Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Hitokiri

Zamieszcza historie od: 16 lutego 2011 - 22:57
Ostatnio: 20 lipca 2016 - 23:27
O sobie:

Bu! :)

  • Historii na głównej: 4 z 16
  • Punktów za historie: 3203
  • Komentarzy: 322
  • Punktów za komentarze: 1778
 

#48641

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Koleżankę w pracy podejrzewano o zażywanie narkotyków i wzięto na testy. Oczywiście, testy nic nie wykazały.

Wiadomo za to skąd to podejrzenie: pewna "życzliwa" osoba poszła do menadżera i powiedziała, że X na pewno coś bierze, bo to jest niemożliwe, żeby pracować z tak dobrymi wynikami i być takim chudym.
Tak, koleżanka pracowita i w dodatku z tych osób, które jedzą za dwóch i nie tyją.

pracunia moja kochana polacy w anglii

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 617 (705)

#38862

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mieszkam w UK i ostatnio zmieniłam pracę. Pierwszego dnia mieliśmy szkolenie "teoretyczne" – oglądaliśmy prezentacje, a Anglik opowiadał nam o firmie i o panujących w niej zasadach. Wszyscy grzecznie siedzieliśmy i uważnie słuchaliśmy co trener mówi, starając się nie usnąć.

Po części teoretycznej przyszedł czas na test. Usiadłam przy stoliku z dwiema Łotyszkami, szybko odpowiedziałam na pytania, one także i pogrążyły się w rozmowie, w swoim języku. Anglik, gdy zauważył, że skończyłyśmy, podszedł do nas i zabrał testy. Nastąpiła krótka chwila kulturalnej rozmowy, już po angielsku i w pewnym momencie pada słówko "excellent".

- A jak to jest po łotewsku? - spytał Anglik.
(tu pada odpowiedź, której nie zapamiętałam)
- Bardzo ładnie. A wiecie, jak pytałem o to samo Polaków, to mi powiedzieli, że "zajebiście". I to dziewczyna mi to powiedziała! Ale to jest brzydkie słowo, teraz już wiem.
Dziewczyny zaczęły się śmiać, a mnie zrobiło się autentycznie głupio. Chociaż przyznam, że bardzo ładnie go Polacy nauczyli wymawiać to słowo, prawie nie było słychać akcentu.

Kilka godzin później, szkolenia ciąg dalszy. Anglik opowiada jak dbać o kręgosłup i jak np. podnosić kartony, żeby nie narazić pleców na ból. W rękach trzyma plastikową imitacje kręgosłupa, taką jaką zapewne używają studenci medycyny. Ja staram się nie zasnąć.

- ...no i widzicie, to są nerwy. One przekazują impulsy do mózgu i to dzięki nim, odczuwamy między innymi ból. Najczęściej boli dolna, albo górna część pleców, dlatego pamiętajcie, że jak będziecie coś podnosić, róbcie to prawidłowo. Ludzie często o tym zapominają, dlatego często narażają się na ból. "K*rwa" - jak usłyszycie, że Polacy tak mówią, to znaczy, że zrobili coś źle i bolą ich plecy.

I kto mówił, że Anglicy nie znają polskiego...

zagranica praca

Skomentuj (30) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 820 (896)
zarchiwizowany

#39130

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia kabukimono http://piekielni.pl/39117 przypomniała mi sytuacje, która przydarzyła się mojemu Narzeczonemu i naszym kilku znajomym.

Dziś opowieść o tytule: "Jak się zwalnia pracownika." Długo będzie.

W Anglii, w mieście w którym mieszkam jest pewna Firma. Pracują tam sami mężczyźni: stolarze, spawacze, hydraulicy, elektrycy, malarze itd. Co najważniejsze – Firma oferowała dobre stawki i stabilne zatrudnienie bez agencji pracy. W dodatku praca była przez cały tydzień (wiele agencji nie może tego zaoferować na dzień dobry), czasami też w soboty.

Narzeczony dostał się do Firmy, za nim aplikacje wysłało kilku jego znajomych, którzy się dostali. Praca dobra, Narzeczony zadowolony, bo jako stolarz z zamiłowania i wykształcenia może robić to co lubi, pieniądze też dobre, w dodatku na jego stanowisku robił też pewien Anglik – Jimmy, w jego wieku. Jimmy, który był wygadany, nie mógł ścierpieć tego, że Narzeczony nie zna "lengłydża", więc się uparł, że go nauczy, żeby mieć z kim rozmawiać w czasie pracy. Muszę przyznać, że dobrze go nauczył.

Tak minęło osiem miesięcy. Firma wreszcie zakończyła duuuuże zamówienie, które realizowała przez cały ten okres. I zaczęły się zwolnienia. Opiszę dwa przypadki.

1) Na początek opiszę jak zwolnili kumpla.

