Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Serbia

Zamieszcza historie od: 17 sierpnia 2012 - 19:21
Ostatnio: 27 stycznia 2015 - 15:09
O sobie:

Charta non erubescit.

  • Historii na głównej: 1 z 4
  • Punktów za historie: 915
  • Komentarzy: 7
  • Punktów za komentarze: 30
 
zarchiwizowany

#48315

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Swego czasu, jeszcze przed studiami, stwierdziłam, że trza jakąś robotę chociaż na chwilkę sobie odszukać. Na krótko przed maturą...więc siedzenie na dłuższą metę nie wchodziło w grę.
Jakoś to wyszło, że pracę "z doskoku" złapałam na nocnych inwentaryzacjach w sieci hipermarketów tesco. Nie będzie to historia o samym siedzeniu całe noce i słuchaniu na okrągło bip-bip-bip czytników ale o pewnym dniu, kiedy wracałam z takiej nocki.
Za wyjazdowe inwentaryzacje zbierało się więcej kasy, więc oczywiście Serbia jak się napaliła na kolejną nockę tak jej nikt nie mógł zatrzymać... Pożałowałam tego nad ranem, kiedy wracaliśmy autobusem ze Stargardu Szczecińskiego. Siedzenie na hali targowej w godzinach średnio dla oczu dobrych wywołało u mnie zapalenie spojówek (silne zaczerwienienie, ból i ogólnie dość zepsuty humor), tak więc wysiadając w Gorzowie byłam już lekko średnio przytomna i jedynym marzeniem było dotarcie do domu tramwajem i zniknięcie na kilka godzin w łóżku.
Razem z kilkoma współpracownikami wsiadamy do tramwaju. Zmęczonym wzrokiem zarejestrowałam kilka wolnych miejsc i zajęłam jedno z nich.
Między dość długimi okresami ciemności (czasem na mruganie) zauważyłam pochylonego nade mną starszego jegomościa. Kiedy skupiłam się na tym co do mnie mówi zrozumiałam, że chciałby, żebym ustąpiła mu miejsca.
Zdziwiłam się na tyle ile mogłam wierząc w to, że obok mnie jest wolne miejsce.
I zrobiłam błąd w momencie, kiedy bezmyślnie spojrzałam na wyżej wspomniane miejsce, gdzie już ktoś siedział.
Widocznie moja opieszałość w nie spodobała się innemu Piekielnemu w średnim wieku.
Kiedy już odwracałam się z otwartymi ustami, żeby powiedzieć "dobrze, już Panu schodzę z miejsca" zobaczyłam przed sobą wściekłą (przepraszam za określenie) mordę. Ta morda się na mnie darła. Głośno. Opluwając mnie kropelkami śliny.
Że jak to taka gówniara ma czelność nie zejść z miejsca, że co to ma być, jak to taki głupi żeński narząd może się poruszać w społeczeństwie, że takie czerwone oczy mam to naćpana jestem, itp. itd. jak to w jednej piosence było...
Dość mocno zszokowana podniosłam zesztywniałe siedzenie i stanęłam nieopodal. Otrząsnęłam się dopiero w domu.

Długo myślałam nad tą sytuacją... Stwierdziłam, że może rzeczywiście bardzo długo mi zajęło to "ogarnianie sytuacji" i Piekielny miał prawo stwierdzić, że olałam starszego pana. Dowiedziałam się jednak od świadków, że od momentu, gdy starszy jegomość się odezwał do rozpoczęcia tyrady minęło kilka sekund.

A ja tylko chciałam wrócić spokojnie z nocki do domu...

