Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

MidasQueen

Zamieszcza historie od: 3 stycznia 2013 - 17:52
Ostatnio: 25 stycznia 2013 - 20:50
  • Historii na głównej: 4 z 6
  • Punktów za historie: 2956
  • Komentarzy: 0
  • Punktów za komentarze: 0
 
zarchiwizowany

#46541

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Pracuję jako kasjerka. Zmiany są różne - raz na rano, raz na popołudnie... Ta była na popołudnie, aż do zamknięcia sklepu. Trochę ruchu, ale bez szału. Zbliżała się godzina zamknięcia. Co jakiś czas puszczano komunikaty, że sklep jest dzisiaj czynny do danej godziny, a do zamknięcia pozostało x minut. Parę minut do zamknięcia, pozostali kasjerzy zamknęli już swoje kasy, komunikat z monitoringu, że na sklepie jest jeszcze jedna osoba.

Równo z minutą zamknięcia do kasy podchodzi królowa z kilkuletnim synem. Wózek zapakowany po brzegi. Ale nie, nie spieszy się z wypakowywaniem - musi jeszcze zadzwonić i pogadać przez telefon. Z pakowaniem zakupów też się nie spieszy. Jeszcze podkreśli, że czuje się urażona, bo obsługa sklepu jest dla niej nieprzyjemna. Nie, kilka osób wcale nie musiało zostać po godzinach, żeby ją obsłużyć (oprócz mnie musiały zostać również babeczki z nadzoru i kasy centralnej, a także ochrona sklepu i całej galerii handlowej). Jak się później dowiedziałam mój przypadek był dość łagodny - inna koleżanka obsługiwała klientkę, która od kasy odeszła pół godziny po zamknięciu, bo nie mogła się zdecydować czy chce kupić buty, czy nie.

Rozumiem, że można zapomnieć telefonu, zegarka... Ale centrala tak namiętnie nadawała komunikaty ile minut pozostało do zamknięcia, że nie dało się ich nie słyszeć. Niech się Piekielna nie dziwi, że obsługa nie była miła, skoro tak trudno okazać trochę szacunku dla innych ludzi i podejść do kasy 5 minut wcześniej. A, no i piękny przykład dla syna.

hipermarket

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 197 (255)

#46071

przez (PW) ·
| Do ulubionych
To było jeszcze za czasów PRL-u. Moi dziadkowie i ich gromadka dzieci mieszkali w dużym mieszkaniu w kamienicy. Towarzyska para, więc przez mieszkanie przewijało się dużo ludzi, a goście byli zawsze mile widziani. Pewna sąsiadka miała jednak bardzo brzydki zwyczaj niepukania do drzwi. Po prostu naciskała klamkę i wchodziła. Prośby nie pomagały, więc dziadek obmyślał inny sposób oduczenia znajomej niechlubnego nawyku...
Pewnego razu kiedy sąsiadka bez pukania wkroczyła do mieszkania, dziadek, niby nieświadomy jej obecności, wyszedł do przedpokoju z gołym tyłkiem.

Od tej pory już zawsze grzecznie pukała, czekając aż ktoś jej otworzy.

sąsiedzi

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 645 (733)

#45651

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pracuję jako tzw. pipacz na kasie w jednym z hipermarketów.

Przed świętami, jak to wiadomo, całkowity szał zakupowy. Pewnego przedświątecznego dnia w kolejce ustawił się sympatycznie wyglądający Pan. Swoimi zakupami zawalił całą taśmę, po czym, ku mojemu zaskoczeniu, przypomniał sobie, że chce zapłacić bonami, a bony zostawił... w samochodzie. Poinstruował więc znajomego, aby po skasowaniu pakował mu towary do koszyka, a on sam udał się w kierunku auta.

Wszystkie produkty skasowane, razem prawie 300 zł, trzeba czekać, bo Pan jeszcze nie wrócił, a znajomy nie zapłaci. Po 2-3 minutach dziarskim krokiem powrócił Pan, podając bony i kupon rabatowy, zadowolony, że zapłaci mniej. Pan, niestety, nie przeczytał treści na kuponie, na którym jest wyraźnie napisane, że rabat będzie można wykorzystać dopiero podczas następnych zakupów - grzecznie tłumaczę więc Panu, że kupon naliczy rabat od wartości jego dzisiejszych zakupów i razem z paragonem wydrukuje się bon, umożliwiający skorzystanie ze zniżki przy następnych zakupach.
Pan natychmiastowo zamienił się w Piekielnego, informując, że w takim razie on całkowicie rezygnuje z zakupów, bo to zdzierstwo i on na pewno nie zapłaci 300 zł. Z mojej strony telefon do kierownictwa, bo sama tak dużej kwoty anulować nie mogę.