Jako, że praca w Firmie bywała ciężka, często zdarzało się, że pracowników bolały plecy. Kumpla też to nie ominęło. Pewnego dnia zadzwonił więc do pracy, do biura. Tam pracowała pewna Polka, która często była jako tłumacz w rozmowach pracowników z szefem. Ona też ten telefon odebrała.
- No, cześć, słuchaj, plecy mnie bolą, nie mogę dzisiaj przyjść. Chcę wziąć urlop na trzy dni, to odpocznę i potem będę normalnie chodzić do pracy.
- No, ale... nie można tak, musisz przyjść. Damian (szef hali = przyp. Mój) będzie zły...
- Ale ja chodzić nie mogę. Nie dam rady się w ogóle doczłapać, poza tym w łóżku leżę i nawet nie mogę wstać.
- Poczekaj więc – mówi dziewczyna – ja zapytam się Damiana, czy bardzo jesteś potrzebny i do ciebie oddzwonię.
Po chwili telefon. Kumpel odebrał.
- Słuchaj, jednak musisz przyjść, damy ci jakąś lekką pracę, ale musisz być.
- Przecież mówię, że ja ledwo co się ruszam, to co ja tam niby mam robić?
- Będziesz sprzątał, dasz radę?
- No dam...
Co robić? Kumpel zwlókł się z łóżka i pojechał do pracy. Na halę nawet nie wszedł, bo dziewczyna z biura od razu zabrała go do gabinetu szefa – Irlandczyka. Kumpel usiadł na krześle i słyszy, z ust szefa, że mu bardzo przykro, ale jednak muszą go zwolnić, bo nie mają nowych zamówień. Kolega siedzi w szoku, a dziewczyna zaczyna...
- Szef mówi, że...
- Wiem, k*rwa, co on mówi.
Dziewczyna zrobiła wielkie oczy.
- Co się, k*rwa, gapisz? Co to ma k*rwa, znaczyć? To ja chodzić nie mogę, a wy mi każecie przyjść, żeby mnie zwolnić? Nie mogłaś mi tego, k*rwa, powiedzieć przez telefon? Chyba bym zrozumiał, prawda?
- No, ale, uspokój się...
- Co uspokój, co uspokój?
- What did he say? - wtrąca się szef, który po polsku rozumie niewiele. Dziewczyna szybko tłumaczy.
- A poza tym na ch*j robicie zebrania, że firma nie upada, żeby się nie przejmować i nie szukać pracy, jak teraz zwalniacie?
- No, ale jeszcze trzydzieści osób będzie zwolnionych...
- Ch*j mnie to obchodzi. Spytaj się go, co ja mam teraz zrobić, mam żonę, dziecko i mieszkanie do opłacenia. W zeszłym tygodniu miałem dwie oferty pracy i je k*rwa, odmówiłem! To co ja mam, k*rwa teraz zrobić? Wy jesteście nienormalni!
Szef znowu prosi o tłumaczenie, ta szybko mówi co usłyszała.
Szef powiedział, że zadzwonią we wrześniu, bo wtedy "firma będzie miała zamówienia i na pewno będą potrzebować ludzi".

2) Jak zwolnili Narzeczonego i dwie inne osoby.

Pewnego dnia w Firmie gruchnęła wieść, że wszyscy mają iść do magazynu, gdzie będzie uzupełniona zawartość kuferka z narzędziami. Narzeczony, Znajomy (Polak) i Jimmy wzięli swoje kuferki i poszli razem z owym Damianem, halową szychą.
Pierwszy z kuferkiem poszedł Jimmy. Człowiek, który odbierał cały ekwipunek miał jakieś kartki, gdzie musiał wpisać kto oddał narzędzia, jakie miał narzędzia i dlaczego oddaje. Pyta się więc Damiana: co z nim?
- Out.
Jimmy w szoku, a potem wściekły, lecz wszelkie wątpliwości Damian ucina krótkim: "redukcja etatów, wszystkiego dowiesz się w biurze". Narzeczony, ze znajomym też w szoku.
Drugi w kolejce także jest Narzeczony. Pyta się Damiana, czy on też jest "out", jednak nie doczekał się odpowiedzi. Podszedł więc do gościa od narzędzi i sytuacja się powtarza.
- Co z nim?
- Out.
Narzeczony w szoku.
- Właśnie mnie wyj*bali. - mówi do Znajomego.
- Co ty gadasz? Niemożliwe! - Znajomy nie wierzy. Przyszła i jego kolej.
- Co z nim?
- Out.
- Ciebie też zwolnili – tłumaczy Narzeczony, ponieważ Znajomy nie znał angielskiego.

Naturalnie wszystkiego mieli się dowiedzieć w biurze, dopiero po przerwie, lecz ktoś nie trzymał języka za zębami. Najlepsze jest to, że za nimi stała jeszcze inna grupka osób ze swoimi narzędziami, ale Damian kazał im odejść. Tę grupkę zwolnili miesiąc później...

zagranica praca

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 141 (193)
zarchiwizowany

#32400

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Jedno z angielskich miast. Przez centrum maszeruje (M)ężczyzna z wózkiem. Po drodze mija młodego, na oko szesnastoletniego (CH)łopaka. I nagle:
(CH): Co się gapisz, angielski menelu?
(M): Bo jesteś, k*rwa brzydki!

