Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#88243

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Polscy Janusze biznesu. Wpis to zbiór najbardziej januszowatych i patologicznych praktyk polskiego biznesu, z jakimi albo osobiście miałem do czynienia, albo pośrednio usłyszałem o nich od współpracowników.

Najpierw przydługi, ale konieczny wstęp. Pracuje obecnie w firmie, która robi pewne, nie wchodząc w szczegóły, rzeczy. Chodzi o urządzenia dla przemysłu, warsztatów i innych instytucji, oferujemy zarówno pojedyncze maszyny, jak i kompleksowe rozwiązania technologiczne. Nasi klienci często decydują się na montaż kupowanego urządzenia, oferujemy zrobienie przeprowadzenie montażu tak, że instalacja w żaden sposób nie zakłóca działania zakładu klienta, a udział jego pracowników jest minimalny. Cały proces musi odbyć się w bardzo płynny sposób, również dlatego, że zwiększa to nasze szanse na podpisanie kontraktu na serwis urządzeń, umowy takie stanowią sporą część naszych zysków i dają stabilność finansową.

Montaż robią nasi, zatrudnieni na stałe, fachowcy, stale współpracujemy też z biurem projektowo – budowlanym – często instalacja wiąże się ze sporymi zmianami w konstrukcji budynku klienta. Nie opłaca nam się jednak zatrudniać ekipy budowlanej, a że działamy w całej Polsce, to kierownik ekipy ma do pewnego stopnia wolną rękę w wyborze lokalnych podwykonawców. Dla historii kluczowy jest jeszcze jeden szczegół. Od podwykonawców wymagamy szczególnej staranności, ale płacimy zdecydowanie ponad stawki rynkowe. Przed podpisaniem umowy podwykonawca przedstawia nam kosztorys, który zazwyczaj jest akceptowany, jeżeli coś wyjdzie „w praniu”, to też nie ma problemu z uzupełnieniem umowy o odpowiedni aneks. Bezwzględnym wymogiem umowy z podwykonawcą jest też przestrzeganie prawa pracy, co wynika z czystego pragmatyzmu - wypadki i wizyty PIP to opóźnienia i koszty wizerunkowe. Większość kosztów montażu i tak ponosi klient, a przy cenie kupowanych urządzeń sięgającej czasem kilkunastu milionów złotych, cena montażu jest pomijalna. Zaczynamy:

1. Pracownicy zatrudnieni na czarno. Wcześniej głównie zza dalekiej wschodniej granicy, w czasie epidemii nieco więcej Polaków. Często na fikcyjnej umowie, to znaczy, że pracownik podpisuje jeden egzemplarz, który pracodawca trzyma w razie „W”, a rzeczywistość toczy się swoim trybem. Praca po 14 godzin, brak pozwolenia na pracę czy brak ubezpieczenia to też chleb powszedni. Dodam tylko, że koszty pracy podwykonawca zawiera w wysyłanym przez nas kosztorysie i jeżeli odpowiednio uzasadni ich wysokość, zaakceptowana zostanie w zasadzie każda kwota. Spotykane głównie na prowincji.

2. Trzeba było oczyścić magazyn materiałów produkcyjnych, małe zlecenie na jeden dzień. Przejścia wąskie, wózków widłowych brak. Zatrudniona firma wysłała do noszenia 15 kilogramowych worków z granulatem m.in. dwie panie w ciąży. Z czego jedna była w 7 miesiącu. Innym razem żona podwykonawcy, również w widocznej ciąży, raźno zdejmowała starą farbę rozpuszczalnikiem przemysłowym, za całą ochronę miała rękawiczki i maseczkę chirurgiczną.

3. Zlecenie realizowane całkiem niedawno, klient zażyczył sobie testów na COVID raz na tydzień u całej ekipy, oczywiście zostało to uwzględnione w cenie montażu. Zasadności żądania nie będę komentował – klient płaci, to wymaga. Nasz podwykonawca był wielce zdziwiony, że my tych testów nie fałszujemy, oferował, że jego syn może łatwo zrobić to także dla nas, jeżeli nie potrafimy skorzystać z prostego programu graficznego.

