Pod wpływem historii o Kindze. Miał być komentarz, ale wyszła powieść.
Kończyłam właśnie ósmą klasę SP, nadszedł czas wyboru szkoły średniej.
Już w siódmej klasie wspominałam coś o zawodówce ogrodniczej (była w naszym mieście, a zawód nie taki zły) ale uświadomiono mi, że po zawodówce nie będę miała matury, a mama chce żebym poszła na studia! Ja mam się kształcić!
Dobra, brak matury i mnie odstraszył. No to może technikum krawieckie? Jest niedaleko, cztery stacje pociągiem... A to też mnie interesuje...
Jakie technikum, gdzie technikum! Ja na studia mam iść! Ja mam się kształcić!
Wykształcenie kierunkowe kazano mi wybić sobie z głowy, ogólniak i tylko ogólniak!
Człowiek młody był, głupi, uważał że rodzice wiedzą lepiej. Uległam.
No to jak ogólniak, to ja składam papiery do tego w naszym mieście (chodziłam do zespołu szkół, SP+LO). Nie będzie dojazdów, znam połowę kadry, pół mojej klasy tam idzie...
Nie, to musi być szkoła w Warszawie! Koniecznie! Ale mam wybrać taką, żeby mieć blisko do dworca.
Wywiad wśród kolegów, wertowanie pożyczonego informatora... Wytypowałam dwie szkoły, obie ogólnokształcące. Obie oferowały klasę matematyczno-informatyczną, którą wolałam od ogólnokształcącej. Z czego wolałam tę pierwszą, bo jak się okazało, szli tam wszyscy klasowi prymusi. (Tak, należałam do tego grona, stopnie nie stanowiły problemu)
Idę do mamy i mówię:
- Mamo, ja to się chyba zdecyduję na Hoffmanową.
- A to tam masz najbliżej? Pokaż plan!
Plan stolicy na stół, pokazuję:
- No zobacz, wysiądę na Śródmieściu, przejdę tędy, tu jest przejście podziemne i już jestem na właściwej ulicy. A szkoła jest tu.
Serio, droga była tak strasznie skomplikowana, że dziesięciolatek by ogarnął.
Mama się zastanawia, zastanawia i w te słowa rzecze:
- A koło mojej pracy też jest liceum. Żeromskiego. Gdzie to będzie?
Sprawdzam adres, pokazuję na planie.
- No! Do Żeromskiego bliżej będziesz miała! Tylko wyjdziesz z dworca i już będziesz! A tam to na pewno zabłądzisz!
- Ale do Hoffmanowej idą ludzie z mojej klasy, a do Żeromskiego nikt znajomy się nie wybiera...
- I dobrze! Mają na ciebie zły wpływ! Nauczyli cię matce się sprzeciwiać!
Wysunęłam ostatni argument:
- Chłopaki mówią, że w Żeromskim jest strasznie ciężko, klasa mat-inf ma ułożony autorski program i podobno połowa osób nie zdaje do drugiej klasy...
Mamie załączył się już tryb "ustawić gówniarę do pionu".
- ALE MNIE NIE INTERESUJE, CO MÓWIĄ TWOI KOLEDZY! ZŁOŻYSZ PAPIERY DO ŻEROMSKIEGO I TYLKO DO ŻEROMSKIEGO! BO JA TAK MÓWIĘ! NIE ZASZKODZI CI, JAK CIĘ TROCHĘ UTEMPERUJĄ! MATKI SIĘ TRZEBA SŁUCHAĆ!
Dobra, niech już będzie ten Żeromski...
W ten sposób, przez osobę, która nie zrobiła wcześniej ŻADNEGO wywiadu na temat szkoły do której posyła dziecko, dostałam się do liceum ogólnokształcącego, klasy matematyczno-informatycznej... Z rozszerzonym angielskim. W SP miałam niemiecki.