zagranica

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 5 (37)
zarchiwizowany

#28822

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Minął prawie rok od momentu, w którym porzuciłam "spokojną", ciekawą i mało płatną posadę kasjera-sprzedawcy i wyruszyłam na podbój Anglii :) Cały czas próbuję znaleźć normalną i pewną pracę, na razie jednak znana mi jest tylko praca dorywcza przez agencje w różnego rodzaju magazynach, fabrykach itd.
Kilka dni temu trafiłam na tzw. "kwiatki", czyli do miejsca gdzie są pola, szklarnie oraz magazyny, i przez dziewięć godzin dziennie stoję w zimnej, mokrej i brudnej hali, z sekatorem w ręku, przycinając róże. Skład pracujących tam ludzi jest następujący:
siedem polek
anglik, jedna sztuka
kilkanaście rosjanek płci żeńskiej i dwóch przedstawicieli tego narodu płci męskiej
I to ci ostatni są dla mnie piekielni. Nie mam nic do tego narodu, nie jestem rasistką, ani nikim takim, jednak nie lubię za bardzo tego języka. Nie wiem czemu, ot nie lubię i już, tak jak niektórzy nie lubią niemieckiego. A te kobiety (bo facetów prawie w ogóle nie słychać) przez cały dzień dosłownie krzyczą między sobą. Potrafią drzeć się do koleżanek z drugiego końca hali, a te (a jakże!) odpowiadają nawet głośniej. Na domiar złego jedna z nich, stojąca obok mnie i znajomej (też polki) ma strasznie piskliwy głos, którego zmuszona jestem słuchać. Mniej więcej w połowie dnia głowa zaczyna mnie boleć i przestaje dopiero wtedy gdy wracam z pracy do domu. Rosjanki mają do mnie pretensje, że nie rozumiem tego co do mnie mówią. No jak to: "ty poleczka i nie gawarit pa ruski?"* Nie przeszkadza im to jednak cały czas coś do mnie mówić. Wtedy stoję, kiwam głową i udaję, że wszystko rozumiem :)
A wczoraj, na godzinę przed końcem pracy, ze znajomą postanowiłyśmy umilić sobie czas rozmową. Mówiłyśmy cicho, cały czas robiąc swoje – ona pytała mnie jak to jest w Anglii (sama przyjechała tydzień temu) a ja jej opowiadałam o tym jak się tu starałam zadomowić, gdzie zaczynałam szukać pracy itd. Fajnie było, trzydzieści minut zleciało jak z bicza, niestety...
Nie gawarit! Rabota jest! - wrzeszczy "nasza" rosjanka. Z dalszej jej przemowy udało mi się zrozumieć tyle, że tak nie wolno, tyle roboty, a my gadamy!
Nie chciało mi się kłócić i przypominać jej, że sama drze się do wszystkich od ośmiu godzin, a do naszej cichej rozmowy ma jakieś "ale"...


*tak wiem, ta i końcowa kwestia pewnie jest niegramatyczna, błędna i w ogóle, ale nie mogłam się powstrzymać.

zagranica "kwiatki"

Skomentuj (1) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 11 (39)
zarchiwizowany

#25419

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Zainspirowana historią http://piekielni.pl/25373#comment_207892, a konkretniej ostatnim zdaniem i dyskusją w komentarzach :) postanowiłam dodać coś na ten temat. Historia koleżanki o piekielności pewnej niepalącej.
Kiedy koleżanka studiowała, każdą przerwę między wykładami spędzała razem z innymi dziewczynami z grupy, na dymku. Wychodziły przed uczelnie, do miejsca gdzie stała popielniczka, zawsze oblężona przez palaczy. Wraz z nimi wychodziła, dajmy na to, Iza, osoba niepaląca. Szła z nimi, żeby pogadać i jakoś zabić oczekiwanie na kolejny wykład. I tak co przerwę.
Jednak Iza strasznie nie znosiła dymu, od samego zapachu dostawała szału. Wiadomo, jak to na dworzu, wiatr zawieje i dym poleci nie w tą stronę, czasami w czyjąś twarz. Zawsze kiedy dym leciał na Izę, ta wściekała się i dawała w twarz tej osobie do której dym "należał". Zawsze. I na nic tłumaczenia, że jesteś w miejscu dla palących, dostosuj się, albo idź sobie. Albo stań w bezpiecznej odległości. Nie, ona nie pójdzie, bo chce z nimi rozmawiać, nie oddali się, bo nie będzie słyszeć o czym one rozmawiają, ale dym ją wkurza i nie będzie tego tolerować i jej to wcale nie obchodzi, że tu przychodzą sami palacze, to oni powinni uważać na nią.
Po kilku razach i kolejnych wymierzonych policzkach dziewczyny się wkurzyły, poszły do sklepu i kupiły jej maseczkę, zakrywającą nos i usta. Wręczyły Izie ze słowami, że jak z nimi wychodzi, ma to zakładać, albo trzymać się od nich z daleka.
Iza się obraziła i już więcej nie zawitała do palarni.

palący vs. niepalący :)

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 129 (175)
zarchiwizowany

#24278

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Pewnego dnia popełniłam straszliwą zbrodnię. Zaspałam do pracy.

O godzinie siódmej rano, kiedy to powinnam być już w pracy, ja dopiero otworzyłam oczy. Do dzisiaj nie wiem, czy nie nastawiłam na ten dzień budzika, czy go wyłączyłam i poszłam spać dalej. A potem poderwałam się jak oparzona i dalej, wszystko było robione w wariackim pędzie, tak wielkim, że z tego wszystkiego zapomniałam zadzwonić do pracy i powiedzieć, że się spóźnię.