Po chwili podchodzi kierowniczka i pyta o co chodzi. Piekielny już zmienił taktykę, mówi, że w takim razie on chce, żeby skasować jeden produkt i rabat, więc będzie mógł go wykorzystać przy reszcie zakupów. Kierowniczka, równie grzecznie, informuje go, że takie wyjście jest całkowicie nieopłacalne, bo wartość rabatu zależy od wartości zakupów - przy 10% rabacie i zakupach na 300 zł dostałby 30 zł rabatu, a przy jednej rybce za 20 zł byłyby to tylko 2 zł. Ale Piekielnego to nie interesuje, on chce rabat i już.

Skończyło się anulowaniem rachunku, a Piekielny poszedł, by go skasować przy innej kasie - ponownie... Słyszałam tylko jak się wykłócał z tą biedną kasjerką.

hipermarket

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 589 (631)

#45653

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Na wakacjach dorabiałam jako kelnerka. Na początku tylko obserwowałam co się dzieje, ale po 2-3 dniach musiałam rozpocząć pracę samodzielnie. Ku mojemu nieszczęściu - niedzielne popołudnie, totalna masakra, ponad 30 kilkuosobowych stolików do obsłużenia, a kelnerów trzech. W tej trójce ja - dopiero ucząca się. Ale trudno, trzeba to opanować. Goście oczywiście wkurzeni, że nie ma wolnych stolików i trzeba czekać (tak w ogóle, może mi ktoś wytłumaczyć dlaczego ludzie zawsze pchają się tam, gdzie nie ma miejsca?).

Przychodzi młode małżeństwo z małym synkiem. Stolik przypadł mi do obsługi. Wspaniała restauracja, w której pracowałam miała niechlubny zwyczaj, iż w daniu dnia znajdowały się do wyboru 2 zupy czy 2 drugie dania. Państwo oczywiście zdecydowali się na danie dnia i wybrali to, co im bardziej odpowiadało. Przyjęłam zamówienie, celem uniknięcia pomyłek przeczytałam zamówienie jeszcze raz - tak, państwo przytakują, wszystko się zgadza.

Zupy zjedzone, podaję drugie danie.
Awantura, krzyk, bo pani tego nie zamawiała. Zabieram danie i odnoszę do kuchni, mówiąc, że stolik x zamawiał co innego. W kuchni mnie informują, że zamówienie jest dokładnie na to danie - więc z powrotem do stolika celem wyjaśnienia. Pani tego jeść nie będzie i już. Pierwszy dzień, ja przerażona, ale z kuchni alarm, że muszę zanieść dania do innych stolików, bo stygną i blokuję im kolejkę. Obsłużyłam innych, powracam do nieszczęsnego stolika. Okazało się, że już zadzwonili po kierowniczkę.

Kierowniczka, raptem parę lat starsza ode mnie, sama niegdyś trudniła się w ciężkim fachu kelnerki. Podchodzi i grzecznie pyta jaka jest sytuacja, przy okazji prosząc o zrozumienie, bo dopiero pierwszy dzień obsługuję klientów. Szanownej pani to nie obchodzi, krzykiem oznajmia wszystkim innym gościom jaka to jestem beznadziejna i niekompetentna. Wiadomo, każdemu zrobiłoby się w tej sytuacji przykro. Kierowniczka uprzejmie informuje, że rozwiążemy problem, zwrócimy danie do kuchni, a pani dostanie to, czego oczekuje. Ale pani nie chodzi o danie, tylko o moje zachowanie. Powinnam olać innych klientów i skupić całą swoją uwagę na niej i jej frustracjach, które niestety postanowiła wylać na mnie. W całej sytuacji to mnie można by było ocenić jako piekielną kelnerkę, gdyby nie fakt, że pani klientka, kilkukrotnie pytana przez kierowniczkę, nie była w stanie powiedzieć jakie danie zamówiła.