Program pod wszystkimi względami był wyśrubowany pod największe nastoletnie mózgi, przyzwyczajone do ciężkiej pracy. Mojemu mózgowi może niewiele brakowało, ale nigdy nie musiałam się uczyć. Wszystko łapałam w lot.
Teraz już nie było tak łatwo. Ciągłe problemy w szkole przełożyły się oczywiście na atmosferę w domu. Nagle stałam się czarną owcą, zakałą rodziny i powodem do wstydu.
Poprawka z angielskiego na koniec roku była tylko gwoździem do trumny.
Po zaliczonej poprawce przeniosłam się do innego liceum, już nie z pierwszej setki. Znów byłam wśród najlepszych, znów dawałam korepetycje słabszym uczniom. Mamie wciąż nie pasowało, ciągle mi wypominała, że w tamtej szkole nie dałam rady. Maturę zdałam z dobrym wynikiem, droga na studia otwarta...
Postudiowałam jeden semestr. Potem zmieniono zasady przyznawania świadczeń alimentacyjnych i okazało się, że alimenty na dorosłe dziecko uczące się (poniżej 26 roku życia) przysługują tylko wtedy, jeśli to dziecko jest niepełnosprawne. Tak, był taki okres, kiedy tak było.
I właśnie wtedy mama mi powiedziała, że jak mi się studiować zachciało, to mam się sama utrzymać i że są tacy, co łączą studia z pracą zawodową...
A mnie zabrakło już sił na pytanie: "Komu tu się studiów zachciało?"
Mogłam mieć zawód. Ogrodnik albo krawcowa, raczej krawcowa. Zły zawód? Mało przyszłościowy? A drogi na studia by mi to nie zamknęło...
Jak dla mnie zabrakło tutaj konfrontacji życzeń mojej mamy z rzeczywistością. Takiego "ale czy to się uda?". Coś sobie wymyśliła, a moim obowiązkiem było to spełnić. A jak nie dałam rady, to była oczywiście moja wina, no bo przecież nie jej!
Kończyłam właśnie ósmą klasę SP, nadszedł czas wyboru szkoły średniej.
Już w siódmej klasie wspominałam coś o zawodówce ogrodniczej (była w naszym mieście, a zawód nie taki zły) ale uświadomiono mi, że po zawodówce nie będę miała matury, a mama chce żebym poszła na studia! Ja mam się kształcić!
Dobra, brak matury i mnie odstraszył. No to może technikum krawieckie? Jest niedaleko, cztery stacje pociągiem... A to też mnie interesuje...
Jakie technikum, gdzie technikum! Ja na studia mam iść! Ja mam się kształcić!
Wykształcenie kierunkowe kazano mi wybić sobie z głowy, ogólniak i tylko ogólniak!
Człowiek młody był, głupi, uważał że rodzice wiedzą lepiej. Uległam.
No to jak ogólniak, to ja składam papiery do tego w naszym mieście (chodziłam do zespołu szkół, SP+LO). Nie będzie dojazdów, znam połowę kadry, pół mojej klasy tam idzie...
Nie, to musi być szkoła w Warszawie! Koniecznie! Ale mam wybrać taką, żeby mieć blisko do dworca.
Wywiad wśród kolegów, wertowanie pożyczonego informatora... Wytypowałam dwie szkoły, obie ogólnokształcące. Obie oferowały klasę matematyczno-informatyczną, którą wolałam od ogólnokształcącej. Z czego wolałam tę pierwszą, bo jak się okazało, szli tam wszyscy klasowi prymusi. (Tak, należałam do tego grona, stopnie nie stanowiły problemu)
Idę do mamy i mówię:
- Mamo, ja to się chyba zdecyduję na Hoffmanową.
- A to tam masz najbliżej? Pokaż plan!
Plan stolicy na stół, pokazuję:
- No zobacz, wysiądę na Śródmieściu, przejdę tędy, tu jest przejście podziemne i już jestem na właściwej ulicy. A szkoła jest tu.