Do pracy dojechałam dopiero na ósmą.
Wpadłam do biura jak burza, chcąc się pokazać któremuś z kierowników i usprawiedliwić swoje haniebne zachowanie, ale tam zastałam tylko panią Gosię z nadzoru kasowego. Wytłumaczyłam jej co i jak, pani Gosia pokiwała głową i kazała iść na sklep. To poszłam. Próbowałam też znaleźć kierownika, ale ten zapadł się jak kamień w wodę. Poszłam więc pomagać dziewczynom i tak minęła kolejna godzina.
Później znalazłam Agnieszkę z sali, która poprosiła mnie, bym pomogła jej wykładać towar. Zgodziłam się i ruszyłyśmy na magazyn. W drzwiach spotkałyśmy kierownika... panią Alę.
- O której się do roboty przychodzi?! - wydarła się. - Na dziewiątą?!
- O ósmej weszłam do pracy... - I tu mi przerwano.
- KŁAMIESZ! Dlaczego nie przyszłaś mi się pokazać? Ja wiem, że przyszłaś na dziewiątą!
- Byłam w biurze, ale pani nie było i nie mogłam pani znaleźć. - W tym momencie poczułam złość.
- Pani Alu, ale ona naprawdę przyszła o ósmej. Widziałam jak wchodziła. - Agnieszka stanęła w mojej obronie.
- CH*J MNIE TO OBCHODZI! - wrzasnęła Ala. - Mnie tu nie będziesz ściemniać! Ja ci te dwie godziny odpiszę i będziesz dzisiaj siedzieć dłużej! Będziesz to odrabiać, a mnie to nie obchodzi! Trzeba było się nie spóźniać, a jak nie miałaś czym dojechać, to sobie helikopter wynajmij!

W tym momencie nie wytrzymałam, odwróciłam się i mówiąc coś w stylu: "pierdzielę, albo ona się zwalnia, albo ja", poszłam na swój dział. Jako, że wiedziałam, że pani Ala raczej dobrowolnie się nie zwolni, byłam gotowa iść na biuro obsługi po kartkę i pisać wypowiedzenie. Agnieszka poszła za mną i zaczęła mnie przekonywać, żebym tego nie robiła, żebym przeczekała, że teraz zaczyna się redukcja etatów i ją może też zwolnią. Dobra. Odetchnęłam, poszłam na rampę (nie pytałam Alki o zgodę), uspokoiłam się i postanowiłam wytrwać do urlopu. Całe dwa tygodnie, które ciągnęły się i ciągnęły.
Poszłam na urlop, pierwszy tydzień spędziłam miło i przyjemnie, a w drugim tygodniu się rozchorowałam. Gorączka trzymała mnie długo, do tego doszedł kaszel, ból gardła, itd. Nie udało mi się wyzdrowieć przed końcem urlopu, więc poszłam na dwa tygodnie zwolnienia. Nie no, fajny moment sobie wybrałam z tym L4, teraz ludzi wywalają, a ja na zwolnieniu...
Wreszcie wyzdrowiałam i mogłam wrócić do pracy. Przyznam, że wtedy się bałam, że po powrocie dostanę kopertę z wypowiedzeniem. Kiedy rozmawiałam ze Sławkiem przez telefon, aby mu zgłosić, że po urlopie tak szybko nie wrócę, ten powiedział, że on owszem, wierzy mi, że nie symuluje, ale dodał, że jeśli "ci z góry" powiedzą, że mam wylecieć, to on będzie musiał mnie zwolnić. Ech...
Kiedy weszłam do pracy, wszyscy zrobili wielkie oczy i pytali: co ja tu robię? Czy ja jeszcze tu pracuję? Pytały się kasjerki, magazynierzy, ochroniarze i mięśniary. A ja nie wiedziałam o co im wszystkim chodzi.
Wkrótce wszystko mi wyjaśniono. Podobno tego dnia, kiedy Alka się na mnie wydarła, przyszłam do niej z wypowiedzeniem, cisnęłam nim w twarz, nawyzywałam ją i powiedziałam, że nie będę pracować z idiotami (inna wersja była, że przyszłam bez wypowiedzenia i po prostu ją zbluzgałam). Potem poczekałam do urlopu. Kiedy okazało się, że po urlopie do pracy nie wracam, wszyscy byli już pewni prawdziwości plotki...
A Ala? Kiedy mnie nie było została zwolniona – z tego co wiem, to za kradzieże. Praca od razu stała się przyjemniejsza...

Bomi

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 305 (331)
zarchiwizowany

#23899

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Bomi – kolejna odsłona :) Będzie długo.
Kiedy przyjmowałam się tam do pracy, mieliśmy wspaniałe kierownictwo. Szefową „główną” była pani Ela, opisana w poprzedniej historii. (http://piekielni.pl/23004)
Jej zastępcą był pan Janek – złoty człowiek, zawsze spokojny i uśmiechnięty, mający zawsze celną ripostę i sprawiający wrażenie, że wszystko ma w... nosie, oraz Marta – równa kobitka, taka z którą można iść na piwo.
Niestety, „tym z góry” coś nie pasowało i postanowili kierownictwo wymienić. Ze starej ekipy pozostała tylko Marta. Z tym, że teraz „szefem wszystkich szefów” był pan Sławek, a drugą zastępczynią – Ala.
Ala od początku nam nie pasowała i przeczuwaliśmy, że będą z nią problemy, nikt jednak nie wiedział, że aż takie. A oto lista piekielności pani Ali:

1) Ala potrafiła opierdzielić koleżankę za to, że weszła do pracy o 6:55 (zmiana zaczynała się o siódmej). Według niej to było spóźnienie. Na nic tłumaczenia kumpeli, że mieszka kilka kroków od pracy, że pięć minut jej wystarczy na przebranie się, dojście do linii kas, wpisanie się na listę, a potem zajęcie porannymi obowiązkami (sprzątanie sklepu, wykładanie towaru, fejsowanie itd.). Nie, Ala ze złośliwą satysfakcją, stwierdziła, że od jutra będzie koleżance mierzyć czas. Nie spodziewała się jednak riposty: kumpela stwierdziła, że jutro ma wolne, zabrała kasetkę i poszła, nim tamta zdążyła wydusić słowo.

2) Rampa. Oprócz przyjmowania dostaw miała jeszcze jedną funkcję – palarni. Obok śmietnika ustawiono popielniczkę, nad nią wisiał napis „miejsce do palenia” i już wiadomo gdzie część pracowników spędzała przerwy. Niektórzy także czas pracy, ale to temat na osobną historię. Na rampę były dwa wyjścia – wielka brama na magazynie i małe drzwi, koło działu z mięsem, które kierownik zamykał na klucz tylko w czasie wizytacji „tych z góry”. Ala postanowiła uprzykrzyć palaczom życie.
Zamknęła drzwi i klucz zawsze nosiła przy sobie. Jak ktoś miał przerwę i chciał iść na papieroska, musiał pierw Alę zlokalizować i wyprosić ten klucz. Przeważnie dawała, ale zdarzały się przy tym dziwne, wredne komentarze. Kiedy miała zły humor, palacz musiał obejść się smakiem i wtedy na nic było tłumaczenie, że jest na przerwie i ma prawo. Po przerwie, klucz należało zwrócić, koniecznie do rąk własnych...
Jednak jest nadzieja! Do osiemnastej na rampę można wyjść przez bramę na magazynie. I na to Ala znalazła sposób. Jeden z magazynierów bacznie patrzył, kto starał się obejść zakaz, a potem dzwonił do niej i donosił. Po „sympatycznej” rozmowie z mięśniarami (dziewczyny sprzedające mięso, tak je nazywaliśmy), przestał. Jednak wojna o rampę trwała prawie pół roku.
Jedna kumpela się wycwaniła, kupiła e-papierosa. Sławek pozwolił jej go używać w sklepie, ale tak by klienci nie widzieli, Marta podzielała jego zdanie, a Ala? Ala kategorycznie zabroniła, bo ten wynalazek jej śmierdział!

3) Ala była wredna i złośliwa i biedny był ten, kto jej podpadł. Niestety, padłam jej ofiarą, do dziś nie wiem dlaczego. Czepiała się wszystkiego – dlaczego klientów obsługuję tak, a nie inaczej, dlaczego mam słabą sprzedaż sugerowaną, czemu to i tamto. Opiszę wam dwie sytuacje. Pierwsza: zostałam wysłana na szkolenie z BHP do innego Bomi, konkretniej na Orunię. Po szkoleniu miałam wrócić do pracy. Dziwne, ale trudno. Pojechałam, poszkoliłam się, czas wrócić. To były godziny szczytu, w dodatku musiałam wrócić co najmniej dwoma autobusami. Poszłam na przystanek, czekam. Autobusu nie ma. Czekam na drugi – też nie ma. Trzeciego też nie ma! Stałam i marzłam, próbowałam się dodzwonić do pracy, że nie wiem na którą dojadę, bo utknęłam, ale bezskutecznie. Napisałam do koleżanki, która była wtedy w pracy, że przekazała to kierownikowi i zapytałam, który jest na zmianie. Jak dowiedziałam się, że Ala, to zestresowałam się jeszcze bardziej.
Wreszcie przyjechał autobus (spóźniony), wsiadłam, ale utknęłam w korku. Po długim czasie, udało mi się dojechać. Wparowałam do sklepu jak burza, pędem do szatni, przebrałam się i znowu pędem do biura, po kasetkę. Szlag, biuro zamknięte, a bez kasetki nie mogę zacząć pracy. No to musiałam znaleźć kierowniczkę. Stała przy kasie, razem ze Sławkiem, który był tym razem jako klient i czekał w kolejce, a kiedy mnie zobaczyła, oczy jej aż błysnęły.
- No, o której się przychodzi? Szkolenie się dawno skończyło!
Tłumaczę się, że 3 autobusy nie przyjechały i były korki.
- Mnie to nie interesuje. To spóźnienie będziesz musiała odrobić!
- Dobrze, ale to nie moja wina, że były korki.
- Trzeba było wynająć helikopter! - To był jej ulubiony tekst, specjalnie dla spóźnialskich. Już miałam coś odwarknąć, kiedy Sławek się wtrącił:
- Nie kłóćcie się. Idź daj jej kasetkę i przestańcie już.
Dodam, że Sławek był przyzwyczajony, nieraz słyszał skargi od pracowników, na chamskie zachowanie Ali. Jednak kiedy szłyśmy do biura, nadal gadała coś o moim spóźnieniu.
Druga sytuacja z rampą w tle. To była niedziela, znowu jedenastogodzinna zmiana. Kolejki straszliwe, wszystkie siedzimy na kasie, dawno po przerwie. Za nami było biuro obsługi, tam siedziała Ala z pracownicą. Mija godzina jedna, druga, trzecia, czwarta... Dostrzegłam, że jedna koleżanka schodzi z kasy, podchodzi do Ali, pyta o coś i odchodzi. I tak trzy razy, za każdym razem dzierżąc klucze od rampy. Potem druga wstaje, pyta o coś i znika. Ta szybko jednak wróciła (była niepaląca). Dobra, skoro je puściła, to może mnie też puści..? Nadzieja matką głupich, ale gdy kolejka się rozluźniła, wstałam i poszłam zapytać.
- Nie! A towar na magazynie jest nie wyłożony? Dlaczego?
- Booo... są kolejki i nie ma kiedy się tym zająć?
- Bo ty byś tylko chodziła na tego papierosa i nic nie robiła! Nigdzie nie pójdziesz! Siadaj i kasuj, a nie! Dlaczego masz pustki u siebie na regale? Pofejsowałaś go? A terminy sprawdziłaś?
Zacisnęłam zęby, by nie chlapnąć jakimś bluzgiem i usiadłam znowu na kasie, bo niestety – okres przedświąteczny to był, więc kolejka znowu powstała. Aż się cała trzęsłam. Tu dodam, że ja przy wykładaniu towaru (i to nie tylko tego na „moim” regale) spędzałam najwięcej czasu. To mnie dziewczyny z sali zawsze prosiły o pomoc i to prawie codziennie. Nieraz było tak, że przychodziłam do pracy z myślą: „dzisiaj, nie podnoszę tyłka z kasy, bo nie chce mi się biegać po sklepie”, a ktoś z sali potrafił pójść do kierownika, powiedzieć, że ma za dużo towaru, że one same go nie wyłożą i chcą dwie kasjerki do pomocy, w tym KONIECZNIE mnie. Za to na tę koleżankę, która szła na rampę trzy razy, wszyscy narzekali, że ona nic nie robi, towaru wykładać jej się nie chce, a posadzenie jej na kasie, graniczy z cudem. Ale nie, ja jestem ta najgorsza. Kilka dni później, Ala straszyła mnie, że jak dalej będę się tak zachowywać, to załatwi, żeby mnie zwolniono. Niestety, nie wiem, o jakie zachowanie jej chodziło.

