Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Shadi

Zamieszcza historie od: 15 maja 2011 - 18:17
Ostatnio: 21 sierpnia 2023 - 15:15
  • Historii na głównej: 8 z 11
  • Punktów za historie: 2362
  • Komentarzy: 21
  • Punktów za komentarze: 78
 

#69900

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Infolinia Banku X. Dla dociekliwych dodam, że infolinie tego typu są ogólnopolskie, nie znam (dziwnym trafem) topografii każdego miasta i potrafię korzystać z Google Street View. Po prostu nie muszę, to uprzejmość z mojej strony (tak tytułem wyjaśnienia, ponieważ GSV nie jest tutaj bohaterem).

14:53 Dryń, dryń.

[J]a: Dzień dobry, Anna Piekielna, w czym mogę pomóc?
[K]lient: No doskonale, że się dodzwoniłem, pani Anno!
(myślę sobie: uf, łatwo pójdzie)
[K]: Proszę pani, takie macie piękne reklamy, tak pięknie mówią, że kredyty, że konta...! A tu proszę pani jest totalny syf! K...a mać! Dobrze, że te rozmowy są nagrywane!
[J]: ...
[K]: Byłem dzisiaj w oddziale w Piekiełku Dolnym i tam wisi taki baner! Taki zasyfiony ten baner i jakiś debil go dodatkowo pomalował sprejem!
[J]: A próbował pan to zgłosić do pracowników tej placówki?
[K]: No nie! Co ja będę z nimi gadał! Do was dzwonię!
[J]: Proszę pana, dodzwonił się pan na ogólnopolską infolinię Banku X. Czy mógłby mi pan powiedzieć, w czym ja mogę pomóc?
[K]: Czy pani jest w ogóle poważna?! PANI MNIE PYTA, W CZYM MI MOŻE POMÓC?! (tutaj padło parę tekstów na temat mojego IQ i pracy, do jakiej się według pana nadaję)
[J]: Pozwoli pan, że streszczę. Widział pan baner w Piekiełku Dolnym, który ktoś pomalował sprejem i... czego pan ode mnie w tym momencie oczekuje?
[K]: Że pani przekaże wyżej to nagranie rozmowy i ktoś się tym zajmie!
[J]: Rozumiem, że chce pan złożyć reklamację na brudny baner? W tym celu przełączę pana do zespołu, który taką reklamację przyjmie.
[K]: No i proszę bardzo! Skoro pani tutaj jest tylko od przełączania, przełączaj!

No cóż. Przełączyłam. Zastanawiam się tylko, jak bardzo poczucie estetyki tego pana ucierpiało, że chciało mu się czekać w kolejce dobre 15 minut i czy nie łatwiej było po prostu podejść do bankiera i zgłosić rażące naruszenie krajobrazu.

Uprzedzając komentarze, które na pewno się pojawią: tak, w interesie placówki jest, żeby utrzymać materiały marketingowe i samą placówkę w czystości.

Nie, nie wiem, czy pracownicy byli ślepi i nie zauważyli pomazanego banera, a może po prostu już zamówili nowy/ekipę, która się tym zajmie.

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 116 (240)

#76133

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Przypomniała mi się historia z 11 listopada. Jak pewnie większość wie, przelewy bankowe (zwykłe oczywiście) nie działają w święta i weekendy. Jest to związane z sesjami rozliczeniowymi NBP i już, nie działa. Nie jest to zła wola banku.

11 listopada wypadał w piątek, więc w poniedziałek o 8 rano zaczęły się telefony o treści przewodniej "gdzie jest mój przelew?!". O ile większość klientów przyjmowała do wiadomości w miarę bezboleśnie, że 11 listopada "to taka jakby niedziela", to dwójka z nich odebrała mi wiarę.

