Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Fantagiro

Zamieszcza historie od: 22 stycznia 2015 - 1:37
Ostatnio: 30 grudnia 2019 - 3:51
  • Historii na głównej: 1 z 2
  • Punktów za historie: 400
  • Komentarzy: 29
  • Punktów za komentarze: 158
 

#75215

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Ojciec roku.
Wsiadam do autobusu i od razu zauważam jego.
Siedzi razem ze swoim kilkuletnim synem i szarpie się z nim. Wyrywa mu butelkę, naśmiewa się z niego. a dzieciak piszczy i błaga ojca by dał mu się napić. W końcu udaje mu się odebrać butelkę i się napić. Autobus jedzie dalej. Po kilku przystankach między chłopcem, a ojcem wywiązuje się mniej więcej taka rozmowa:

Ch- Tato chce mi się siku.
T- <cisza>
Ch- Tato siku.
T- TRZYMAJ!
Ch- Tato ja nie wytrzymam.
T- <cisza>
Ch- Już nie mogę, wysiądźmy. Ja już muszę.
T- Nie, jedziemy do końca.
Ch- Ale tato, ja nie wytrzymam.
T- MASZ TRZYMAĆ!

Kilka przystanków trwała cisza. Było już blisko ostatniego przystanku i chłopiec oświadczył ojcu, że nie wytrzymał i zsikał się w spodnie i na siedzenie. Ojciec zrobił się czerwony ze złości, ale widząc minę moją i innych pasażerów nie odezwał się słowem.
Podałam młodemu chusteczki (raczej niewiele pomogły) i podniosłam na duchu mówiąc, że nic się nie stało i każdemu może się zdarzyć. Mam tylko nadzieję, że tatuś roku oszczędził potem dziecku awantury.

Nie ogarniam jak można tak potraktować dziecko? Przecież kilkuletnie dzieci nie potrafią wstrzymywać tak jak dorośli. Czemu nie wysiadł i nie wysadził dzieciaka nawet na trawę za przystankiem? Przecież autobusy w tym miejscu jeżdżą co chwilę. Oszczędził by sobie nerwów, a dziecku wstydu.

autobus

Skomentuj (28) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 169 (235)
zarchiwizowany

#64448

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
O współlokatorce, pomidorach i o tym jak wydaje nam się, że kogoś znamy.

