Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#82848

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kuzyn miał w piątek usuwaną ósemkę. Ósemkę paskudną, muszę przyznać, nawet w czasopismach poświęconych chirurgii szczękowej rzadko widziałam tak obrzydliwie uformowane korzenie. Chirurg kazała mu przyjść z samego rana, bo taka robota "może potrwać", więc lepiej, żeby zabrać się do niego na świeżo.

Gdyby ekstrakcja ograniczyła się do przewidywanej dawki bólu i stresu, nie byłoby tej historii.

Wizyta zaczęła się z minimalnym, kilkunastominutowym poślizgiem. Do przeżycia. Kuzyn został znieczulony, znieczulony ponownie, dziąsła zostały nacięte, żeby odsłonić system korzeniowy, a sam ząb zaczął być rozwiercany. I tak wiercono ponad 90 minut, dokładając po drodze jeszcze raz znieczulenie.

W pewnym momencie stało się COŚ. Co konkretnie, kuzyn nie wie. Chirurg i jedną z pielęgniarek wywołano do jakiejś nagłej sytuacji. Druga pielęgniarka zaczęła go uspokajać, że to potrwa tylko kilka chwil, potem lekarka wróci, dokończy zabieg i wszystko będzie dobrze.

Po ponad 40 minutach wywołano także drugą pielęgniarkę. Z kuzynem miał zostać jakiś młody facet (pielęgniarz, praktykant, czort wie), ale zmył się po kilku chwilach, mówiąc, że zaraz wróci, tylko sprawdzi, co z tamtymi. Nie wrócił w ogóle.

Następna osoba - nie lekarka, nie żadna z dwóch pielęgniarek asystujących przy zabiegu - pojawiła się po ponad dwóch godzinach. Była BARDZO zdziwiona, że kuzyn jeszcze jest w gabinecie, ba, że siedzi w fotelu. Wszyscy myśleli, że "ktoś" już go opatrzył i mu przekazał, że może iść do domu, bo lekarka dzisiaj już do niego nie wróci. No, ale skoro jeszcze siedzi, to ona (znaczy się osoba, która weszła), postara się coś zaraz załatwić.

Taaak. Pacjent z rozwalonym trzonowcem, rozpapranymi dziąsłami, słowem - z bolącą jak jasna cholera, otwartą raną tuż przy stawie żuchwowym miał się chyba sam oczyścić, pozszywać, opatrzyć, wypisać L4, receptę na środki przeciwbólowe (paracetamolem takiego bólu się nie zabije), uzupełnić dokumentację, a po wszystkim jeszcze iść i przeprosić za to, że żyje.

Wyjaśniam detalicznie: w takim stanie nie można mówić. Nie można krzyczeć. Nie można w ogóle używać głosu poza pierwotnymi jękami, które zna chyba każdy, kto trafił na rozmownego stomatologa, zadającego pytania o wakacje podczas grzebania pacjentowi w jamie ustnej. Jedyny sposób komunikacji z najbliższym otoczeniem to co najwyżej rzucanie przedmiotami znajdującymi się w zasięgu ręki, kopanie w fotel dentystyczny i wycie. Nie ma jak protestować, bronić się, powoływać na przepisy, nie ma nawet jak wstać i iść do toalety. Co lepsze, nie można nawet zamknąć ust... Człowiek jest zdany na łaskę kogoś, kto przyjdzie i go uratuje.

Po - jak relacjonował kuzyn - bardzo długim czekaniu, z pewnością dłuższym niż godzina, pojawił się jakiś inny chirurg, podał biedakowi kolejne znieczulenie i dokończył zabieg. Zeszło mu, bo bił się z tą ósemką kolejne 2 godziny, zszywał już trzęsącą się z wyczerpania dłonią.

7 godzin w jednej pozycji, z rozdziawioną, unieruchomioną chyba tylko siłą woli żuchwą, a w niej raną, bez możliwości choćby wysikania się, przepłukania gardła, niczego. Kiedy wczoraj o tym usłyszałam, nie chciało mi się wierzyć. Większość wieczoru spędziłam z kuzynostwem na pisaniu personalnej i instytucjonalnej skargi oraz szkicowaniu pozwu. A w piątek planuję wybrać się razem z kuzynem na zdjęcie szwów i kontrolę do przeprofesjonalnej "pani doktor".

Mam nadzieję, że hasło "oskarżamy panią o stosowanie tortur medycznych przez zaniechanie uśmierzania bólu po niedokończonym zabiegu" uruchomi u niej te szczątki mózgu, które musiały się wykształcić, skoro nie umarła przed urodzeniem.

Skomentuj (32) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 241 (257)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…