4) Pewnego pięknego dnia, obok działu z alkoholami rozstawiła się hostessa, z degustacją miodu pitnego. Klienci zadowoleni, degustują, pracownicy muszą obejść się smakiem, ewentualnie piwkiem w domku.
Okazało się, że pani Ala nie mogła oprzeć się promocji. I zaczęła degustować. Bardzo intensywnie degustować, bo cztery kieliszki zniknęły w tempie natychmiastowym. Niestety, Ala miała pecha, bo na stoisko hostessy była skierowana kamera. Ochroniarz siedzący na monitoringu, gdy zobaczył co się dzieje, zatarł rączki (z ochroną, Alka też miała na pieńku), zawołał kolegów i ustalili – dzwonią do Sławka, myśląc, że przyjedzie i złapie Alę na gorącym uczynku. Ten chyba nie dał wiary słowom ochrony i nie przyjechał. Na drugi dzień obejrzał nagranie, a z Alą przeprowadził poważną rozmowę. Ta błagała go, by nic nie mówił „tym z góry”, że naprawdę potrzebuje pracy i że tego błędu więcej nie powtórzy. Sławek się ulitował i dał jej drugą szansę, ale pod warunkiem, że „będzie miła dla pracowników.” I była miła. Przez tydzień.
Zaś samo nagranie przetrwało w pamięci telefonów komórkowych ochroniarzy i kilku kasjerek. Niestety, ja filmiku nie miałam, a szkoda, bo tych osób, Ala nie ruszała, bojąc się, że „ci z góry” dostaną wiadomość.

5) Wielu pracowników zbierało okolicznościowe dwuzłotówki. Oczywiście najłatwiejszy dostęp do nich miałyśmy my – kasjerki. Jedna z koleżanek, nazwijmy ją Magda, biła rekordy: na 150 złotych, które trzeba było mieć w kasetce, siedem dych miała w pięknych, kolekcjonerskich monetach. To była świetna kolekcja, widziałam. Niestety, Magda była samotną matką, a pensje kasjerska są malutkie, więc cały czas odkładała moment zamienienia monet na zwykłe pieniądze. Pewnego dnia, po zamknięciu sklepu, kasjerkom pozostało tylko rozliczyć się i pójść do domu. Ala zobaczyła zawartość kasetki Magdy i spytała czy może obejrzeć. Ta się zgodziła. Więc Ala oglądała, każdą monetę z osobna, zazdrość jej się w oczkach zatliła, bo ona też zbierała te dwójki. I co zrobiła nasza kochana kierowniczka? Zabrała Magdzie wszystkie monety i schowała w sejfie. Dobrze, że chociaż oddała jej te siedem dych w banknotach. Magda wyglądała, jakby miała się rozpłakać, ale nic nie powiedziała na tak jawne chamstwo. Reszta dziewczyn, też była w szoku. Mnie, niestety, nie było przy tym, znam tę historię ze słyszenia.
Nie wiem, czy Magda powiedziała o tej sytuacji Sławkowi, ale kolekcji nie odzyskała. A inne kasjerki-kolekcjonerki, to albo wyciągały każdą monetę na bieżąco, albo blokowały kasę, kiedy Ala pojawiała się w pobliżu, a przy rozliczaniu, wszystkie monety chowały głęboko w kasetce...

