Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Monoceros

Zamieszcza historie od: 25 stycznia 2012 - 15:50
Ostatnio: 29 maja 2017 - 17:37
  • Historii na głównej: 1 z 4
  • Punktów za historie: 463
  • Komentarzy: 8
  • Punktów za komentarze: 18
 
zarchiwizowany

#78346

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Rondo z palmą.

Na chodniku stał sobie gościu, na oko 25+. Opierał się o gruby, wielki (wyższy od niego) kij. Miał na sobie dające po oczach niebieskie spodenki i hawajską koszulę pod kolor. Miał dłuższe włosy i brodę. Zrobił kilka niepewnych kroków w przód, ale kij spełniał swoją funkcję. Facet był boso. Chyba zgubił się w drodze na tropikalną wyspę, albo z niej wracał...

Gdy go mijałam, obrócił się w moją stronę.
Rzekł:
- Cześć, dziwko.
Po czym rozpiął spodnie i ściągnął gacie.


Cały ten świat potrzebuje psychologa.

Warszawa

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -12 (24)

#78086

przez (PW) ·
| Do ulubionych
O włamywaczu i policji.

Piątek, późny wieczór, śródmieście Warszawy. Wracam z koleżanką z kina, po drodze zaszłyśmy po wino, by dobry film uczcić dobrym winem. Wjeżdżamy windą na szóste piętro, wyciągam klucze. Przekręcam klucze w zamku – nie działa. Pukam, dzwonię dzwonkiem, dzwonię do współlokatorki – może wróciła do mieszkania wcześniej i zamknęła się od środka, ale nie. Znów próbuję otworzyć drzwi, kręcę raz, drugi, trzeci. W jedną stronę, w drugą. Popycham drzwi. Koleżanka próbuje. No nic z tego. Najwyraźniej zepsuł się zamek. Wizja wzywania ślusarza o 22 mnie nie raduje, więc najpierw próbuję skontaktować się z właścicielem mieszkania, który mieszka piętro niżej. Niestety, właściciel nie otwiera. Może śpi, może go nie ma. Wysłałam do niego smsa – kto wie, może zareaguje.

Usiadłam na schodach i zaczęłam szukać kontaktu do ślusarza w Warszawie, 24h na dobę. Słyszę za plecami jakieś stukanie. Myślę sobie – ale wieje. Za plecami jest luksfera, a za nią mój balkon. W myślach już obliczam ile będzie kosztować mnie wymiana drzwi. A powiem Wam, że drzwi pierwsza klasa, nowe, antywłamaniowe, z wielką żelazną sztabą blokującą wejście. Właściciel kiedyś poinformował, że jeśli te drzwi się zatną, to żeby je otworzyć, trzeba będzie skuwać ścianę... Miło.

Znów słyszę za plecami stukanie i zaczynam się zastanawiać, dlaczego na balkonie takie hałasy, w końcu nic takiego tam nie ma, jakieś pudła i szafka...

Rzucam pytanie w powietrze: co się dzieje na tym balkonie, przecież tak nie wieje...

Koleżanka spogląda na balkon i... tam ktoś jest!

Wyraźnie widać sylwetkę jakiegoś człowieka, który pod naszą nieobecność jest w moim domu!

Czuję jak skacze mi ciśnienie, wzywam windę, każę koleżance dzwonić na policję, sama dzwonię do właściciela – ale nie odbiera. Przemieszczamy się na drugą stronę ulicy, spoglądamy w okno, koleżanka podaje policji wszystkie dane. Ja patrzę na mój balkon – światła pogaszone, nic się nie rusza, nikt nie wychodzi z klatki, ale w sumie z tego bloku są różne wyjścia.

Mija około pięciu minut, zanim podjeżdża pierwszy radiowóz... drugi... trzeci... czwarty na sygnale.