Na do widzenia usłyszałam jeszcze, że "z takim podejściem za długo tu nie popracuję". Niestety, szanowna pani źle przewidziała, bo przepracowałam tam do końca wakacji, a zadowolona szefowa wyraziła chęć zatrudnienia mnie ponownie w tym roku.

gastronomia

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 515 (581)

#45449

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Trochę o cmentarnych hienach, które wcale nie kradną nocą...

Rodzice mojego chłopaka mają własne ogrodnictwo, oprócz tego jego mama prowadzi kwiaciarnię. Na Wszystkich Świętych własnoręcznie przygotowała więc piękne wiązanki. Mój mężczyzna, jako przedstawiciel rodziny, poszedł za dnia umieścić jedną z nich na grobie babci. Grób trzeba było jednak trochę uprzątnąć, a wody w butli zabrakło, więc zostawił cacko na płycie, a sam udał się do studni. Kiedy wracał, zauważył pewnego pana, który w ręce niósł bardzo znajomo wyglądającą wiązankę... Mój chłopak zwrócił panu uwagę, a co usłyszał w odpowiedzi?

"A co to za różnica czy ta wiązanka będzie leżeć tu czy tam?"

cmentarz

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 728 (774)
zarchiwizowany

#45450

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Z cyklu: "polska służba zdrowia".

Parę lat temu mój chłopak miał dość nieprzyjemny wypadek, w efekcie czego wyskoczył mu dysk. Wszystko udało się ustawić na miejsce, ale wiadomo - stabilność już nigdy nie będzie taka sama. Jakiś czas temu czekała nas duża przeprowadzka. Jedną z ostatnich rzeczy do przewiezienia była lodówka. Biedaczek przy pakowaniu jej na busa źle rozłożył ciężar i trach - znowu coś chrupnęło w kręgosłupie. Dzielnie dojechał do domu, ale ból był nie do zniesienia. Nie chciał jechać do szpitala, więc poszłam do apteki po jakieś środki przeciwbólowe. Pan farmaceuta dał coś najmocniejszego dostępnego bez recepty i postraszył, że bez interwencji lekarza mój mężczyzna może skończyć na wózku inwalidzkim. Wróciłam do domu, zapakowałam chłopaka do samochodu i pojechaliśmy do szpitala.

Nowe miasto, nowe województwo, więc większość rzeczy nieznana. Kiedy dojechaliśmy na miejsce, okazało się, że w szpitalu znajdują się dwie rejestracje. Oczywiście pierwsza była "zła", więc trzeba było udać się do drugiej. Tam trzeba było wytłumaczyć, dlaczego przyjeżdżamy i dlaczego nie mamy karty z ubezpieczeniem (w naszym rodzimym województwie nadal działają książeczki RUM). Ostatecznie mój facet został skierowany do gabinetu, parę minut w kolejce i do pani doktor.

Dokładnie przedstawił swoją sytuację, wspomniał o podnoszeniu lodówki, dyskopatii i nieznośnym bólu. Pani doktor nawet go nie zbadała, argumentując, że to na pewno naciągnięcie mięśni, bo "tak to wygląda u większości pacjentów". Mój mężczyzna dostał jednak receptę na tabletki przeciwbólowe i rozkurczowe, oraz skierowanie na zastrzyk rozkurczowy. Problem polegał na tym, że mój chłopak zastrzyk musiał sobie wykupić sam, a apteka szpitalna była, tradycyjnie, zamknięta. Tak więc musieliśmy się udać do innej apteki, tam wykupić leki i wrócić do szpitala, aby mógł dostać zastrzyk.

Ból nie przechodził, w szpitalu byliśmy jeszcze ze 2 razy - również bez skutku. Gdy za drugim razem mój chłopak zapytał czy mógłby mieć wykonane prześwietlenie, by sprawdzić czy dyski są na miejscu, w odpowiedzi usłyszał: "Nie, bo takie badanie wykonuje się tylko osobom po ciężkich wypadkach".

Ostatecznie pomogła dopiero fizjoterapia. Prywatnie, za grubą kasę.

służba zdrowia

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 88 (170)

1