Bomi

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 154 (202)
zarchiwizowany

#23251

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Nudny dzień w call center. Historia, której byłam świadkiem, bo kilka lat temu w call center pracowałam. Telemarketerka siedzi przy monitorze i się śmieje, patrząc na nazwisko klientki. W końcu jakoś się opanowała, podnosi słuchawkę i dzwoni.
- Dzień dobry, Ilona Piekielna, Telekomunikacja Polska. Czy rozmawiam z panią Anną Mokrą*?
- Tak, przy telefonie.
- HAHAHA! No, nie mogę! Nie wytrzymam... Ale pani ma nazwisko! - Konsultantce nie udało się zachować zimnej krwi. Ponownie zaczęła się śmiać, więc odłożyła słuchawkę. Tak minęła minuta, dziewczyna dalej dzwoni, już w pełni opanowana.
- Dzień dobry, Ilona Piekielna, Telekomunikacja Polska. Czy rozmawiam z panią Anną Mokrą?
- Taaak. Wyśmiała się pani już? Lepiej pani?
- Eeee... no, teraz tak.
- A więc do widzenia. - Klientka odłożyła słuchawkę.

Kto był piekielny, oceńcie sami.

*nazwisko zmienione, sens ten sam.

call_center

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 21 (247)
zarchiwizowany

#23004

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Kolejna historia z Bomi.
Pracę w tym sklepie zaczęłam dokładnie pierwszego grudnia. Szybko się odnalazłam. Dowiedziałam się, że szefowa główna, pani Ela stara się dla pracowników jak najlepiej, ale jej humory zmieniają się jak w kalejdoskopie i jak ktoś jej podpadnie, to do końca ma przekichane. Że jak się wkurzy, to tak się drze, nie przebierając w słowach, że aż uszy bolą, ale kiedy się wykrzyczy, to znowu jest miła i uśmiechnięta. Nauczyłam się rozpoznawać jej złe humory i unikać ataków szału kryjąc się na kasie (przy klientach, pani Ela się nie wydzierała), na magazynie, lub między regałami. Mnie na szczęście pani Ela lubiła, a ja nie dawałam jej okazji się przyczepić, niestety: czasem trafiały się okazje, gdy zjebki dostawali wszyscy pracownicy zbiorowo, na zebraniach. Tego nie można było uniknąć. O tym będzie ta opowieść.
Minął pierwszy tydzień mojej pracy. Zaczął się drugi, kiedy to miałam zmiany popołudniowe. Z reguły zawsze kiedy siadałam na kasie, wśród klientów byli też pracownicy pierwszej zmiany z zakupami. Zauważyłam, że część z nich ma za sobą kartki z kodem, który po wbiciu sprawiał, że cena za zakupy spadała – nierzadko był to bardzo duży spadek. Niektórzy ten kod dyktowali mi z pamięci, a jeszcze inni chcieli wpisywać go samodzielnie. Wśród "kodujących" były zarówno kasjerki, jak i pracownicy sali, lad z mięsem, itd. Pracowałam tam dopiero tydzień, a tamci mieli kilkuletni staż, może to jakiś ogólny rabat dla pracowników? Nie interesowałam się tym, ale kto miał kod, temu wbijałam.
Minął miesiąc, skończył mi się okres próbny, dostałam umowę na dwa lata. Dostałam też własną kartę rabatową, na pięć procent, której używałam. Inni nadal używali tajemniczego kodu.
Minęło kilka miesięcy. Chcąc nie chcąc, jak ci kilka osób dziennie dyktuje ten sam rząd cyferek, kod dawno miałam już w głowie. I zaczęłam go używać gdy robiłam zakupy. Czyli rzadko, bo w Bomi jest drogo, jedynie co kupowałam regularnie, to papierosy, jakiegoś batonika na przerwę, herbatę (też na przerwę, do szafki) i czasami coś z przeceny. Na papierosy i rzeczy przecenione nie działał żaden rabat. Minął kolejny miesiąc. Poszłam do pracy, po drodze spotkałam koleżankę.
- Hito, rano było zebranie, powiedz, ty używałaś tego kodu? – spytała.
- Co? Ale o co chodzi?
- Elka jest wściekła i mówiła, że jak jeszcze raz ktoś go użyje, ten będzie zwolniony. Maila z centrali dostała, że we wszystkich bomikach go używali, a nie wolno, bo to rabat jakiegoś prezesa, czy kogoś tam. I ona sprawdziła w komputerze, że wszystkie kasjerki miały ten kod wbijany.
WTF? A skąd zwykłe kasjerki miały rabat prezesa? - pomyślałam.
Dowiedziałam się, że dla drugiej zmiany też będzie zebranie. Tutaj dodam, że z reguły zebrania były robione rano, a pracownicy drugiej zmiany, aby czegoś się dowiedzieć, musieli pytać tych, co na zebraniu byli. Jeśli druga zmiana też miała załapać się na "zbiorowe bęcki", sprawa musiała być naprawdę bardzo poważna.