Podchodzą do nas dwaj policjanci, prowadzimy ich na górę. Policjant w międzyczasie wypytuje mnie, kto dokładnie mieszka, gdzie są wszyscy lokatorzy, właściciel, kto mógł mieć klucze. Już na górze próbuje otworzyć drzwi, ale to nic nie daje – dochodzi do tego samego wniosku co ja, że włamywacz zamknął się od środka.

Policjant wali w drzwi pięścią:

- Wyłaź! Wiemy że tam jesteś! Jeśli za chwilę nie otworzysz, wzywamy straż z wyważarką!

Mija pięć sekund. Drzwi się otwierają powoli i spokojnie. Widok zasłaniają mi policjanci, którzy krzyczą do kogoś w środku:

- Wyjdź powoli z mieszkania! Natychmiast!

Jeden z policjantów wchodzi do środka, podchodzi do gościa, mając chyba zamiar wyciągnąć go siłą.

A ja zaczynam machać rękami do nich i mówię:
- To właściciel!



Mija kilka chwil, zanim dociera to do policjantów. Wszyscy zamierają. Właściciel mojego mieszkania wygląda na niewzruszonego. Ja mam ochotę roześmiać się w głos. Koleżanka tylko patrzy w szoku.

I tak. To był właściciel mieszkania, który postanowił w weekend majowy, nie mówić lokatorom, wejść o 10 w nocy do mieszkania, zamknąć się od środka i robić porządki na balkonie, zostawiając telefon we własnym mieszkaniu. Nie słyszał pukania i dzwonka.

Wiecie, co w tym piekielnego?

Nie, nie policjanci – oni byli zajebiści, pełna profeska, bardzo wyrozumiali, nie mieli żadnych pretensji, pochwalili nasze logiczne zachowanie, przyjechali szybko i sprawnie zakończyli sprawę – od momentu zawiadomienia do czasu odjazdu minęło 20 minut.

Właściciel mieszkania – nie dość, że nie informuje, że zamierza przyjść, to do tego jeszcze miał do nas pretensje, że przecież mogłyśmy zapukać przez luksferę. Mhm, i zwrócić na siebie uwagę potencjalnie niebezpiecznych osób? Jasne.
Potem na moje prośby, czy mógłby informować o odwiedzinach wcześniej, wykręcał się, że przecież nie robi tego często.

A po co przyszedł?

Żeby posprzątać nasze pudła, bo mu przeszkadzały. Gdy mu powiedziałam, żeby po prostu nam kazał jakieś porządki zrobić, to stwierdził, że jemu nic nie przeszkadza, ale że to dla nas zrobił. WTF. Więc generalnie nie, nadal będzie sobie przychodził tak jak przychodził i przestawiał nam kwiatki, zakręcał wodę na święta i porządkował balkon o 22, zakładając (nie wiadomo czemu), że skoro nie ma mnie w piątek o 21 to znaczy, że nie będzie mnie przez cały weekend majowy.

warszawa

Skomentuj (28) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 251 (273)
zarchiwizowany

#23384

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Sklep niedaleko akademika. Pani [E]kspedientka kontra głodny student [J].
Do rzeczy: biegnę, już prawie spóźniona na zajęcia, a głodna jak wilk, bo oczywiście w studenckiej lodówce pustki. Tuż przed drzwiami do sklepu nagłe olśnienie - kurde, nie wzięłam ze sobą pieniędzy. No nic, tuż obok stoi cudowny wynalazek XX wieku - bankomat. Wyciągam 50zł i radośnie udaję się po bułkę, co by ją skonsumować w drodze na uczelnie. Podchodzę do kasy, wręczam papierek.

[E]: Nie ma pani 2zł?
[J]: Nie, mam tylko 50zł.
[E]: I nie ma pani drobnych?
[J]: No nie, tylko te 50zł.
[E]: Ale ja pani nie sprzedam!
[J]: ?!
[E]: No, ja pani tego nie sprzedam! Nie mam wydać!
[J]: To co ja mam zrobić?
[E]: JA PANI NIE SPRZEDAM!

