Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
zarchiwizowany

#81634

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Na początek - mieszkam za granicą, będzie to miały większy związek z kolejnymi wyznaniami, ale zapragnęłam dodać tę drobną informację dla gwoli uściśnienia.

Dopadł mnie w końcu zaszczyt możliwości oglądnięcia najnowszego "dzieła" słynnego Patryka Vegi. Po długich wyczekiwaniach i poszukiwaniach w końcu znalazłam film gdzieś na samym dnie internetu (bardzo wiele stron z filmami w tym kraju jest zablokowane). Po 145 minutach spędzonych wpatrując się w ekran laptopa zapragnęłam poznać szerzej opinie, historie powstania i wszystko co związane jest z produkcją (oglądanie filmów jest czymś, co uwielbiam, i zawsze, dosłownie zawsze po skończonym seansie szukam informacji o tym filmie w internecie. Choćby to nawet "Barbie" było), co zaskutkowało wylądowaniem na kilku forach i stronach do tego przeznaczonych, gdzie ludzie, ukryci za pseudonimami sieją burze i negatywne opinie.

Film wzbudził wiele kontrowersji, wiele osób się oburzało, nie zgadzało. Powstało wiele negatywnych opinii, komentarzy, tematów. Kto oglądał i sam postanowił zajrzeć to wie. Powstało też kółko ludzi broniących tych, którzy nosili tytuł lekarza. Przez anonimową ścianę zjechali mnie z góry na dół za moją opinię i pragnęli przekonać, że przecież oni mają serce i nie są tacy jak zostali ukazani na ekranie. I wtedy przypomniała mi się ta historia.

Przepraszam za troszeczkę duży wstęp, jednak chciałam wam się jako tako przestawić i nakierować na sytuację, która skłoniła mnie do tego wyznania.

Idąc po właściwych torach, sytuacja wydarzyła się jakieś 10 może 11 lat temu. Mieścina mała, ludzie wszystkich znają i o wszystkim co się dzieje wiedzą. Doprowadziło to związkiem przyczynowo skutkowym do zakończenia tej historii do której dążę.
Mój brat jest bardzo spokojną osobą. Nigdy się nie denerwuje, nie szuka problemów. Miły, ogarnięty, poukładany. Miał niespełna 20 lat kiedy o 6 nad ranem zabrał samochód i wybrał się aby odebrać dziewczynę z pracy. Ot tak, z dobrego serca, bo coś go do tego nakłoniło. Jechał spokojnie, prędkość doskonale zachowana. I wtem, czego do dzisiaj nie potrafi wyjaśnić jak, inny samochód zajechał mu drogę. Lekko spanikowany zjechał na bok. Uderzył w barierkę, cudem. Pół metra wcześniej leżałby w głębokim rowie (bardzo głębokim, a to chyba nie nazywa się wtedy rów. Przepraszam, niepoinformowana jestem). Drugi samochód został stratowany przez tira z naprzeciwka.

Bratu nic się nie stało. Cały i zdrowy. Nawet mil ratownicy z karetki zajmowali się nim przez długi czas, uspokajali, sprawdzali stan zdrowia, i wszystko co powinni zrobić. Była to lekka stłuczka, otworzyła się poduszka powietrzna, lekkie otarcia od pasa. Nic nie wskazywało na to, że muszą zabrać go do szpitala, więc po prostu zapytali się go czy chce z nimi jechać czy chce wrócić do domu. Wrócił do domu, z uprzednio wypisanym skierowaniem aby zgłosić się na badanie jeśli coś będzie nie tak. Może to była jego głupota, może adrenalina na niego zadziałała, ale w tamtym momencie oprócz uczucia strachu nic mu nie było.

Trzy dni później pojawiły się wymioty i mocny ból głowy. Skierowanie mamy, jedziemy. Znaleźliśmy oddział. Na poczekalni nikogo, ok, będzie szybciej. Mama ze skierowaniem w ręce puka do pokoju lekarskiego.

[Pani Doktor] Tak?!
[Mama] Dzień dobry, my ze skierowaniem na badanie syna.
[PD] Da mi to pani!
[M] Proszę. Miał wypadek, kazali się zgłosić jeśli coś będzie nie tak.
[PD] Proszę poczekać 5 minut!

I zniknęła za drzwiami. Czekać to czekać. 5 minut nas nie zbawi. Siedzimy na tych niewygodnych krzesełkach, rozglądamy się dookoła. 5 minut przerobiło się na 20 minut. Mama znowu puka do pokoju.

[PD] Przecież mówiłam żeby poczekać!

W tym miejscu dodam, że mój ojciec jest nerwowym człowiekiem. Nie lubi czekać jeśli nie musi. Bardzo łatwo wybucha. Brat doskonale znając jego charakter po prostu... zaczął płakać przez całą sytuację wokół niego i za nic nie dało się go uspokoić. Ojca w tym momencie dopadła furia. Pierwszy raz w życiu usłyszałam tyle przekleństw wypowiedzianych przez jednego człowieka. W dodatku tak głośno, i jakby nie patrzeć, w szpitalu. (Śmialiśmy się ostatnio, że widocznie też powinniśmy wtedy wezwać karetkę do szpitala bo nikt się nim nie chciał zająć) Chyba podziałało, bo Szanowna Pani Doktor wyszła z pokoju po jakiejś minucie i z uśmiechem na ustach zabrała go w końcu na badanie. Wszystko było w miarę w porządku. Dostał jedynie jakieś leki, antybiotyki czy inne cuda i po kilku dniach mu się polepszyło. Dostał też kolejne skierowanie, aby wrócić po jakichś dwóch tygodniach żeby sprawdzić czy wszystko już z nim w porządku.