Po uzyskaniu informacji popędziłam do pracy. Już na wejściu dowiedziałam się, że wszyscy z drugiej zmiany mają pójść do jadalni i czekać. Więc czekaliśmy. Sprawa była naprawdę poważna i wiadomo było, że najbardziej oberwie się kasjerkom, więc wszyscy siedzieliśmy jak na szpilkach.
Wreszcie przyszła pani Ela.
- Witam wszystkich – syknęła, a oczy rzucały gromy. - Chyba już wiecie, czemu tu jesteśmy.
- Ponoć chodzi o jakieś rabaty... Ja mam tylko 6%. - powiedziała, któraś z „mięśniar” (tak nazywaliśmy dziewczyny sprzedające mięso).
- Nie martw się, nasze kasjerki są bardzo przedsiębiorcze, bo mają całe dziesięć procent! Są nawet bardziej przedsiębiorcze ode mnie, bo ja mam tylko siedem.
I się zaczęło. Że jak tak można, że to jest złodziejstwo, że okradłyśmy sklep (jak? Wbijając rabat?), zawiodłyśmy jej zaufanie i że chętnie wywaliłaby nas wszystkie dyscyplinarnie w tej chwili, ale niestety, nie miała kim nas zastąpić. Dodała, też, że dane w komputerze wykazały, że najwięcej użyć miała koleżanka Martyna, która była z nami na zmianie.
- No słucham? Martyna, co masz do powiedzenia?
Ta chyba straciła instynkt samozachowawczy, bo zaczęła się z kierowniczką kłócić, czym jeszcze bardziej doprowadziła ją do szału. My siedziałyśmy w ciszy, starając się wtopić w tło, ale nie wychodziło. Martyna, wreszcie umilkła, kiedy pani Ela zagroziła, że jeszcze jedno słowo, a będzie zwolniona.
- No słucham? Halino – tu zwróciła się do kolejnej kasjerki – używałaś rabatu?
- Używałam – przyznała się Halina, bo co innego zrobić?
- A ty Gosia?
- Ja też używałam.
- A ty? - zwróciła się do mnie.
- Ja też - odparłam.
- A kto jeszcze używał kodu? - spytała pani Ela. Ja zonk, a wszyscy na mnie, co powiem. Kompletnie nie wiedziałam co zrobić.
- No... wszyscy – odpowiedziałam wymijająco.
- A konkretniej? Wymień kogoś.
Przyznam, że zaczęłam się denerwować. Przyparta do muru, w głowie miałam całe mnóstwo myśli, w dodatku pojawiło się nieprzyjemne wrażenie, że od tego co powiem, zależy moje być albo nie być. Do diabła, zawsze starałam się nie wychylać, a tu takie coś! Wszyscy wpatrywali się we mnie z napięciem, a ja miałam ochotę schować się pod ziemię.
- No... Piszczała... - wypaliłam pierwsze, co przyszło mi do głowy. Wszyscy w szoku, a pani Ela zrobiła wielkie oczy. Pośród zebranej ludności podniosły się głosy, że to niemożliwe.
- Jesteś pewna?
- Tak. - Niestety, słowo się rzekło i nie mogłam się wycofać, czego bardzo żałowałam.
- Ale jak to używała? - Pani Ela w dalszym ciągu była w szoku.
- No, normalnie... przychodziła się do mnie skasować, jak wszyscy i dawała mi ten rabat, a ja go wbijałam.
Jakoś dotrwaliśmy do końca zebrania. Finał był taki, że w tym miesiącu wszystkie kasjerki mogły zapomnieć o premii, za to dostały naganę z wpisem do akt. Mnie potem wszyscy gratulowali, a jedna koleżanka postawiła mi nawet piwo. Nie wiedziałam o co chodzi i czemu wszyscy się tak cieszą, że wsypałam koleżankę. Zaraz mi wszystko wyjaśniono.
Owa Piszczała tak jak my, była kasjerką. Jednak była też moherem w młodszej wersji i to tak fanatycznym, że nawet kierownictwo starało się jej unikać. Swoją ksywkę zawdzięczała piskliwemu głosikowi. Spytacie dlaczego kierowniczka była w szoku?
Na porannym zebraniu kiedy pani Ela zapytała kto używał kodu, któraś z dziewczyn odpowiedziała, że wszyscy, a reszta solidarnie pokiwała głowami. Po chwili wstała Piszczała i zaczęła sypać nazwiskami, o sobie oczywiście nie wspominając. Któraś z dziewczyn powiedziała, że jest konfidentem, czy jakoś tak, na co pani Ela stwierdziła, że Piszczała „to bardzo dobry pracownik”.
Uprzedzając pytania: nie, nie chciałam się na niej mścić. W pracy wolałam robić swoje i nie wychylać się. Zrobiłam to nie chcący, słowa wyszły nim zdążyłam pomyśleć i bardzo długo mnie to gryzło.
Co do rabatu, ponoć wypłynął z siedziby głównej naszej sieci, bo ktoś zajrzał do komputera, z wypisanymi kodami. I tak pocztą pantoflową rozprzestrzenił się na większość sklepów. Ta osoba, od której się to zaczęło, została zwolniona w trybie natychmiastowym.

Bomi

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 191 (229)