#1

Klientka: GDZIE JEST MÓJ PRZELEW, ZŁODZIEJE, OSZUŚCI?!
Ja: Dzień dobry, Anna Piekielna. Proszę mi powiedzieć, kiedy pani przelew wysyłała?
Klientka: W PIĄTEK RANO WYSYŁAM! GDZIE MOJE PIENIĄDZE?!
Ja: Proszę pani, w piątek było święto narodowe, sesje elixir nie działały.
Klientka: JA JESTEM W HOLANDII, NIE OBCHODZI MNIE, ŻE WY MACIE JAKIEŚ ŚWIĘTA!

Po tym komunikacie nastąpiło rozłączenie, a już mi się cisnęło na usta, że mnie też zupełnie nie obchodzi, że u niej święta nie ma.


#2

Powód i początek rozmowy praktycznie bliźniaczy z powyższym, ale tym razem pan nie dawał sobie tak po prostu wytłumaczyć. Próbowałam terminologią bankową, terminologią szarego Kowalskiego, bo przecież nikt nie musi znać takich pojęć jak "sesje wychodzące i przychodzące" albo "sesje rozliczeniowe". Po kilku minutach wysłuchiwania kim jestem, czym jest bank i że pan zabierze swoje zawrotne sumy ulokowane na kontach postanowiłam zacząć od początku.

Ja: Proszę pana, pozwoli pan, że zacznę jeszcze raz. W piątek było święto narodowe.
Klient: MNIE TO NIE INTERESUJE, BO JA JESTEM ZA GRANICĄ I TEGO ŚWIĘTA NIE MA.
Ja: Wie pan czym są sesje elixir?
Klient: CO?!
Ja: Sesje elixir, wie pan czym są czy wyjaśnić?
Klient: JAKBYM CHCIAŁ JAKIMŚ ELIXIREM WYSYŁAĆ, TO BYM DO NIEGO POSZEDŁ! A W OGÓLE CHYBA PÓJDĘ, BO TO OSZUSTWO I KRADZIEŻ!

Po tekście, że pan by sobie poszedł do elixira po prostu go poformowałam, że przelew przyjdzie za dwie godziny. Jak mawiał klasyk "szkoda r..a szczempić".


Podsumowując: czasami się zastanawiam, czy tacy ludzie jak powyżej są tacy chamscy i ograniczeni w każdej sprawie, czy tylko w niektórych? Potem dziwota, że Polacy za granicą są odbierani, lekko mówiąc, nieszczególnie.

call_center

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 156 (198)

#75560

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Prawdopodobnie tl;dr, ale i tak się podzielę.

Tragedia w IV Aktach.
Prolog

Niestety PKO jest największym dystrybutorem kredytów studenckich. Potrzebuję takowego, więc byłam zmuszona rozmawiać pracownikami tego banku, chociaż kojarzą mi się jak najgorzej, ale trudno, mus to mus.

Akt I - Oddział w moim mieście
Przychodzę do oddziału w moim mieście macierzystym zaraz po ogłoszeniu rozporządzenia, tak mniej więcej 25 sierpnia (rozporządzenie z 15.08). Siadam i mówię, że potrzebuję kredytu studenckiego. Pani za biurkiem wytrzeszcza na mnie oczy i zaczyna bełkotać, że w sumie to oni nic nie wiedzą i tylko przyjmują wnioski. W międzyczasie pani szukała gorączkowo po internecie odpowiedzi na moje (zdawałoby się) prozaiczne pytania. Próżny był jej trud, bo tak się składa, że umiem czytać i zanim zawracam komuś cztery litery to upewniam się, że nie mogę sama takich informacji uzyskać. Dodatkowo zostałam uraczona historią, że przepisy się zmieniły i dlatego pani nic nie wie.

No tak, przerąbane, zmiana terminu składania wniosków każdego by skonfudowała. Znudziło mnie siedzenie na krzesełku, które łącznie trwało kilkadziesiąt minut, więc sobie poszłam uzyskawszy wydruk wniosku, który mogłam wydrukować sama. Ale spoko. Przynajmniej nie za moje wydrukowane.