Kurde, no to rzuciłam tą bułką, wkurzona i wyszłam i więcej tam nie wróciłam. Ok, nie jest piekielnie, ale to nie pierwszy i nie ostatni raz. Super mają sposób na pozyskiwanie klientów, nie? Zresztą, czy to leży w interesie klientów, by sprzedawcy mieli za co wydać? Chyba to oni powinni tego pilnować.

akademik

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -12 (20)
zarchiwizowany

#23333

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Będzie długo. Opowiem wam o mojej [p]iekielnej współlokatorce z akademika. Mieszkanie z nią kosztuje mnie niemało nerwów, chociaż czasem, jak sobie o tym pomyślę, to i pośmiać się można. Od razu mówię, że jestem bardzo spokojnym człowiekiem, i nawet piekielność rzadko jest w stanie sprawić, żebym na kogoś wrzeszczała... Będzie o potopie.

Otóż, w naszym akademiku są segmenty - mamy dwa pokoje, wspólną kuchnię i łazienkę. Łazienka - to ważne - jest usytuowana tuż obok naszego pokoju, w ten sposób, że drzwi do niej są pod kątem prostym wobec naszych drzwi. Dodam jeszcze, że od zawsze z łazienką były kłopoty, a dokładnie z prysznicem, który potrafił płatać różne figle.