Serio, droga była tak strasznie skomplikowana, że dziesięciolatek by ogarnął.
Mama się zastanawia, zastanawia i w te słowa rzecze:
- A koło mojej pracy też jest liceum. Żeromskiego. Gdzie to będzie?
Sprawdzam adres, pokazuję na planie.
- No! Do Żeromskiego bliżej będziesz miała! Tylko wyjdziesz z dworca i już będziesz! A tam to na pewno zabłądzisz!
- Ale do Hoffmanowej idą ludzie z mojej klasy, a do Żeromskiego nikt znajomy się nie wybiera...
- I dobrze! Mają na ciebie zły wpływ! Nauczyli cię matce się sprzeciwiać!
Wysunęłam ostatni argument:
- Chłopaki mówią, że w Żeromskim jest strasznie ciężko, klasa mat-inf ma ułożony autorski program i podobno połowa osób nie zdaje do drugiej klasy...
Mamie załączył się już tryb "ustawić gówniarę do pionu".
- ALE MNIE NIE INTERESUJE, CO MÓWIĄ TWOI KOLEDZY! ZŁOŻYSZ PAPIERY DO ŻEROMSKIEGO I TYLKO DO ŻEROMSKIEGO! BO JA TAK MÓWIĘ! NIE ZASZKODZI CI, JAK CIĘ TROCHĘ UTEMPERUJĄ! MATKI SIĘ TRZEBA SŁUCHAĆ!
Dobra, niech już będzie ten Żeromski...
W ten sposób, przez osobę, która nie zrobiła wcześniej ŻADNEGO wywiadu na temat szkoły do której posyła dziecko, dostałam się do liceum ogólnokształcącego, klasy matematyczno-informatycznej... Z rozszerzonym angielskim. W SP miałam niemiecki.
Program pod wszystkimi względami był wyśrubowany pod największe nastoletnie mózgi, przyzwyczajone do ciężkiej pracy. Mojemu mózgowi może niewiele brakowało, ale nigdy nie musiałam się uczyć. Wszystko łapałam w lot.
Teraz już nie było tak łatwo. Ciągłe problemy w szkole przełożyły się oczywiście na atmosferę w domu. Nagle stałam się czarną owcą, zakałą rodziny i powodem do wstydu.
Poprawka z angielskiego na koniec roku była tylko gwoździem do trumny.
Po zaliczonej poprawce przeniosłam się do innego liceum, już nie z pierwszej setki. Znów byłam wśród najlepszych, znów dawałam korepetycje słabszym uczniom. Mamie wciąż nie pasowało, ciągle mi wypominała, że w tamtej szkole nie dałam rady. Maturę zdałam z dobrym wynikiem, droga na studia otwarta...
Postudiowałam jeden semestr. Potem zmieniono zasady przyznawania świadczeń alimentacyjnych i okazało się, że alimenty na dorosłe dziecko uczące się (poniżej 26 roku życia) przysługują tylko wtedy, jeśli to dziecko jest niepełnosprawne. Tak, był taki okres, kiedy tak było.
I właśnie wtedy mama mi powiedziała, że jak mi się studiować zachciało, to mam się sama utrzymać i że są tacy, co łączą studia z pracą zawodową...
A mnie zabrakło już sił na pytanie: "Komu tu się studiów zachciało?"
Mogłam mieć zawód. Ogrodnik albo krawcowa, raczej krawcowa. Zły zawód? Mało przyszłościowy? A drogi na studia by mi to nie zamknęło...
Jak dla mnie zabrakło tutaj konfrontacji życzeń mojej mamy z rzeczywistością. Takiego "ale czy to się uda?". Coś sobie wymyśliła, a moim obowiązkiem było to spełnić. A jak nie dałam rady, to była oczywiście moja wina, no bo przecież nie jej!
Rodzina
Ocena:
250
(284)
Komentarze