Akt II - INFOLINIA
Niezrażona żałosną obsługą, bo akurat w tamtej placówce to standard dzwonię na infolinię. Pytam grzecznie, że kredyt studencki chciałam i mam kilka kwestii, których nie mogę znaleźć. Pani się tym nie zajmuje i w sumie to nie wie, ale zaproponowała, że postara się pomóc. No okej. Pani była naprawdę urocza i dała mi nadzieję, że to jednak nie jest bank dla starych ludzi i ktokolwiek chociaż wykazuje minimum zainteresowania.

Nawet zaproponowała mi umówienie spotkania w oddziale! Szalenie miłe dopóki się nie okazało, że jednak nie może. No dobra. Ważnym było, że uzyskałam kilka informacji, które mi były potrzebne.
Byłoby git gdyby się nie okazało, że pani najwyraźniej nie odróżnia brutto od netto (a w tym absurdalnym rozporządzeniu to ma znaczenie) i nie ma zielonego pojęcia o wymogach poręczeń. Przynajmniej mam infolinię za darmo, bo darmowe minuty.

AKT III
Połowa września, postanowiłam iść do oddziału na Pawiej w Krakowie, bo mi blisko i może ktoś coś będzie ogarniał w minimalnym stopniu.

Wchodzę, siadam, mówię dzień dobry, uśmiecham się.
- Kredyt studencki bym chciała.
No i się zaczęło. Pani nic nie wie, pani nie ma wytycznych. W sumie to nic nie ma. Uśmiecham się wtedy szerzej i mówię nadal uprzejmie:
- To bardzo ciekawe, bo wytyczne są dostępne od 15 sierpnia.
Pani chyba była zaskoczona, że ja taka zorientowana i mądra, bo wzorem koleżanki z innego miasta zaczęła gorączkowo poszukiwać informacji na stronie internetowej.
- No tak, coś tu jest wspomniane, ale nie mamy żadnych dokumentów jeszcze ani nic.

Ja nadal uśmiechnięta wyciągam plik wydrukowanych kartek i stwierdzam, że wczoraj wydrukowałam je ze strony PKO, no bo nie dość, że jestem mądra, to jeszcze bogata i mam drukarkę. Uważny czytelnik zarzuci, że przecież dostałam papiery od banku, a się tu chwalę, żem kasiasta. Papiery od banku przepadły dawno temu.
Nastała niezręczna cisza. Nie lubię niezręcznej ciszy, więc Postanowiłam sobie iść, bo szkoda mi czasu na oglądanie jak pracownik się wije. Zostałam odprawiona po raz trzeci.

AKT IV - DLACZEGO W OGÓLE PISZĘ TĘ HISTORIĘ
Dnia 14.10.2016 nastąpiła kumulacja przegięcia. Postanowiłam wykorzystać ten dzień na załatwienie formalności, bo się październik kończy, a poza tym miałam nadzieję, że pod koniec okresu umożliwiającego składanie wniosków ktoś będzie wiedział cokolwiek.

Zdążyłam załatwić zaświadczenie z US i milion pięćset dublujących się dokumentów z uczelni. Zaświadczenia o zarobkach nie się jeszcze nie udało, ale na stronie i tak w sumie jest napisane, że wystarczy oświadczenie. Pomyślałam, że jak będzie trzeba to po prostu doniosę.

Przychodzę do oddziału, siadam sobie grzecznie i mam nadzieję, że nie trafię do hiper kompetentnej istoty, która mnie obsługiwała na początku września. Udało się! NIE! Podchodzę do innej pani i zaczynam od łatwych rzeczy, a tam dane osobowe się trochę zmieniły, tutaj numer telefonu, adresik. Pani dała radę, gratulacje.