komunikacja_miejska

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 0 (38)
zarchiwizowany

#43243

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Pewnego pięknego dnia prosto rzecz ujmując wybyłam na imprezę do klubu. Wszystko pięknie, ładnie razem z grupą znajomych "dansing" na całego. Do mniej więcej drugiej nad ranem balety się ciągnęły, a potem...cóż...wracanie z bucika bo żadnego miejskiego transportu nie ma co wypatrywać.
Pełnia księżyca, czyste niebo i przyjemny chłodek... I ja, która pomimo wyjścia na imprezę ubrana byłam klasycznie w moro, koszulkę, długie spodnie i adidasy.
Co mnie podkusiło, żeby skracać sobie drogę...? Nie wiem sama do tej pory...możliwe, że był to szumiący mi w głowie alkohol...możliwe, że zwykły strach przed godziną trzecią w nocy, którą chciałam już zastać w domu. W każdym razie w pewnym momencie zboczyłam z głównej, oświetlonej drogi na przejście nieoświetlone przy ogródkach działkowych (tuż koło kościoła na Chodkiewicza w Gorzowie dla tych którzy przypadkiem kojarzą). Rozkoszując się orzeźwiającym powietrzem wyciągałam nogi dziękując wszystkim stworzeniom nadprzyrodzonym za pełnię księżyca i blask, który umożliwił mi nie połamanie nóg na tym przejściu...
Mimo późnej pory nie zdziwiło mnie to, że minęłam jakąś postać na tej drodze. Pomyślałam, że pewnie ktoś się przechadza albo tak samo jak ja próbuje wrócić do domu. Pamiętam dokładnie co wydarzyło się chwilę później... Zauważyłam swój własny cień przed sobą i co najśmieszniejsze jakiś inny, który szybko się zbliżał (może jakiś biegacz...ki czort...). Odsunęłam się z drogi w momencie, kiedy już był na tyle blisko, że mogło dojść do zderzenia. Odwróciłam się natychmiast żeby zobaczyć jakiegoś gościa, który właśnie się zatrzymał.
G - Siemasz
J - No hej (dopóki obcy nie zaczynają się do mnie nieprzyjemnie odnosić zwykle z nimi rozmawiam jak równy z równym, a będąc w odludnym miejscu wiedziałam, że nie mogę sobie pozwolić, żeby się na mnie w*urwił i zaatakował)
G - Gdzie idziesz?
J - A do domu.
G - To ja pójdę z tobą.
Ohooo...troszkę późno, ale jednak zapaliła się ta lampka ostrzegawcza. Chciałam go po prostu spławić...
J - Ale ja mieszkam z rodzicami. Niestety nie lubią gości
G - A to nie szkodzi. Bo ja bym chciał żebyś popatrzyła co robię, może tutaj?
I już wszystko jasne. Spojrzałam na jedyną furtkę w zasięgu wzroku prowadzącą do kamienicy.
J - Jak mnie nie zostawisz to będę krzyczeć.
G - Jeśli będziesz krzyczeć zrobię ci krzywdę.
Tak szablonowej i spokojnej dyskusji nie prowadziłam nigdy wcześniej i nigdy później pomimo szumu paniki a już nie alkoholu w głowie.
J - Tu mieszka moja koleżanka. Idę do niej wezwać policję.
Powiedziałam idąc w stronę wyżej wspomnianej furtki. Koleżanka rzeczywiście tam mieszka...i dlatego te kilka kroków było dla mnie straszliwie długich i przerażających...ponieważ wiedziałam że furtka ta bywała dość często zamykana na kłódkę.
Ostatni shot adrenaliny przeżyłam kiedy dotknęłam klamki...
Furtka była otwarta.
Jak na skrzydłach popędziłam po schodkach i ruszyłam w stronę klatki, która znajdowała się po drugiej stronie budynku.
Już za mną nie szedł.
I dobrze...ponieważ klatka ZAWSZE była zamknięta...a w środku nocy nikt by mi nie otworzył na czas.
Z tamtego miejsca ruszyłam już rzęsiście oświetloną ulicą do domu. Powstrzymywałam się ledwo, żeby nie biec, ponieważ to by mogło kogoś zachęcić do zaczepiania mnie.

Wiem, że pewnie każdy to już słyszał milion razy albo i więcej... Myślcie o tym, jak się poruszacie po zmroku. Wybierajcie "te dobre" drogi. Ponieważ to był tylko czysty przypadek, że udało mi się przed tym gościem uciec.

po zmroku

Skomentuj (22) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 152 (216)

#37945

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Od zawsze chodziłam jako uczestnik do różnych świetlic socjoterapeutycznych (takie były pewnie tylko z nazwy ale to nic). Naturalne więc dla mnie było to, że z czasem zostałam wolontariuszką "pełnoetatową" w jednej z nich.