Wracam sobie pewnego pięknego niedzielnego wieczoru ze spaceru. Zamierzam już wejść do pokoju, gdy dzwoni telefon, więc odbieram i udaję się na parapet porozmawiać z bratem. Po około 45 minutach kieruję się do siebie. Otwieram drzwi, robię krok i... chlup. Zamrugałam parę razy oczami, myśląc, że coś już ze mną nie tak. Patrzę na podłogę - ślady zbrodni, znaczy, wody, ciągną się od łazienki szerokim łukiem pod lodówkę, zawracając pod drzwi drugiego pokoju, malowniczo piętrząc się na progu, i wpływają z prawie słyszalnym szumem do mojego pokoju. Zdejmuję buty, skarpetki, stawiam poza zasięgiem potopu. Robię krok do przodu, zaglądam do pokoju. Pierwsze rzucają mi się w oczy moje DRYFUJĄCE na fali, płynące przez pokój klapki. Mój mózg odmówił przetwarzania danych, nie byłam w stanie zrozumieć co się dzieje. A oto, przy szafce, na samym środku jeziora głębokiego na co najmniej 5 centymetrów, zagarniającego ponad pół podłogi pokoju, stoi Piekielna - niczym jakiś wodny potwór - i owinięta tylko ręcznikiem, spokojnie przeszukuje szafkę w poszukiwaniu biustonosza.
Dopiero wtedy mój mózg zakończył restart i przywrócił mi funkcję mowy.
[J]a: Co ty robisz?!
[P]: No, szukam biustonosza, nie wzięłam sobie...
[J]: Co to za woda?!
[P]: A no wiesz, poszłam się kąpać i no, odwróciłam się tyłem do drzwi. Rozumiesz, myłam włosy, to dużo czasu zajmuje. A ten odpływ się znów zapchał! No to myłam włosy tyłem i nie kontrolowałam ile tam wody płynie...
[J]: I zalało nam pół pokoju?!
[P]: No jak wychodziłam, to myślałam że to tak normalnie, w łazience trochę wody było...
[J]: TROCHĘ wody?! (dopadała mnie nieco histeria, widziałam już jak wyrzucają mnie z akademika, jak płacę za remont naszego pokoju i tego pod nami, i moje wszystkie zalane ubrania w dolnych szafkach...)
[P]: Oj, no zobaczyłam przed chwilą, jak wyszłam po ubranie...
[J]: To dlaczego tego nie sprzątasz?
[P]: Przecież nic się nie stało, zaraz pozmywam to.
[J]: Zaraz? Przecież zaraz to nam pokój zacznie gnić, zaleje mieszkanie pod nami, zalało mi ubrania! (Rzucam się po mopa).
[P]: No ale ja nie będę nago tego sprzątać!
[J]: Wiesz, jak nie przyjdzie nikt na skargę z dołu...
W tym momencie, jakbym wywołała wilka z lasu, słyszę pukanie do drzwi. Modlę się, żeby to nie była kobieta z recepcji... Na szczęście, dziewczyna z dołu, jak zobaczyła katastrofę w pokoju, tylko się roześmiała, posłuchała, jak rzucam gromy na współlokatorkę (która po skompletowaniu ubrań zniknęła w łazience), i nawet zaoferowała się zgłosić na recepcji za nas problem, żeby już nikt nas nie nachodził.
Sprzątam. To znaczy, walczę z powodzią, Piekielna siedzi w łazience. Sytuacja zaczyna mnie śmieszyć. Pytam ją, czy zamierza mi pomóc. Piekielna wychodząc z łazienki, przepycha się obok mnie i mówi, że zaraz. Mnie trafia szlag.
[P]: No bo ja teraz się wysmarowałam balsamem, to się nie mogę ubrać. (CO?!) Poza tym, w tej łazience zawsze tak duszno jest, zauważyłaś? Powinni coś z tym zrobić. Sauna! Ja się muszę na dziesięć minut położyć... (witki mi opadły) Zaraz ci pomogę.
Tak, moi drodzy, nie mylicie się. Leżała na swoim łóżku całe 10 minut, kiedy mi już ręce odpadały od zbierania tej wody... Widzicie tę scenę, gdy ja z wielkim zapałem wyrzynam tego mopa co chwilę, pot się ze mnie leje, stresuję się wszystkimi konsekwencjami, a ona leży, i odpoczywa po wielkim trudzie wykąpania się. Zebrałam już jakieś chyba trzecie wiaderko, gdy łaskawie podniosła tyłek i udała się znów do łazienki, ubrać się.
[P]: Zostaw to, ja już posprzątam.
[J]: Oszalałaś?! Przecież to trzeba jak najszybciej pozbierać. Jak nam grzyb po tym nie wykwitnie, to będzie cud.
[P]: Och, no dobra, tylko się ubiorę.
Wyszła z łazienki, popatrzyła bezradnie, i pyta mnie:
[P]: Ale co ja mam robić?
[J]: (ze lekko histerycznym śmiechem) No trzeba to sprzątać!
[P]: Ale nie ma drugiego mopa.
[J]: Na litość boską, znajdź jakąś ścierkę! Albo idź do jakiegoś pokoju, przecież ktoś pożyczy!
[P]: Ale ja nie będę z mokrymi włosami po korytarzu chodzić...
Rzuciłam w nią mopem, odwróciłam się na pięcie i pobiegłam do pokoju całe 10 metrów dalej po mop, przy okazji po całym korytarzu roznosząc wodę w klapkach (tak, tych dryfujących).

To prawie koniec. Współlokatorka po pięciu minutach mówi, że już sucho i odkłada mopa. Wrzasnęłam na nią, że chyba zgłupiała, trzeba to dokładnie powycierać, a tam jeszcze tyle wody... No nic, wzięła się do roboty z powrotem, teraz już jęcząc na hydraulika, który nie potrafi naprawić odpływu...
No cóż, mieszkam tu już parę lat, nikt nie miał z tym problemów, ale ona, jako nowa, nie była przyzwyczajona do tego, jak działają akademiki, i nie rozumiała, że trzeba po prostu uważać. Zastanawiałam się jeszcze, wycierając dokładnie podłogę ścierkami, jak trzeba być pustym, żeby nie rozumieć, że w takiej sytuacji trzeba działać szybko, i ile problemów można sobie narobić bezmyślnością. I myślałam, że jak człowiek (choćby i piekielny) ma 27 lat, to umie jest już trochę odpowiedzialny...

pokój po powodzi

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 178 (204)

1