Zaczynam mój temat:
- Chciałabym kredyt studencki.
Pani się twarz wydłużyła, westchnęła z irytacją i mówi:
- Tutaj kolega się tym zajmuje. Ja w sumie to nie wiem.
Dobra. Siadam w kolejce do kolegi (czas leci, ale w sumie czilałt, też bym miała w poważaniu czas klienta, jak przyszedł to posiedzi). Podchodzę.
- Kredyt studencki bym chciała.
I tutaj się zaczęło. Pan popatrzył na mnie jakbym mu co najmniej zamordowała matkę albo żonę, a w sumie to obie.
- Jest trzecia - jęczy. - To są trzy godziny wprowadzania. Ja nie wytrzymam, idę na przerwę. Pani poczeka.

Autentyk! Żadnego "przepraszam, ale nie byłem na przerwie czy mogę sobie kawę przynieść?" albo "przepraszam, czy poczeka pani 15 minut, bo chciałbym coś zjeść?" albo nawet "To ja tylko spojrzę czy dokumenty są w porządku, a jak wrócę to wprowadzimy wniosek, bo nie byłem na przerwie, dobrze?" Nie. Pan się zabrał i poszedł. Udało mi się na odchodnym na nim wymóc żeby mi wydrukował chociaż dokumenty potrzebne do tego cholernego kredytu. Siedzę, wypełniam sobie, minęło z trzydzieści minut.

Pan łaskawie wraca. Daję mu te dokumenty, oświadczając, że nie musi mi nawet o tym kredycie opowiadać, bo ja wszystko wiem. A w ogóle wprowadzania nie ma za dużo (w ogóle nie rozumiem dlaczego wprowadzenie trzech stron A4 miało panu zająć trzy godziny, jak sam stwierdził).
- Pani za mało zarobiła za 2015 żeby zostać samodzielną finansowo.
- Dobrze, ale obecnie zarabiam więcej.
Pan dzwoni, bo w sumie to nie wie, co w takiej sytuacji.
- No to tak. Jak pani zarabia 2800 (brutto), to pani kredytu nie udzielimy.
- Wiem, ale ja zarabiam tyle ile jest równo wymagane. Jest to napisane w oświadczeniu.
- No tak, ale trzeba to zaświadczenie jednak na naszym druku, bo jak pani zarabia na przykład 2200 to jest w porządku.
- Przecież panu mówię, że zarabiam tyle ile jest wymagane.
- A w ogóle to poręczycieli trzeba dwóch.
- Wiem, proszę się tym nie martwić.
- No to to zaświadczenie (bo pan nie miał co wymyślić żeby się mnie pozbyć)
- Dobrze, to proszę wprowadzić ten wniosek i ja to zaświadczenie po prostu doniosę.
- Ale tu nie ma czego wprowadzać, bo gdyby pani zarabiała 2200...
Nie wytrzymałam. Pozbierałam zabawki i sobie poszłam.

ZAKOŃCZENIE
W dniu dzisiejszym straciłam 1,5 godziny na siedzenie w oddziale, bo jakiś leniwy prostak nie chciał nawet rzucić okiem czy moje dokumenty są kompletne. Gdyby mu się zachciało chociażby spojrzeć, to nie sterczałabym w oddziale bez sensu przez prawie dwie godziny.

Każdy potrzebuje przerwy, rozumiem, że klientów w oddziale pełno i nie ma kiedy, ale do jasnej cholery dlaczego odbywa się to moim kosztem, zwłaszcza jeśli wystarczyłyby trzy minuty żeby się zorientować?

bank pko

Skomentuj (41) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 178 (260)

#71172

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Krótka historia o dobrych radach klientów.
Infolinia banku X.
11:04
dryń dryń

