skrzyżowania z podporządkowaną z lewej strony. Wskazówka prędkościomierza utrzymywała się w okolicach czterdziestki. Na lewym pasie dostrzegłem jak dostawczak przyhamował. Nie wzbudziło to moich podejrzeń – znałem to skrzyżowanie, było ciasne, więc przy lewoskręcie nawet osobówką trzeba było manewrować dość ostrożnie. Spokojnie kontynuowałem jazdę.

W momencie kiedy moja maska zrównała się z maską dostawczaka, rozpoczęła się akcja. Dłonie mocniej zacisnęły się na kierownicy, prawa stopa odruchowo wcisnęła hamulec, serce zaczęło bić szybciej, usta zaczęły kląć, a oczy dojrzały jego... Dzieciaka około 12 lat, wyjeżdżającego na rowerze z podporządkowanej. Bez żadnego upewnienia się, rozglądnięcia, totalnie na pałę. Wyjeżdżającego wprost pod moje koła. "Kur...", tyle zdążyłem z siebie wydusić od chwili kiedy go dostrzegłem, do momentu gdy było po wszystkim. Kto nigdy nie miał wypadku, nie zdaje sobie nawet sprawy jak głośno trzaska zderzak. Chłopaczka rzuciło na asfalt. Samochód się zatrzymał. Dłonie miałem zaciśnięte na kierownicy, a nogi z całej siły wciśnięte w ..... Teraz myślę że organizm podświadomie bronił się przed wyjściem z auta. Bałem się wysiąść. Mijały, ciągnące się w wieczność sekundy, a chłopak nie wstawał...

Zabiłem go – taka myśl kołatała mi w głowie. Leżał na asfalcie. Z okolicznych sklepików wybiegły sprzedawczynie, dwie z nich już klęczały koło rowerzysty. A on leżał...

Nigdy wcześniej, ani potem nie poczułem w życiu takiej ulgi, jak w momencie kiedy się poruszył. Włączyłem awaryjne, wysiadłem i podszedłem do niego. Już siedział, a panie sklepikarki się nim zaopiekowały. Nie wyglądał źle, widać było kilka otarć na łokciach, nic niepokojącego za wyjątkiem strużki krwi cieknącej z nosa. Nie zamierzałem ryzykować. Teraz wydawał się "sprawny", ale nie miałem pewności czy za godzinę lub dwie nie straci przytomności. Na amen. Zadzwoniłem pod 112.

Służby pojawiły się szybko. Chłopaczkiem zajęło się pogotowie, a mną patrol policji, Na początek zestaw standardowy: alkomat i kontrola dokumentów, a potem wstępne przesłuchanie, potem oględziny pojazdu i sprawdzanie hamulców na pobliskim placu.

Finał sytuacji okazał się szczęśliwy: ratownicy stwierdzili tylko wspomniane otarcia i lekkie wstrząśnienie mózgu, a policjanci nie dopatrzyli się żadnych nieprawidłowości z mojej strony. Po wysłuchaniu zeznań jeszcze kilku świadków, potwierdzających moją wersję, panowie mundurowi jednoznacznie stwierdzili winę rowerzysty (wymuszenie pierwszeństwa), oraz poinformowali mnie że rowerzysta raczej nie ma OC i żeby uzyskać odszkodowanie, musiałbym kierować sprawę do sądu. Nie chciałem ani złotówki, to że chłopaczek przeżył było dla mnie warte więcej niż całe auto.

Tego dnia życie nauczyło mnie dwóch rzeczy:

Pokory na drodze i jeszcze bardziej ograniczonego zaufania, bo człowiek nigdy tak naprawdę nie ma pojęcia co się stanie za moment.

Żeby zawsze zakładać kask – gdyby nie on, chłopak mógłby skończyć o wiele gorzej. W tej sytuacji uderzenie głową o asfalt mogło być śmiertelne. I nie jest to mój domysł, to słowa ratownika.

ulica rowerzyści

Skomentuj (24) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 134 (170)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…