Historie o piekielnych współlokatorach przypomniały mi moją współlokatorkę z którą wytrzymałam 4 miesiące.
Nazwijmy ją Jola.
Mieszkałyśmy kiedyś rok razem w centrum dużego miasta. Małe mieszkanie studenckie a w nim 5 osób. O idealny porządek trudno i często ciężko było dojść kto zostawił po sobie bałagan. Nie było jednak tragicznie. Potem Jola wyprowadziła się do koleżanki z pracy a kilka miesięcy później rozstałam się z chłopakiem. Też się wyprowadziłam. Znalazłam fajną pracę z mieszkaniem w spokojej, zielonej dzielnicy. Mieszkanie było duże. Ogromny salon + 2 pokoje. Mieszkać samej w tak dużym i pustym mieszkaniu nie chciałam. Porozmawiałam z szefową i zgodziła się na kolejnego lokatora. Zostawiła mi wolną rękę z kim będą mieszkać. Uzgodniłyśmy tylko kwotę śmiesznie niską. Pierwsza myśl - Jola, akurat szukała pokoju. Posprzeczała się z koleżanką i musiała się wynieść.
Nie chciałam mieszkać z kimś totalnie obcym. Na starym, mieszkaniu trafił mi się przypadek dziewczyny co przez tydzień nie myła się, nie przebierała i spała w łóżku ze wszystkimi papierkami po batonikach i chipsach, które jadła. Gadała o 2 w nocy na skype bez słuchawek podczas gdy współlokatorka z pokoju próbowała spać. Inna wiecznie się podobno uczyła oglądająć seriale, telenowele brazilijskie i inne realityshow. Każdy kto słuchał akurat muzyki nie mógł jej wtedy przeszkadzać i musiał na słuchawkach podczas gdy ona oglądała swoje filmiki na głośnikach.
Wolałam nie ryzykować.
Jolę znałam, lubiłam i już kiedyś razem mieszkałyśmy. Była sprawdzona, nie wykazywała odchyleń od normy.
Ucieszyła się. Ja w sumie też. Wprowadziła się 2 tygodnie po mnie. Na początku było nieźle. Wspólne wieczory przy kawce i plotach. W tym samym czasie zaczęłam spotykać się z moim obecnym chłopakiem. Z dnia na dzień zaczęłam mniej czasu spędzać w domu. Doszło do tego, że właściwie nie nocowałam w domu. Wpadałam po pracy przebrać się, wstawić pranie i spakować się. To co zastawałam w domu nie było już takie fajne.
Nie wyniesione śmieci, piach w całym mieszkaniu (chodziła w butach po domu). Brudne ciuchy, w tym brudna bielizna rozrzucona po całym mieszkaniu, 10 par butów (a szafka pusta) uniemożliwiająca swobodne wejście do mieszkania, stos brudnych, gnijących naczyń w zlewie i totalny brak czystych naczyń. Nie wspomnę o kwitnącej żywności w lodówce. Kurtkę potrafiła zostawić na stole lub fotelu choć wchodząc do mieszkania mijała wieszak. Początkowo myślałam, że wyjechała a spieszyła się. Trochę sobie marudziłam i mój luby to wysłuchiwał. Marudziłam ale mieszkanie ogarniałam. Poczuwałam się do sprzątania, współdzielenia kosztów środków czystości.
Dodam, że sama idealnym czyściochem nie jestem i nie wymagałam od niej by wszystko było sterylne. Chcialam jedynie by po sobie sprzątała i żebym miała choć jeden talerz, kubek czysty jak będę chciała zjeść lub się czegoś napić.
Z czasem zaczęłam się częściej pojawiać w domu i bałagan zaczynał mi co raz bardziej doskwierać. Wstyd było kogokolwiek do domu przyprowadzić. Jeśli już miałam gości, to musiałam pędzić do domu 2-3 h wcześniej i sprzątać. Nie było możlwiości wrócić z pracy i odpoczywać. Zawsze było coś. Brakowało tylko by nasrała na środku.
W końcu nie wytrzymałam i pewnego wieczoru porozmawiałam z nią spokojnie. O dziwo przepraszała i obiecywała, że się poprawi. Tłumaczyła sie pracą i ja nawet rozumiałam, bo w sumie zmiany miała po 12h. Nawet było mi jej tyrochę szkoda.
Poprawa była. Dziweczyna się ogarnęła, ale na krótko.
W międzyczasie mój chłopak prawie zamieszkał z nami. Póki nie mieszkał z nami oficjalnie nie wtrącał się. Po mniej więcej 2-3 tygodniach bałagan, który Jola rozsiewała wokół siebie znów był taki sam.
Doszło do tego, że w domu zaczynało śmierdzieć.
Pewnego wieczoru wróciliśmy od znajomych i zastaliśmy w domu syf jakiego chyba jeszcze nie widziałam nigdy. Joli w domu nie było. Kurtka, zakupy, ciuchy leżały na kanapie. Jak zwykle tona piachu na podłodze. Lakiery do paznokci, brudne waciki, patyczki na stoliku w salonie. Zlew wyglądał jak chlew. Garnki niektóre namoczone ale pleśń rosła w nich już duża. Smród! Mój chłopak nie wytrzymał. Złapał jej rzeczy, które się nawinęły i zanióśł jej do pokoju. Dołączyłam do niego. W sumie wynieśliśmy wszystko co jej łącznie z brudnymi naczyniami i garnkami do jej pokoju. Potem spakowaliśmy się i pojechaliśmy do niego na noc.
Następnego dnia wróciłam do domu i między mną a Jolą wywiązała się krótka rozmowa:

Ja - Dlaczego zostawiłaś taki syf w domu? Przecież Cię prosiłam. Nie mieszkasz tu sama.
Jola - A ty dlaczego nie schwałaś moich zakupów do lodówki tylko wyniosłaś mi do pokoju?
Ja - (oczy jak pięciozłotówki i odebrało mi mowę)
Jola - ... bo wiesz położyłaś mi pomidory na łóżu i jak wróciłam, to na nich usiadłam i ubrudziłam sobie całą pościel.
Nie wytrzymałam ze śmiechu.

Dałam jej kolejną szansę. Znowu się poprawiła, też na krótko.
2 tygodnie później kazałam jej się wyprowadzić.
Też było ciekawie, bo jak podziekowałam jej za mieszkanie razem, to usłyszałam, że to nie moje mieszkanie i nie ja decyduje. Zabawne, bo ona nigdy nawet właścicielki na oczy nie widziała.
Dzień po wyprowadzce Joli wprowadziła sie inna moja koleżanka.
Tu był jednak strzał w 10! Lepszej współlokatorki nigdy nie miałam i mieć nie będę. Niestety wyprowadziła się po roku do chłopaka. Mieszkamy sobie teraz z chłopakiem we dwoje i jest nam dobrze. Koniec z współlokatorami.

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 71 (325)

1