[J]a: Dzień dobry, Anna Piekielna, w czym mogę pomóc?
[K]lient: Bo ja chciałem harmonogram spłat.
[J]: Oczywiście, proszę <daną identyfikacyjną>.
Wklepuję w system. Głos w słuchawce ewidentnie należy do Jana Kowalskiego, podczas, gdy na moim monitorze wyświetla się Anna Kowalska.
[J]: Proszę pana, czy pan jest kredytobiorcą?
[K]: No nie, żona.
[J]: Proszę pana, mnie obowiązuje tajemnica bankowa. Nie ma szans żebym podała panu jakiekolwiek informacje na jakikolwiek temat dotyczący żony. Żadnych dyspozycji bez jej autoryzacji nie przeprowadzimy.
[K]: To jakie dane mam pani podać?!
[J]: Proszę pana, mamy procedury weryfikacyjne, którym musi poddać się żona. Nie będę mieć dostępu do konta pana żony bez tego, poza tym na tematy jej finansów mogę rozmawiać z nią.
[K]: Ale żona pracuje, daleko!
[J]: Infolinia jest czynna do 22. Żona zadzwoni to konsultant z pewnością jej pomoże.
[K]: Tak? JA CHCĘ TYLKO HARMONOGRAM! TO PO C..J PANI TAM SIEDZI? NIECH SIĘ PANI ZWOLNI! NIECH PANI NA ULICĘ IDZIE, MOŻE SIĘ PANI TAM PRZYDA! DO WIDZENIA!
(TRACH)

No cóż. Przynajmniej powiedział "do widzenia".

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 141 (223)

#69691

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Nowa praca na infolinii banku X, moje zadanie polega na odbieraniu połączeń i rozwiązywaniu problemów klientów.
9:08 dryń, dryń.

[J]a: Dzień dobry, Anna Piekielna, w czym mogę pomóc?
[K]lient: no żesz ka...a! Niech mi pani powie do ch..a! Jestem na ulicy Piekielnej 11 i gdzie tu jest was zasrany oddział?! Tak poukrywane, że się znaleźć nie da!
[J]: Proszę o chwilę, już to dla pana sprawdzam.
(w tle cały czas k..a i że oddziału nie ma, że debile i degeneraci. Sprawdzam na stronie)

[J]: Dziękuję, mam tutaj informację, że oddziału na ulicy Piekielnej 11 nie ma. Znajduje się on na Piekielnej 112.
[K]: To co za debilnych informatyków macie?! Może musicie im pensje podnieść żeby wykonywali swoją pracę?! Sprawdzam, pieniądze chcę wpłacić, to wam powinno zależeć!
[J]: Proszę pana, oczywiście rozumiem pana zdenerwowanie (nie, za cholerę go nie rozumiem), ale proszę mi powiedzieć gdzie pan sprawdzał położenie placówki?
[K]: NO W INTERNECIE! WPISAŁEM PRZECIEŻ ODDZIAŁY BANKU X I SPRAWDZIŁEM! CI WASI INFORMATYCY TO JACYŚ DEBILE!

[J]: Proszę pana, a czy to była strona Banku X?
[K]: NO NIE! ALE PRZECIEŻ TO WAM POWINNO ZALEŻEĆ K..A!
[J]: Proszę pana, ale nie możemy brać odpowiedzialności z to, co wypisują ludzie na niezautoryzowanych przez bank stronach. (w zasadzie domyślam się, że na tej zewnętrznej stronie ktoś zrobił po prostu literówkę, bo brakowało jednej cyfry w adresie).Placówki znajdują się na Piekielnej 112 i Boskiej 22. Ta informacja jest dostępna na stronie banku.
[K]: DOBRZE! PIEKIELNA 112! TO POWIEDZ MI, GDZIE TO JEST?! JAKIŚ BIUROWIEC CZY CO?!

[J]: Proszę pana, mam dostęp do adresu i mapy Google Maps, nie potrafię panu udzielić informacji, w jakim zabudowaniu znajduje się placówka.
[K]: NO KU...A!
[J]: Czy mogę panu w czymś jeszcze pomóc?


Nie dowiedziałam się czy mogę mu pomóc, bo walnął słuchawką. Zastanawiam się tylko jak przekazać informatykom, że są debilami.

