Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#81391

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mieszkam i pracuję na Wyspach.

Firma, w której pracuję zajmuje się projektowaniem urządzeń do fabryk samochodowych, procesu produkcji itd. Pracuję tam już około 7 lat, nie mogę narzekać. Kilka osób przyszło, kilka odeszło. Historia będzie o piekielnym pracowniku, z ostatniego naboru.

To gówniarz. Ma 22 lata, zaraz po szkole. Przyszedł, posłuchał rad starszych, zadawał pytania, w sumie geniuszem nie jest, ale sobie radził. Popracował 6 miesięcy, dostał stały kontrakt. Ochota do roboty trochę mu przeszła, zaczęło się 25-minutowe siedzenie w kiblu kilka razy dziennie, nic to, nie tylko on to robi, da się wytrzymać.

Pewnego razu wybrał się chłop na wakacje na Karaiby. Żeby nie przepłacać, pojechał na Dominikanę, tanio podobno i też fajnie. Może i tak jest, ale kiedy wrócił, okazało się, że stracił 15 kilo przez rzyganie i sranie, bo złapał jakiegoś bakcyla i trzymało go przez 3 tygodnie. Facet normalnie ważył 75 kilo i przy prawie 2m wzrostu przypominał bardziej stracha na wróble, wyobraźcie sobie jak wyglądał gdy ważył 60 kilo.

Poszedł do lekarza, sprawdzili mu flaki, wyszło że zapalenie ma jakieś. Wszyscy współczuliśmy, bo nie jesteśmy psycholami. Poszedł do szefowej, ona ludzka kobitka, pozwoliła mu jeść przy pracy coby trochę ciała odzyskać, on ścisła dieta, kurczak, ryż, KMINEK (słoik na tydzień, jak to pachnie to wiecie). I się zaczęło.

W ciągu miesiąca odzyskał trochę wagi, po dwóch miesiącach wyglądał prawie normalnie, po trzech zupełnie normalnie. Zaczęły się Happy Meale z Maca, naprzemiennie z ze zdrowym ryżykiem i kurczaczkiem, 3 razy dziennie. Wiecie jak bardzo rozprasza osoba jedząca jedzenie z mikrofali w cichym, niewielkim biurze? BARDZO. Zawłaszcza mnie. 3 razy dziennie, cały rytuał. Wstaje. Idzie do lodówki. Wyciąga kurczaczka, deseczkę, kroi kurczaczka, bo przecież nie będzie się wysilał i gryzł, dodaje do ryżyku, ciap, ciap, miesza dokładnie, bardzo, bardzo dokładnie. I do mikrofali. Na minutę, potem wstaje i idzie zamieszać. Kolejna minuta. Potem niesie to do biurka, dodaje kminku (zapach skarpetek po wuefie - tak to dla mnie pachnie), ciap, ciap trzeba pomieszać.

I je. Powolutku, widelec, nożyk, niby pracuje (telekinetyczne oczywiście, bo obie rączki zajęte), troszkę na telefon spoziera i je. Oczywiście niemiłosiernie zgrzytając tymi sztućcami o talerz (NIENAWIDZĘ tego dźwięku). I je z otwartą gębą. Mam ochotę go zabić. 3 razy dziennie. A już totalne walenie w ch*ja to to, że gość robi sobie przerwy o 12:30 na jedzonko (o 13:00 mamy 30 min przerwy), o 13:25 wstaje i przygotowuje sobie kolejne jedzonko i je do 14:00-14:10, a potem o 16:25 kiedy o 17 kończymy robotę. Każdy posiłek trzeba popić, najlepiej wodą. Z butelki. Plastikowej. Pomiętej. I zamiast przechylić ją i poczekać aż woda wleci do gęby to on SSIE. A butelka strzela.

Mówiłem mu 5 razy żeby tego nie robił, dzisiaj kiedy znowu zaczął pić, po moim komentarzu obruszył się, że przecież on nic nie poradzi bo tak jest jak się wysysa wodę z plastikowej butelki. Bez słowa poszedłem do szafki i wyciągnąłem szklankę i walnąłem ją przed nim na blat. Chyba zrozumiał że są inne sposoby picia. Tzn. lobie tak myśleć. Bo pewnie zrobi to znowu jutro.

A my mamy zapie*dol i nadgodziny, bo gówniarz odkrył pomysł na to jak się nie narobić.

biuro

Skomentuj (23) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 176 (244)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…