4. Praca na wysokości, takie solidne 4 piętra – podwykonawca był wielce zdziwiony, że uprawnienia muszą mieć wszyscy, a nie tylko jedne członek ekipy. Co ciekawe w kosztorysie nie zapomniał już tego uwzględnić.

5. Sytuacja, która skończyła się wypadkiem: piła do kafelków, gdzie uchwyt trzymający tarczę pękł z powodu korozji(!), a ostrze przecięło pracownikowi podwykonawcy kolano na pół.

6. Podwykonawcą była całkiem spora lokalna firma budowlana, która pojawiła się z własnym dźwigiem. Praca polegała na podnoszeniu stosunkowo lekkich paneli na ściany, nieoczekiwanie okazało się, że główny panel, na samą górę, to jedna część i waży 10 razy więcej, niż te mniejsze. Obsługa dźwigu odmówiła dalszej pracy, mówiąc, że chodź teoretycznie maszyna powinna spokojnie podnieść taki ciężar, to ze względu na nieważne od 8 lat badania techniczne, oni nie będą ryzykować życia kolegów.

7. Ekipa miała postawić ściankę działową, 4 tych murarzy było. O 10 rano, jak ich wezwana policja na dmuchanie wzięła, to żaden nie miał poniżej 2 promili. Ponoć jednym z nich był nasz podwykonawca i przekonywał policjantów, że jako właściciel firmy, może pracować w jakim tylko stanie chce.

8. Na hali produkcyjnej trzeba było nosić maski przeciwgazowe, takie z filtrami i innymi bajerami. Januszowaty podwykonawca został o tym poinformowany i zażyczył sobie 2 tysiące za maski dla 3 pracowników, kierownik naszej ekipy stwierdził, że płacimy, bo cena rynkowa taka właśnie jest. Tylko pracownicy naszego geniusza biznesu pojawili się w maskach lakierniczych i goglach przeciwpyłowych!

9. W rozmowach z naszymi pracownikami wyszło, że panowie ze wschodu na czas trwania prac u naszego klienta zostali zakwaterowani w pobliżu, żeby nie dojeżdżać codziennie 150 kilometrów. Zakwaterowani w blaszanym baraku, gdzie janusz biznesu wsadził kilka piętrowych łóżek, w kącie prysznic i kibel, do ogrzewania piecyk na węgiel, bo farelka za dużo prądu ciągnie. Tylko kibel pękł, bo był listopad i nad ranem w baraku był już mróz.

10. Podwykonawca miał też kupić farbę, dostał dokładne minimalne parametry jakie miała spełniać. Jeden z członków naszej ekipy montującej przyłapał malarzy, jak przelewali do oryginalnych opakowań najtańszą marketową śnieżkę, różnica na litrze wynosiła pięciokrotność ceny oryginału.

11. Inna historia malarska: dwóch panów z którymi podpisano umowę, miało pomalować ściany, farba miała być jakaś odporna na czynniki chemiczne, a przy tym sama w sobie bardzo trująca. Ponoć panowie najpierw zdobyli uznanie naszej ekipy, bo na doborze materiałów znali się znakomicie, tylko później zaczęli malować urządzeniem natryskowym własnej produkcji, co skończyło się wizytą zakładowej straży pożarnej w skafandrach kwasoodpornych, bo malarze odpalili wszelkie możliwe czujniki skażenia.

Cynicznie rzecz ujmując, wymogi dyktowane przez naszą firmę w dużej mierze nie wynikają ze względów humanitarnych. My chcemy po prostu robić interesy, tak żeby nasz klient był zadowolony, a firma przynosiła zysk, bo zysk = premia; nasi podwykonawcy też mają możliwość zarobienia, ale często instynkt cwaniakowania pozostaje silniejszy.

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 169 (175)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…