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 275 (327)
zarchiwizowany

#69179

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Znowu historia z drukarni, która przypomniała mi się przy okazji opisywania #69178. Przed całym zamieszaniem ze skryptami mój chłopak szukał sobie pracy, jako, że jest wszechstronny i zna się zarówno na grafice, jak druku przemysłowym, wysłał CV.
Rozmowa kwalifikacyjna przebiega standardowo aż do momentu:

[C]hłopak: dobrze, a jakie są tutaj zarobki? Nie było podane w ogłoszeniu.
[W]łaścicielka: 1200 zł "na rękę".
[C]: Dobrze i co należy do obowiązków?
[W]: Obsługa klienta, obsługa drukarek, wykonywanie projektów graficznych, promocja drukarni, serwis drukarek (i tak dalej i tak dalej). Praca od 9 do 20, umowa zlecenie
[C]: Pani chyba szuka menadżera, a nie grafika komputerowego, ale dobrze.
[W]: No to świetnie, skoro się dogadaliśmy, to została jeszcze jedna sprawa. Czy mógłby mi pan przynieść swój indeks?
[C]: Nie mam indeksu, nie jestem studentem.
[W]: Indeks do katechezy. Wie pan, jesteśmy takim religijnym towarzystwem....

Po tych słowach C. gromko się zaśmiał i więcej się nie pokazał w tym świątobliwym przybytku.

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 144 (262)
zarchiwizowany

#25663

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Pracuję znanym fastfoodzie, kontakt z klientem mam od niedawna, ale do tej pory nie narzekałam. Bez awantur, bez zbędnych pretensji w razie pomyłki jednym słowem - lubię to. Aż do dziś. Sprzedałam właśnie dwa zestawy z zabawką:
J: I jakie będą zabaweczki do tego?
(F)acet: 4 i 6.
J: Bardzo przepraszam, ale w tym momencie nie mamy na stanie zabawki nr 6, bardzo proszę wybrać inną.
F: to proszę dać 2.
J: Proszę uprzejmie.
(mija ok. 10 minut)
F: ja tego nie chcę! Dziecko płacze! Chcę numer 6!
J: Proszę pana, ale nie mamy jej na stanie. Mogę zapytać menadżera, czy nie udałoby się czegoś zrobić.
(10 minut później)
F: I CO? (konwersacja przechodzi w krzyk)
J: Proszę pana, nie ma takiej możliwości żebyśmy panu dali tę zabawkę. Nie mamy jej.
F: TAK?! A W WITRYNCE JEST!
J: To jest wystawa, ta zabawka znajduje się w ofercie, ale niestety jest popularna i skończyły się zapasy magazynowe. Poza tym nie mamy klucza do tej witrynki.
F: TO JA PROSZĘ Z KIEROWNIKIEM!
Cóż zrobić, zawołałam kierownika zmiany.
K(ierowniczka): Słucham?
F: (w ostrych słowach przedstawia listę żądań)
K: Proszę pana, zobaczę czy nie uda mi się otworzyć tej witrynki.
F: LEPIEJ ŻEBY SIĘ PANI UDAŁO!
K: Mógłby mi pan nie grozić?

Historia skończyła się tak, że pan zabawkę z witrynki dostał, ale zostało to okupione niemal półgodzinnym kombinowaniem przy zamku. I pozostaje pytanie: czy jest sens robić taką aferę?