(Ja na prawdę przepraszam, że to takie długie jest! :( ) Wyciągając wnioski z wcześniejszej wizyty, wybraliśmy się do drugiego szpitala. Wchodzimy, no znowu nikogo, cud, miód i orzeszki. Mama wiedziona jakimś dziwnym uczuciem znowu puka. I wierzcie mi bądź nie, ale powstał między nią dokładnie takim sam dialog jak poprzednio. Kropka w kropkę. No nic. Może faktycznie wyjdzie po 5 minutach. Nie wyszła. Brat znowu zaczął płakać, rodzicie wpadli w furię, ja, mała dziewczynka siedziałam przestraszona i bałam się ruszyć. Tym razem ojciec nie zaczął drzeć się na pół szpitala. Zabrali roztrzęsionego syna i wyruszyli w podróż szukając dyrektora czy ordynatora szpitala, zostawiając mnie na tym krzesełku i kazali czekać.

Minęło kilka minut kiedy Szanowna Pani Doktor Habilitowana opuściła swoje królestwo. Rozgląda się i jej wzrok pada na mnie.

[SPDH] I gdzie jest ten chłopak?
[Ja] Co?
[SPDH] No gdzie jest ten chłopak co go mam zbadać?
[Ja] A rodzice go zabrali i poszli do szefa.
[SPDH] Do dyrektora?! A po co?!
[Ja] No bo pani nie chciała przyjść go zbadać ani z nim porozmawiać.
[SPDH] No ale jestem teraz i rozmawiam z Tobą.
[Ja] Ale mi rodzice zabronili rozmawiać z nieznajomymi.

I odeszłam. Zajęłam się swoimi sprawami a babsko widowiskowo trzasnęło drzwiami. Nie minęło dużo czasu, kiedy pojawiła się familia z dyrektorem na czele. Było trochę krzyków, a już po chwili brat został zabrany przez innego lekarza.

Jak mówiłam, wieści w mieście szybko się rozniosły. I wtem zaczęła działać solidarność mieszkańców, bo na wierzch zaczęło wypływać coraz więcej historii związanych z Szanowną Panią Doktor Habilitowaną. Okazało się, że kilkadziesiąt osób skarżyło się na nią, a o dziwo nerwica natręctw (żartuję!) mojego ojca przyczyniła się do rozpowiadania przez ludzi ich historii, które zaczęły trafiać do odpowiednich ludzi.

Końcem końców okazało się, że SPDH jest blisko spokrewniona z ordynatorem oddziału na którym pracowała. Szkołę ukończyła ledwo, była jedną z najgorszych uczennic, nikt nie chciał dać jej pracy ze względu na wyniki. SPDH przez swoje niechcenie przyjmowała może 3/4 pacjentów dziennie. Tych, którzy nie wzruszeni byle siedzieć i czekać nawet godzinę, aż raczy wyjść z pokoju lekarskiego. Uśmierciła dwójkę ludzi. Jednemu podała leki na które był uczulony (był dość stałym pacjentem szpitala, więc wystarczyło zajrzeć do jego kartoteki), a drugi miał wstrząśnienie mózgu. Siedział sam na tej poczekalni i po prostu zszedł. Tak jak siedział.

Wszystkie brudy wyszły, na nią i na ordynatora. Obydwoje zostali zawieszeni w prawach wykonywania zawodu i zwolnieni natychmiastowo. Z tego co wiem, to mieszkają teraz w jakiejś ruderze, nie mają pracy, w mieście ludzie obrzucają ich pełnymi nienawiści spojrzeniami.
I być może moja rodzinka przyczyniła się do tego. Siedzę teraz z bratem, pisząc tę historię, i niby się z tego śmiejemy, niby jesteśmy z siebie dumni, ale z drugiej strony włącza nam się człowieczeństwo i tak nam głupio, że przyczyniliśmy się do takiego rozwoju sytuacji. Chociaż nikogo teraz nie będzie w stanie uśmiercić, to jednocześnie, jakieś dziwne uczucie.

A co do Pani Doktor z pierwszego szpitala, skargi nie wnieśliśmy. Nadal tam pracuje. Kilka ludzi potwierdziło, że czasami musieli czekać, ale opinię ma dobrą. Może miała po prostu zły dzień, tak jak każdy. Może miała dość, bo przecież jest człowiekiem, nie maszyną. Dalej tam pracuje, ma się dobrze. Brat też.

Dążę do tego, że we wszystkim jest chociaż odrobina prawdy. Niestety. Zgadzam się z wizją Patryka Vegi (może nie odnośnie całego filmu), ale z tym, że czasem w takim szpitalu pojawi się człowiek bez serca, który po prostu będzie miał na pacjentów wywalone. I zanim ktokolwiek pojedzie mnie za moją opinię, cóż, nie wystawiam jej, po prostu dzielę się historią brata, Pani Doktor, Ordynatora (o którym można długo opowiadać), którą uważam za piekielną.

I przepraszam, jeśli jest długo. Lubię pisać, dlatego nie starałam się nawet skrócać swoich myśli.

słuzba_zdrowia

Skomentuj (1) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -5 (31)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…