Spędzałam ponad 4 godziny dziennie, pomagając dzieciom w lekcjach, organizując wszelkie zabawy (plastyczne, muzyczne, ruchowe) i to była najpewniej jedyna rzecz, która pozwoliła mi na ominięcie etapu gimnazjalnego emo. Świetlicę zaczęłam traktować jak swój drugi dom. W czasie, kiedy tam "pracowałam" z 10 wolontariuszy pozostałam tylko ja, a dzieci jak było 20 tak zostało 20.
Problem pojawił się kiedy poszłam do liceum.
Kierowniczka wstąpiła w stan błogosławiony i z racji problemów z tym związanych zrezygnowała z tej posady.
Przez kilka miesięcy Organizacja (w moich kręgach Ulubiona, ale to materiał na inną historię) szukała kogoś na jej zastępstwo. Wymaganiem było kilka kursów, jakieś papierki pedagoga (można było iść na zaoczną pedagogię po rozpoczęciu pracy jako kierownik) no i dyspozycyjność włącznie z chęcią do pracy codziennie z gromadką dzieci, wypełnianie druczków, dzienniczka i takich tam za oczywiście mało satysfakcjonującą kwotę (czytaj na wpół-wolontariat). Jednym słowem robota dla zapaleńców.
Szukali, szukali... skarżyli się, że nie ma nikogo kompetentnego (oczywiście nie zauważyli dwóch studentek pedagogiki, które wysłałam do siedziby Organizacji).

W nowym roku szkolnym, kiedy dostałam się do liceum, przyszła nowa kierowniczka.
Pani Ewa.
Koszmar tych kilku miesięcy.
Wszystko pięknie, ładnie -> jest w końcu kierownik!

Z racji liceum (późno kończyłam lekcje) musiałam ograniczyć przychodzenie tam. Coś mnie tknęło, kiedy przyszłam w końcu po dwóch tygodniach a tam jakoś mniej moich dziecków siedzi przy lekcjach. Przy następnej wizycie jeszcze mniej, a miesiąc później już tylko garstka niedobitków.
Myślałam, że to wynik miłości do starej kierowniczki ("Pani odchodzi to my też!!"), albo zmiany pogody (dzieci nie mają przecież przymusu chodzenia do świetlicy, więc zwykle było ich mniej w ładne dni).
Myliłam się.
Okazało się, że Pani Ewa wprowadziła absurdalne nakazy i zakazy.

Dzieciom nie można rozmawiać przy posiłku. (wcześniej mogły sobie rozmawiać, byle nie przeszkadzały sobie nawzajem)
Do świetlicy można się zapisać, ale tylko na WSZYSTKIE dni tygodnia - jednym słowem przymus chodzenia od godziny do godziny.
Jeśli w łazience jest burdel - dzieci nie korzystają z łazienki. Za karę.
Wymieniać można by było w nieskończoność...

Osobiście stwierdziłam - Okej... nowy kierownik i nowe zasady... Przecież musi chociaż przez pierwszy okres pokazać kto tu rządzi i takie tam... - Trochę nie podobały mi się tego metody, ale jednak starałam się chodzić tam dalej.

W czasie ferii zimowych w świetlicy zawsze były organizowane półkolonie. A że ferie - to miałam wolne, więc w podskokach przyleciałam pierwszego dnia, kiedy zajęcia miały się odbywać.
Przybyłam na miejsce, żeby ujrzeć pustą salę i Panią Ewę zbierającą rzeczy. No cóż, okazało się, że się najzwyczajniej w świecie spóźniłam na zajęcia. Parsknęłabym tylko na to śmiechem, jakby nie odbyła się ta rozmowa.

Ja - To dzisiaj nie miało być na 14?
Ewa - No nie, już skończyliśmy.
Ja - Aaaa... A bo ja mam teraz wolne, to o której bym mogła jutro przyjść?
Ewa - Ale dlaczego chcesz przyjść?
Mój zonk. Duży zonk.
Ja - No bo chciałabym z dziećmi popracować. Zawsze to robiłam jako wolontariusz tutaj.
Ewa - Przecież nie jesteś tutaj wolontariuszem. Ja twojej umowy nie mam.

Zrobiło mi się gorąco. Umowa wolontariacka jest podpisywana z pracodawcą tak dla unormowania tego, że zapieprzasz za darmo (potrzebna do ubezpieczenia) i w tej świetlicy podpisywałam ją... może raz? przed pierwszym rokiem pracy tam...?
Ja - To mogłabym to jakoś podpisać teraz?
Ewa - Dam ci ten druczek dopiero w momencie kiedy będziesz chodziła codziennie od 14 do 18 do świetlicy.
W głowie zaczęło mi coś trzaskać i szumieć.
Ja - No to co w takim momencie mam zrobić?
Ewa - To ja zapiszę sobie twój numer telefonu i jak będziemy mieć jakieś wyjście, to może (POWIEDZIAŁA MOŻE!!) po ciebie zadzwonimy.
Podyktowałam właściwie machinalnie swój numer. W głowie krążyło mi tylko to, że po 4 latach zapie*dalania, nie popracuję już ze swoimi dzieckami.