McDonalds

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 119 (157)
zarchiwizowany

#17077

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Egzamin na prawo jazdy mojego chłopaka. Historia poniżej skrócona, gdyż pan egzaminator wypowiedział magiczne "nie zdał pan" z siedem razy, za każdym razem w absurdalnej sytuacji (co ciekawe: przy odrobinie asertywności padało "więc jedziemy dalej", co świadczy o niczym innym jak o tym, że pan egzaminator szukał jelenia) i opisywanie tego byłoby nużące, ale "błąd", który definitywnie zakończył egzamin był chyba najbardziej absurdalny ze wszystkich. Do sedna.
Egzaminowany jedzie samochodem w stanie lekkiej nerwicy, ponieważ próbowano go oblać za to, że usiłował rozpocząć jazdę w ciemnych okularach, "pieszy stojąc na krawężniku przed pasami wcale nie musiał wyrażać chęci przejścia" czy też "pani z wózkiem z pewnością paliła się do przejścia, stojąc na krawężniku i nie ma absolutnie żadnej analogii do sytuacji, która miała miejsce parę minut temu" i inne tego typu kwiatki.
Wszystko idzie w miarę gładko, kursant zauważa znak STOP, więc wytraca prędkość i zatrzymuje się na nieco przetartej, ale nadal widocznej linii zatrzymania. Rozgląda się, już ma ruszać, nagle egzaminator wciska hamulec.
Egzaminator: (z satysfakcją) nie zdał pan.
Kursant: czemu znowu?
E: Ponieważ nie zatrzymał się pan w odpowiednim miejscu.
K: Słucham? Przecież zatrzymałem się przed linią zatrzymania, tak jak jest w przepisach.
E: Tak, ale ona jest źle narysowana, trzeba się zatrzymać dalej. Przesiadamy się.
Wobec takiej siły argumentu kursantowi nie pozostało nic innego jak wywalić kolejne 120 zł za egzamin. Okazało się, że pan egzaminator celowo usiłował oblać kursanta, by potem za samochodem, gdzie nie sięgają kamery zaproponować mu niewielką "pomoc" w zdaniu egzaminu. Oczywiście bezskutecznie. Uprzedzając: nie warto było pisać odwołania, bo nie wspominając o nerwach, z praktyki wynika, że zdanie takiego "dodatkowego" egzaminu graniczy z niemożliwością, donosić na łapówkarza nie warto, bo po pierwsze nie ma dowodów, po drugie sprawa zostanie zamieciona pod dywan, a po trzecie potencjalny kierowca straci możliwość uzyskania dokumentu na terenie całego województwa, oczywiście w majestacie prawa, bo zawsze znajdzie się coś, za co można oblać.

krakowski WORD

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 164 (206)

#13379

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia usłyszana dzisiaj w samochodzie podczas drogi do najszanowniejszego z przybytków - Urzędu Skarbowego. Bohaterka tej opowieści - Kasia - jako osoba młoda postanowiła, wybaczcie metaforę, wybudować swój własny gazociąg na dnie Bałtyku coby od rodzicieli nie być uzależnionym jeżeli chodzi o dostawy surowca niezbędnego do życia towarzyskiego.
W tymże celu udała się na poszukiwanie pracy i nawet znalazła, ale napotkała ją pierwsza trudność - Numer Identyfikacji Podatkowej. Miała w planach dwie rozmowy kwalifikacyjne i pomyślała, że dobrze by było załatwić to jak najwcześniej żeby całej rzeczy potem nie opóźniać niepotrzebnie. Przed udaniem się do szacownej instytucji zasięgnęła informacji drogą telefoniczną. Uzyskawszy niezbędne potwierdzenie, że nie musi być zatrudniona (na wniosku o NIP znajduje się rubryka dla pracodawcy) Pełna optymizmu udała się do Urzędu Skarbowego w celu złożenia odpowiedniego wniosku.

[K]asia: dzień dobry, przyszłam złożyć wniosek o przyznanie NIPu.
[P]ani urzędniczka: pokazać wniosek.
Kasia posłusznie położyła na ladę NIP - 3.
[P]: Źle wypełnione. Rubryka dla pracodawcy pusta.
[K]: Przepraszam, ale przecież nie jestem zatrudniona, powiedziano mi, że mam zostawić niewypełnioną.
[P] Nie może zostawić. Wpisze gdzie zatrudniona.
Kasia wzruszyła ramionami i udała się do wyjścia, gdyż nie bardzo wiedziała gdzie będzie zatrudniona.
Po upływie kilku dni nasza bohaterka tytanicznym wysiłkiem zdobyła pracę. Niemniej przed podpisaniem umowy musiała uzyskać NIP. Po raz drugi udała się do Urzędu Skarbowego. Podchodzi do okienka,za ladą ta sama [P]ani urzędniczka.
[P]: Źle wypełnione. Nie ma pieczątki pracodawcy.
[K]: Przecież mówiła pani, że nie musi być. Mam tylko wpisać nazwę zakładu.
[P]: Na pewno nie.
[K]: Tak. Dzwoniłam tutaj, usłyszałam, że mogę zostawić puste, a potem powiedziała mi pani, że muszę wpisać nazwę pracodawcy.
[P]: Na pewno nic takiego nie mówiłam! Poza tym nie pamiętam cię.
[K]: Przy takiej ilości petentów raczej nie dziwne (jak nie trudno się domyślić, Kasia powoli traciła nerwy)
[P]: Adres wpisze.
Kasia chcąc nie chcąc udała się do stoliczka, pozwalając sobie na parę wypowiedzianych szeptem nieparlamentarnych określeń względem tego, na czym świat stoi. Z pewnym wysiłkiem uzupełniła rażącą lukę i wraca do okienka.
[P]: A pieczątka gdzie jest.
[K]: NIE MA. Przecież tłumaczę, że nie ma!
[P]: Jak to nie ma. Ja mam parę paragrafów na ciebie!
Kasia oniemiała.
[K]: Co proszę?
[P]: Nielegalne zatrudnienie!
[K]: Od piętnastu minut pani tłumaczę, że nie jestem zatrudniona! STARAM się o pracę! Potrzebuję do tego Numeru Identyfikacji Podatkowej!
[P]: Nie ma pieczątki.

Zakończenie tej historii jest takie: moja ciocia jest księgową. Ulitowała się nad biednym dziewczęciem i wbiła pieczątkę swojego zakładu na wniosek o NIP i przyjęto go bez zastrzeżeń. Mówią, że zamiłowanie Polaków do kombinowania i obchodzenia prawa to spuścizna po komunie. Jak tu nie kombinować, kiedy machina urzędnicza jest pełna sprzeczności?

Urząd Skarbowy

Skomentuj (37) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 522 (624)

#10295

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Byłam przekonana, że historie o piekielnych dostawcach pizzy spotkam tylko tutaj. A jednak.
Dzisiaj wieczorem postanowiłam zamówić sobie pizzę. Zadzwoniłam do mojej ulubionej pizzeri i złożyłam zamówienie. Po trzydziestu minutach dostaję telefon:
- Przepraszam, a ta pani ulica... to gdzie?
Uprzejmie wyjaśniłam dostawcy, gdzie ma się udać. Niemniej byłam w lekkim szoku, bo od takich rzeczy ma plan miasta albo chociażby Internet. Ale dobra, przeżyję. Po kolejnych pięciu minutach drugi telefon:
- Tutaj jest taki zjazd, to mam zjechać?
- Nie, proszę dalej.
- Tą drogą?
- Tak, dalej proszę tą drogą prosto. Ja w tym momencie wychodzę na drogę żeby pan nie musiał zjeżdżać.
Jak powiedziałam, tak zrobiłam. Wyszłam na drogę, a obok mnie jak gdyby nigdy nic przejechał niebieski samochód. Zirytowana dzwonię:
- Proszę pana, jaki pan ma samochód?
- Niebieskie audi.
- To proszę się cofnąć.
- To pani była? Tak myślałem.
Dostawca cofnął samochód, wyskoczył z niego, wyjął pizzę. Miałam odliczoną kwotę, bo dowóz jest darmowy, a na stronie pizzerii znajduje się aktualny cennik.
- To ile? (spytałam raczej kurtuazyjnie)
- 24.50.
- Słucham? - Myślałam, że się przesłyszałam. - Jest pan pewien?
- Tak.
- To może ja porozmawiam z kierownikiem? Ciekawe co on na to, że dostawcy doliczają sobie napiwki.
- No już dobra.
Dostawcy zrzedła mina i odjechał. W zasadzie, mogłabym mu dać nawet ten napiwek, ale to, że sobie go doliczył bez zająknięcia się to już szczyt chamstwa.

pizzeria

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 513 (605)