Ewa - To do widzenia.
Ja - Do widzenia.

Ledwo udało mi się wyjść za róg korytarza, puściły mi wszystkie hamulce i zaczęłam szlochać. Jeszcze nigdy mi się nie zdarzyło coś takiego, żebym bez żadnego ostrzeżenia rozryczała się w miejscu publicznym.
Przypomniałam sobie, że ona z racji swojej pracy (w pogotowiu opiekuńczym!) przychodziła dopiero o 15 lub 16, a świetlicę otwierała gimnazjalistka! Jak bardzo to było niezgodne z prawem, dowiedziałam się kilka lat później.

Od tamtego czasu świetlica już nie wróciła do stanu dawnej świetności. Dowiadywałam się tylko o kolejnych nowych kierownikach, mniejszej liczbie dzieci, wizytach kuratorium.
Żaden wolontariusz młodzieżowy nie zdecydował się na pracę w tej świetlicy już nigdy więcej. Może to przez moją reklamę, ale w Gorzowie świetlicę Słoneczną młodzi ludzie omijają szerokim łukiem.

praca_z_dziećmi

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 513 (579)
zarchiwizowany

#37972

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Od zeszłych wakacji jeżdżę jako wychowawca na kolonie i obozy. Niecały miesiąc temu zorientowałam się dlaczego wszyscy kierownicy ośrodka (na koloniach zawsze jest kierownik ośrodka i kolonii - jeden od samego terenu a drugi od zajmowania się wychowankami) których spotkałam są dość...nerwowi.

Pierwszy dzień kolonii. Dzieci jadą autobusem z miejsc zamieszkania razem z większą ilością kadry, a ja w ośrodku pomagam rozdzielać grupy. Że kadra bardzo zgrana - nie było problemu z przydzieleniem odpowiedniego rocznika do wychowawców. Prawo określa, że w grupie w której znajduje się chociaż jedno dziecko 10-letnie (lub młodsze) może być tylko 15 wychowanków, a w grupie gdzie wszystkie dzieci mają więcej niż 10 lat - 20.
Wychowawców włącznie ze mną 6, dzieci 76 - grupy na spokojnie wchodzące w przepisy i na tyle małe, żeby je ogarnąć.

Bajecznie.

Nadszedł czas na rozdział pokojów na ośrodku.
W czasie rozdziału zawsze dąży się do tego, aby jeden wychowawca miał swoje dzieci jak najbliżej siebie. Tak jest i wygodnie i bezpieczniej dla samych dzieci (no i przyszłej ewentualnej kariery oraz zdrowia psychicznego wychowawcy).

Wolne pokoje:
-2x10 osób, 1x5 osób w jednym pawilonie
-4x10 osób w drugiej części ośrodka

suma sumarum -> 65 miejsc

No to zonk.

[J]a: Pani Anielska...ale tutaj jest 76 dzieci...
[K]ierowniczka: COOOO? Piekielna mówiła, że 65!!

Okazało się, że szefostwo pomimo jasno ustalonych warunków i limitów, radośnie zebrało karty i pieniądze za kolonie od dziesiątki dzieci ponad limit!! Podkreślając, że ośrodek przyjmował w tym samym czasie sporo letników i wycieczki nie było możliwości, żeby wykopać z pod ziemi wolne miejsca.

A same dzieci w tym czasie jechały już autobusem.

Jednym słowem - w biurze zawisła ciężka chmura.

Jakimś cudem udało się wykoncypować 3x3 pokoje w kompletnie innym pawilonie i zapożyczyć 2 miejsca z izolatki na kilka dni.

Skutek? -> 4 grupy po 10 dzieci (w drugiej części ośrodka) i dwie starsze po 19 (1x10,3x3-dziewczyny) i 17 dzieci (1x10,2x5-chłopcy) (w głównej części ośrodka).

Pomijając ciągłe bieganie między pokojami w głównej części ośrodka i uciekanie przed kuratorium w sprawie tych dwóch miejsc w izolatce wspominam ten wyjazd bardzo dobrze. Tylko jest jedno stwierdzenie którego nie zapomnę.

Piekielna tłumacząc się: Ale Anielska... Ty jakieś miejsca znajdziesz. Jak zawsze.

opieka_nad_dziećmi

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 147 (183)

1